2 tygodnie później...
Stała przed lustrem w pokoju Cecily, gdzie jej druhny - Jessamine, Cecily, a także Sophie - robiły już ostatnie poprawki, dotyczące jej delikatnie jasno kremowo-złotej sukienki ślubnej. Kreacja z Paryża została specjalnie zamówiona przez pannę Lovelace. Plotki o tym, że Francuzi lubią bardzo podkreślające figurę ubrania - nie są fałszywe. Górna część jej sukienki była zrobiona z koronki, a gorset idealnie wyszczuplał jej talię. Dolna część materiału zaczynała się zlewać do ziemi. Jedynie tył się ciągle ciągnął do tyłu.
Do kompletu był długi, przepiękny welon z cudowną koronką na brzegach. Został przypięty pod koka Tessy, który był starannie upięty. Z boku (z tamtej strony również zwisał jej lok), ciągnął się skomplikowany warkocz, który się kończył na drugim boku. Sophie przyozdobiła koka kilkoma maleńkimi, niebieskimi kwiatkami. Dlaczego taki kolor? Bo kwiaty miały być pod kolor naszyjnika, który Tessa dostała od Willa, i który dzisiaj będzie nosiła na sercu, gdy zrobi kolejny ogromny krok w swoim życiu - wyjdzie za mąż.
Ślub miał się odbyć o czternastej w Kolegiacie św. Piotra, czyli w Opactwie Westminsterskim Był to ogromny kościół, który wybrała im Charlotte. To tam koronowano zawsze Brytyjskich władców. Mimo iż Tessa i Will chcieli coś bardziej skromniejszego, pani Branwell uparła się, że ślub musi być niezapomniany. Konsul miał co prawda małe pretensje co do tego, że ceremonia ma się odbyć w kościele, ale narzeczeni stanowczo postanowili, że ślub będzie według tradycji Nefilim, a także po części według tradycji przyziemnych.
Ceremonia miała przebiec następująco: formułka Konsula, przysięga, zamiast wymiany obrączek - runy.
Ponieważ w zwyczaju Nefilim para nie może się widzieć tydzień przed ślubem, pani Wetherby miała mnóstwo czasu, aby zbadać i ocenić krew Tessy. Czarownica stwierdziła, że panna młoda może przyjąć runę, ale tylko jedną, w innym przypadku mogłoby się do dla niej źle skończyć, gdyż jej ciało nie zniosłoby tyle siły. A więc tylko jedna runa - małżeńska.
- Wiesz już gdzie pojedziecie na miesiąc miodowy? - spytała Sophie, poprawiając Tessie delikatny makijaż. Dziewczyna szeleściła swoją sukienką druhny, które miały również pozostałe dziewczyny. Tessa nigdy nie zapomni chwili, w której poprosiła Sophie o zostanie jej druhną. Służąca wytrzeszczyła oczy i mało co nie zemdlała.
- Niestety nie. Will powiedział, że ma to być niespodzianka.
- Mój brat ma dobry gust, jeśli chodzi o wakacje. Pewnie zabierze cię do Francji, Grecji... och lub na Alaskę! - podekscytowała się brunetka z szerokim uśmiechem.
- Gdziekolwiek by mnie zabrał lub nie... będę szczęśliwa, mogąc spędzić ten czas z nim. - uśmiechnęła się na samą myśl o dzisiejszej nocy poślubnej.
- Miłość, miłość, miłość! - jęknęła Jessamine. - Skupcie się! Już musimy iść! Tesso? - blondynka sięgnęła po owinięty kremową wstążką bukiet, składający się z niebieskich orchidei i złotych róż, które podarował jej Magnus. Sięgnęła po bukiet i mocno zacisnęła na nim palce obu dłoni.
Wzięła głęboki oddech i razem z druhnami ruszyła do drzwi z mocno bijącym sercem.
Na dziedzińcu czekał czarny brązowy powóz, który został przyozdobiony różnymi kwiatami. Thomas zszedł na dół i otworzył drzwiczki, pomagając wsiąść wszystkim panną do środka.
Do kompletu był długi, przepiękny welon z cudowną koronką na brzegach. Został przypięty pod koka Tessy, który był starannie upięty. Z boku (z tamtej strony również zwisał jej lok), ciągnął się skomplikowany warkocz, który się kończył na drugim boku. Sophie przyozdobiła koka kilkoma maleńkimi, niebieskimi kwiatkami. Dlaczego taki kolor? Bo kwiaty miały być pod kolor naszyjnika, który Tessa dostała od Willa, i który dzisiaj będzie nosiła na sercu, gdy zrobi kolejny ogromny krok w swoim życiu - wyjdzie za mąż.
Ślub miał się odbyć o czternastej w Kolegiacie św. Piotra, czyli w Opactwie Westminsterskim Był to ogromny kościół, który wybrała im Charlotte. To tam koronowano zawsze Brytyjskich władców. Mimo iż Tessa i Will chcieli coś bardziej skromniejszego, pani Branwell uparła się, że ślub musi być niezapomniany. Konsul miał co prawda małe pretensje co do tego, że ceremonia ma się odbyć w kościele, ale narzeczeni stanowczo postanowili, że ślub będzie według tradycji Nefilim, a także po części według tradycji przyziemnych.
Ceremonia miała przebiec następująco: formułka Konsula, przysięga, zamiast wymiany obrączek - runy.
Ponieważ w zwyczaju Nefilim para nie może się widzieć tydzień przed ślubem, pani Wetherby miała mnóstwo czasu, aby zbadać i ocenić krew Tessy. Czarownica stwierdziła, że panna młoda może przyjąć runę, ale tylko jedną, w innym przypadku mogłoby się do dla niej źle skończyć, gdyż jej ciało nie zniosłoby tyle siły. A więc tylko jedna runa - małżeńska.
- Wiesz już gdzie pojedziecie na miesiąc miodowy? - spytała Sophie, poprawiając Tessie delikatny makijaż. Dziewczyna szeleściła swoją sukienką druhny, które miały również pozostałe dziewczyny. Tessa nigdy nie zapomni chwili, w której poprosiła Sophie o zostanie jej druhną. Służąca wytrzeszczyła oczy i mało co nie zemdlała.
- Niestety nie. Will powiedział, że ma to być niespodzianka.
- Mój brat ma dobry gust, jeśli chodzi o wakacje. Pewnie zabierze cię do Francji, Grecji... och lub na Alaskę! - podekscytowała się brunetka z szerokim uśmiechem.
- Gdziekolwiek by mnie zabrał lub nie... będę szczęśliwa, mogąc spędzić ten czas z nim. - uśmiechnęła się na samą myśl o dzisiejszej nocy poślubnej.
- Miłość, miłość, miłość! - jęknęła Jessamine. - Skupcie się! Już musimy iść! Tesso? - blondynka sięgnęła po owinięty kremową wstążką bukiet, składający się z niebieskich orchidei i złotych róż, które podarował jej Magnus. Sięgnęła po bukiet i mocno zacisnęła na nim palce obu dłoni.
Wzięła głęboki oddech i razem z druhnami ruszyła do drzwi z mocno bijącym sercem.
Na dziedzińcu czekał czarny brązowy powóz, który został przyozdobiony różnymi kwiatami. Thomas zszedł na dół i otworzył drzwiczki, pomagając wsiąść wszystkim panną do środka.
***
Podróż trwała mniej więcej pół godziny. Przez cały ten czas, dłonie Tessy były kurczowo zaciśnięte wokół bukietu. Miała wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy, ale kiedy powóz się zatrzymał, wtedy o mało co nie dostała zawału. Nabrała gwałtownie powietrza, zapominając kolejny raz regularnie oddychać. Zamknęła oczy, wmawiając sobie w myślach: Będzie dobrze. Pójdziesz, powiesz "tak" i wyjdziesz. Będzie dobrze. Będzie dobrze.
- No dobrze, a teraz rób to co ja. - nakazała jej Cecily, biorąc głęboki oddech. - Głęboki wdech... - Tessa powtórzyła z miną, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. - i wydech! Jesteś gotowa! - oznajmiła brunetka, niemal wypychając Tessę z powozu, kiedy drzwi tylko się otworzyły.
Zachwiała się na kamiennym podłożu, ale w końcu odzyskała równowagę i odchrząknęła, rozglądając się. Powóz zatrzymał się dosłownie kilkanaście metrów od drzwi gotyckiej budowli, która miała nie mniej niż sześćdziesiąt metrów wysokości. Miała w sobie coś, co sprawiało, że mogło się na nią patrzeć godzinami z podnieceniem w żołądku.
- No rusz się! - warknęła Jessamine za jej plecami, pomagając przy tym pozostałym dziewczyną nieść materiał sukni.
- Już. - mruknęła Tessa i ruszyła w kierunku drzwi, przy których stała osoba, która miała ją dzisiaj odprowadzić do ołtarza. - Henry! - uśmiechnęła się szeroko, przyśpieszając kroku i jedną ręką, unosząc nieco suknie. - Wyglądasz wspaniale!
- Charlotte mnie zmusiła. - zaśmiał się. - Tak czy inaczej, na pewno nie wyglądam tak wspaniale jak ty. Nie zdziwię się, jeżeli Will zamknie cię później w wieży przed wzrokiem pozostałych.
Zawtórowała mu, dając się wziąć pod ramię. Przez dłuższą chwilę stali w ciszy, wpatrując się niemo w podwójne, masywne drzwi.
- Denerwuję się. - przyznała w końcu cichym, drżącym głosem. W środku dziękowała losowi za kojący, chłodny listopadowy wiatr, bo inaczej cała by już pływała w swoim pocie.
- Spokojnie, nie ma dużo gości. Charlotte mówiła, że tylko coś około stu osób... może dziewięćdziesiąt.
- Wybacz, ale nie pomogłeś.
- Będzie dobrze. - westchnął, klepiąc ją lekko po dłoni.
I w tamtym momencie usłyszeli dźwięki organów (muzyka), dochodzące ze środka.
Drzwi się otworzyły, a ona znalazła się o krok przed przekroczeniem progu do ogromnej i przestronnej sali. Już w drzwiach mogła zobaczyć wyrzeźbione kolumny, sufit, piękne ikony, przystrojone cienkimi, złotymi wstążkami ławy, które już były zapełnione gośćmi, a także czerwony dywan, na który posypano czerwone płatki róż. Gdyby ktokolwiek jej kiedyś powiedział, że jej ślub odbędzie się w takim kościele, to zapewne wyśmiałaby tego człowieka.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła...
Pierwszy krok...
Nikt się na mnie nie patrzy.
Czwarty krok...
Wszyscy mają cię gdzieś.
Dziewiąty krok...
Nikt cię nie widzi.
To było na nic. Doskonale wiedziała, że każda para oczu w tej sali jest skierowana na nią. I choć ona patrzyła na okno daleko przed sobą, trudno było jej ukrywać rumieńce. Miała ochotę uciec. Nogi jej drżały ze strachu. Oddychała głęboko, nabierając powietrze przez nos, a następnie wypuszczając je przez leciutko otwarte usta.
Miała wrażenie, że droga się ciągnie w nieskończoność. Już prawie spanikowała, gdy spuściła wzrok z okna niżej - na ołtarz. Wtedy stało się coś, co było jej trudno opisać. Gdy w połowie swojej drogi zobaczyła Willa, jej wzrok automatycznie się do niego przyczepił. Jego twarz, uśmiech, oczy... och, były niczym magnes i lek uspakajający w jednym. Przy ołtarzu, kiedy na nią czekał, w swoim kremowo-złotym garniturze, to nie wyglądał jak książę z bajki, o którym marzą wszystkie dziewczyny, ale niczym odważny wojownik o pięknym sercu. Jej nadal waliło... ale tym razem na jego widok. Chciała się rzucić biegiem ku niemu i wpaść w jego ramiona, by móc poczuć bezpieczeństwo i ukryć się przed wzrokiem innych.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła...
Pierwszy krok...
Nikt się na mnie nie patrzy.
Czwarty krok...
Wszyscy mają cię gdzieś.
Dziewiąty krok...
Nikt cię nie widzi.
To było na nic. Doskonale wiedziała, że każda para oczu w tej sali jest skierowana na nią. I choć ona patrzyła na okno daleko przed sobą, trudno było jej ukrywać rumieńce. Miała ochotę uciec. Nogi jej drżały ze strachu. Oddychała głęboko, nabierając powietrze przez nos, a następnie wypuszczając je przez leciutko otwarte usta.
Miała wrażenie, że droga się ciągnie w nieskończoność. Już prawie spanikowała, gdy spuściła wzrok z okna niżej - na ołtarz. Wtedy stało się coś, co było jej trudno opisać. Gdy w połowie swojej drogi zobaczyła Willa, jej wzrok automatycznie się do niego przyczepił. Jego twarz, uśmiech, oczy... och, były niczym magnes i lek uspakajający w jednym. Przy ołtarzu, kiedy na nią czekał, w swoim kremowo-złotym garniturze, to nie wyglądał jak książę z bajki, o którym marzą wszystkie dziewczyny, ale niczym odważny wojownik o pięknym sercu. Jej nadal waliło... ale tym razem na jego widok. Chciała się rzucić biegiem ku niemu i wpaść w jego ramiona, by móc poczuć bezpieczeństwo i ukryć się przed wzrokiem innych.
***
Zmierzała ku niemu. Tak piękna. Tak czysta. Tak niewinna. Niczym anielica niosąca światło, którą była dla nich wszystkich, a przede wszystkim dla niego. Nie potrzebowała skrzydeł, białej szaty lub aureoli. Była o wiele piękniejsza bez tych wszystkich drobiazgów. Była Tessą, jego Tessą, którą za chwilę miał poślubić, spędzić dzisiejszą noc i resztę życia. Na samą myśl uśmiechnął się szerzej.
Z każdą sekundą co raz bardziej się niecierpliwił. Tak bardzo chciał ją już mieć przy sobie, aby móc wypalić runę na jej ciele i przypieczętować wszystko pocałunkiem, na który czekał długi tydzień. Cieszył się, że było tyle osób, bo chciał, aby jak najwięcej ludzi zobaczyło, jak bardzo kocha Tessę, a ona jego.
Gdy nareszcie zrobiła ostatni krok, Henry przekazał jej dłoń Willowi, który ujął ją najdelikatniej jak umiał. Ona wręcz przeciwnie - zacisnęła swoje palce na jego dłoni z niesamowitą siłą. Czuł, że się denerwowała, dlatego kciukiem lekko kreślił kształty na jej gładkiej skórze.
Kiedy tylko jej druhny ułożyły jej suknie i stanęły za nią, tak jak Jem, Gabriel i Gideon za nim, oboje odwrócili się w stronę Konsula Waylanda, który z lekkim uśmiechem skierował wzrok na publiczność.
- Zebraliśmy się tutaj wszyscy, aby po raz kolejny być świadkami tego, jak potężna potrafi być miłość. Kiedy jej połówka zagości w naszych sercach, już nigdy nie odejdzie, lecz połączy nas z drugą połówką, która będzie dla nas cenniejsza niż skarb, piękniejsza niż sny i jaśniejsza niż słońce. Odnajdując swoją bratnią duszę, odnajdujemy samych siebie. Stajemy się silniejsi i gotowi do poświęceń. Związujemy się z tą osobą do końca naszego życia, bo to ona sprawia, że światło jest jaśniejsze, sny bardziej realne, a świat piękniejszy. Dwie osoby, dla których się tu dzisiaj zebraliśmy, też dostały szansę, aby ich serca mogły się odnaleźć. Stoją tutaj William Herondale i Theresa Gray, a my dla nich, bo połączyła ich miłość, która zwiąże ich dzisiaj na wieki wieków. - Po swojej przemowie Konsul skinął głową, dając znak, aby para odwróciła się do siebie. Tak też zrobili.
Patrzył w jej szare oczy, które błyszczały jak nigdy dotąd.
- Proszę, powtarzać za mną. - nakazał mężczyzna. - Ja, William Herondale...
- Ja, William Herondale...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Póki me serce nie przestanie bić, miłować cię będę całym sobą i całym sercem, które będzie twoim schronieniem i domem. U twojego boku będę stał i oparciem twoim będę, w zdrowiu i chorobie, w te dobre, jak i złe dni. Przysięgam opiekować się tobą i chronić od wszelkich niebezpieczeństw. Pragnę widzieć twój uśmiech i mieć cię blisko siebie każdej chwili... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.
Tessa wiedziała, że Will wypowiedział słowa nie, bo tak było w tradycji, lecz bo ją kochał. Słowa, które mówił, płynęły prosto z jego serca, sprawiając, że na jej policzku błysnęła łza.
- Ja, Theresa Gray... - kontynuował Konsul.
- Ja, Theresa Gray... - powtórzyła nieco drżącym głosem, lecz po chwili wzięła się w garść.
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Będę twym oparciem każdej chwili i każdego dnia, do póki los nas nie rozłączy. Przysięgam być nie tylko twoją żoną, ale i przyjaciółką, u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Ty jesteś moją duszą, największym pragnieniem dla którego żyję. Pragnę dzielić z tobą każdy smutek i radość. Twoja obecność jest jak nieskazitelny podmuch wiatru, w którym znajduję spokój i ukojenie. Nie mogę ofiarować ci dużo, ale mogę ofiarować ci całą siebie, z wadami i zaletami i z sercem pełnym bezwarunkowej miłości do ciebie... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.
Po wypowiedzeniu tych słów, zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć płaczem. Mocniej ścisnęła jego dłoń, tym samym sprawiając, że aż zbielały jej kostki.
- Jeżeli ktokolwiek tutaj ze zgromadzonych zna przeszkody, dla których ci dwoje nie powinni być razem, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.
Cisza...
Cisza...
Cisza...
- Tak więc oznaczcie się runami w imię Razjela, które będą największym dowodem waszej miłości.
Po słowach Konsula, podeszła około dziesięcioletnia dziewczynka o blond lokach. Miała na sobie lakierowane sandałki i błękitną sukienkę do kolan na koronkowych ramiączkach. Obiema dłońmi trzymała kremową poduszkę o złotych brzegach, na której leżała stela z cymofanu. Jej zakończenie było zrobione ze skapolitu, tak jak i liana z listkami, pnąca się po całym narzędziu.
Will sięgnął po stelę, po czym wolną dłonią odchylił nieco koronkę na jej piersi, ciągnąc ją w dół. Następnie przyłożył chłodny czubek steli do jej skóry nad jej piersią.
- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - i z precyzją zaczął kreślić znak. Czuła pieczenie, ale na szczęście było znośne. Już po chwili czuła taki sam zapach, jaki miał na sobie Will za każdym razem, gdy się do niego przytulała.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, przejmując od niego stelę. Powoli rozpięła kilka guzików jego marynarki, a następnie koszuli. Przyłożyła czubek przedmiotu do jego piersi, tuż nad jego sercem.
- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - powtórzyła i zaczęła kreślić runę. Uczyła się jej przez cały tydzień, więc umiała ją perfekcyjnie. Z zaciśniętym ustami kreśliła linie. Gdy skończyła, odłożyła stelę z powrotem na poduszkę i ponownie złapała się za ręce z Willem, z którym wymieniła lekkie uśmiechy. Następnie obydwoje spojrzeli na Konsula, który zadał najważniejsze pytanie w całej ślubnej ceremonii, na które para musi odpowiedzieć słowem tak lub nie.
- Tak - odpowiedział wyraźnym i donośnym głosem Will, tym samym mocniej ściskając jej dłoń.
Kiedy przyszła kolej na Tessę, zdała sobie sprawę, że po jej policzku spływa kolejna ciepła łza. Cichym głosem odpowiedziała, patrząc z miłością na Willa:
- Tak.
- Więc ogłaszam was mężem i żoną w imię Razjela. - oznajmił Konsul, wywołując oklaski gości. Nie musiał nawet mówić "Możecie się pocałować", bo Will już przyciągnął Tessę do siebie, łącząc ich usta w namiętnym, pełnym miłości pocałunku, który przypieczętował całą ich przysięgę.
Czuła motylki w brzuchu, ale i swoje mocno bijące serce. Oddawała pocałunek długo, całkiem zapominając o oddychaniu. Będąc w jego ramionach, miała wrażenie, że istnieli tylko oni, a dookoła ich nie było nikogo. Sekunda była minutą, minuta godziną, a godzina dniem...
Wiem, że rozdział miał obejmować więcej, ale po prostu brak mi teraz czasu, bo mój semestr jest -że się tak wyrażę- do dupy: Fizyka, matma, szwedzki, historia, fiński, polski, geografia.
W dodatku bardzo mi się późno kończy szkoła i muszę się uczyć w domu, więc jednym słowem: BRAK CZASU
Gdybym miała napisać rozdział obejmujący wszystko co chciałam, to prawdopodobnie pojawiłby się dopiero za kilka tygodni, a ja sama nie potrafię wytrzymać bez pisania, szczególnie kiedy mam wenę ;(( Więc macie tutaj taki jaki jest. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :*
PS. Z całego serca chcę wam Aniołki podziękować za 39 542 wyświetlenia na blogu!!! Naprawdę nie wiem co powiedzieć <3
Patrzył w jej szare oczy, które błyszczały jak nigdy dotąd.
- Proszę, powtarzać za mną. - nakazał mężczyzna. - Ja, William Herondale...
- Ja, William Herondale...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Póki me serce nie przestanie bić, miłować cię będę całym sobą i całym sercem, które będzie twoim schronieniem i domem. U twojego boku będę stał i oparciem twoim będę, w zdrowiu i chorobie, w te dobre, jak i złe dni. Przysięgam opiekować się tobą i chronić od wszelkich niebezpieczeństw. Pragnę widzieć twój uśmiech i mieć cię blisko siebie każdej chwili... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.
Tessa wiedziała, że Will wypowiedział słowa nie, bo tak było w tradycji, lecz bo ją kochał. Słowa, które mówił, płynęły prosto z jego serca, sprawiając, że na jej policzku błysnęła łza.
- Ja, Theresa Gray... - kontynuował Konsul.
- Ja, Theresa Gray... - powtórzyła nieco drżącym głosem, lecz po chwili wzięła się w garść.
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Będę twym oparciem każdej chwili i każdego dnia, do póki los nas nie rozłączy. Przysięgam być nie tylko twoją żoną, ale i przyjaciółką, u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Ty jesteś moją duszą, największym pragnieniem dla którego żyję. Pragnę dzielić z tobą każdy smutek i radość. Twoja obecność jest jak nieskazitelny podmuch wiatru, w którym znajduję spokój i ukojenie. Nie mogę ofiarować ci dużo, ale mogę ofiarować ci całą siebie, z wadami i zaletami i z sercem pełnym bezwarunkowej miłości do ciebie... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.
Po wypowiedzeniu tych słów, zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć płaczem. Mocniej ścisnęła jego dłoń, tym samym sprawiając, że aż zbielały jej kostki.
- Jeżeli ktokolwiek tutaj ze zgromadzonych zna przeszkody, dla których ci dwoje nie powinni być razem, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.
Cisza...
Cisza...
Cisza...
- Tak więc oznaczcie się runami w imię Razjela, które będą największym dowodem waszej miłości.
Po słowach Konsula, podeszła około dziesięcioletnia dziewczynka o blond lokach. Miała na sobie lakierowane sandałki i błękitną sukienkę do kolan na koronkowych ramiączkach. Obiema dłońmi trzymała kremową poduszkę o złotych brzegach, na której leżała stela z cymofanu. Jej zakończenie było zrobione ze skapolitu, tak jak i liana z listkami, pnąca się po całym narzędziu.
Will sięgnął po stelę, po czym wolną dłonią odchylił nieco koronkę na jej piersi, ciągnąc ją w dół. Następnie przyłożył chłodny czubek steli do jej skóry nad jej piersią.
- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - i z precyzją zaczął kreślić znak. Czuła pieczenie, ale na szczęście było znośne. Już po chwili czuła taki sam zapach, jaki miał na sobie Will za każdym razem, gdy się do niego przytulała.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem, przejmując od niego stelę. Powoli rozpięła kilka guzików jego marynarki, a następnie koszuli. Przyłożyła czubek przedmiotu do jego piersi, tuż nad jego sercem.
- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - powtórzyła i zaczęła kreślić runę. Uczyła się jej przez cały tydzień, więc umiała ją perfekcyjnie. Z zaciśniętym ustami kreśliła linie. Gdy skończyła, odłożyła stelę z powrotem na poduszkę i ponownie złapała się za ręce z Willem, z którym wymieniła lekkie uśmiechy. Następnie obydwoje spojrzeli na Konsula, który zadał najważniejsze pytanie w całej ślubnej ceremonii, na które para musi odpowiedzieć słowem tak lub nie.
- Tak - odpowiedział wyraźnym i donośnym głosem Will, tym samym mocniej ściskając jej dłoń.
Kiedy przyszła kolej na Tessę, zdała sobie sprawę, że po jej policzku spływa kolejna ciepła łza. Cichym głosem odpowiedziała, patrząc z miłością na Willa:
- Tak.
- Więc ogłaszam was mężem i żoną w imię Razjela. - oznajmił Konsul, wywołując oklaski gości. Nie musiał nawet mówić "Możecie się pocałować", bo Will już przyciągnął Tessę do siebie, łącząc ich usta w namiętnym, pełnym miłości pocałunku, który przypieczętował całą ich przysięgę.
Czuła motylki w brzuchu, ale i swoje mocno bijące serce. Oddawała pocałunek długo, całkiem zapominając o oddychaniu. Będąc w jego ramionach, miała wrażenie, że istnieli tylko oni, a dookoła ich nie było nikogo. Sekunda była minutą, minuta godziną, a godzina dniem...
Wiem, że rozdział miał obejmować więcej, ale po prostu brak mi teraz czasu, bo mój semestr jest -że się tak wyrażę- do dupy: Fizyka, matma, szwedzki, historia, fiński, polski, geografia.
W dodatku bardzo mi się późno kończy szkoła i muszę się uczyć w domu, więc jednym słowem: BRAK CZASU
Gdybym miała napisać rozdział obejmujący wszystko co chciałam, to prawdopodobnie pojawiłby się dopiero za kilka tygodni, a ja sama nie potrafię wytrzymać bez pisania, szczególnie kiedy mam wenę ;(( Więc macie tutaj taki jaki jest. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :*
PS. Z całego serca chcę wam Aniołki podziękować za 39 542 wyświetlenia na blogu!!! Naprawdę nie wiem co powiedzieć <3
Pierwsza :D. Przepiękne. A z szkołą, nie oszukujmy się tak jest. Powodzenia i czekam na next
OdpowiedzUsuń~ Evelyn
PS Będzie jeszcze jeden rozdział jak pisałaś czy więcej ?
Napiszę oczywiście jeszcze jeden rozdział dotyczący wesela i miesiąca miodowego Willa i Tessy, ale niestety nie wiem, kiedy się pojawi ;')
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Rozumiem. Szkoła. Ale i tak nie powstrzymasz Mnie przed co najmniej trzykrotnym na dzień zajrzeniem na Twojego bloga :D.
UsuńPozdrawiam
~ Evelyn
Druga :-)
OdpowiedzUsuńIdealny rozdział :-)
Piękny rozdział. Będę płakać ze szczęścia. Nareszcie wzięli ślub. Czekam na nekst. Powodzenia w szkole.
OdpowiedzUsuń