Strony

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 41

- Yhym... myślę, że powinniście już iść. - głos Konsula sprawił, że niechętnie odsunęła się od Willa, który nagle objął ją w pasie i przyciągnął do siebie tak, że stykali się biodrami. Posłała mu uśmiech, całując go następnie w policzek. Następne rozejrzała się dookoła, widząc jak ostatni goście już wychodzą na zewnątrz.

- Idziemy, żono? - jego głos tuż przy jej uchu spowodował ciarki na jej ciele. Przełknęła ślinę i z uśmiechem ruszyła ze swoim mężem w stronę wyjścia, wsłuchując się w głośne bicie dzwonów.

Kiedy wyszli na dwór, poczuła uderzające o nią chłodne powietrze, a także otaczającą ich falę gości. Wszyscy zaczęli im gratulować, to z większym entuzjazmem, to z mniejszym. Lecz w pewnym momencie przepchnęli się Charlotte i Henry.

- Gratuluję! Tak bardzo się cieszę! - powiedziała kobieta, ściskając ich mocno, niemal dusząc.

- Dziękujemy, Charlotte. - wydukał Will i kiedy tylko kobieta go puściła, rozmasował szyję.

- Ode mnie to samo. - uśmiechnął się Henry i odsunął się z żoną, robiąc miejsce Cecily, która z piskiem nerwowo podskakiwała, czekając na swoją kolej. Gdy miała przed sobą wolną drogę, również rzuciła się na młodą parę, ściskając ich jeszcze mocniej niż Charlotte.

- Dobry Boże...Cecy, kiedy ty...zrobiłaś sobie te mięśnie?

Tessa jedynie parsknęła śmiechem, słysząc pytanie Willa skierowane do siostry. Poprawka. Chciała parsknąć, ale uścisk brunetki jej to uniemożliwiał. Dopiero po minucie mogła złapać tchu, gdy nareszcie Cecily się odsunęła, stając ponownie u boku Garbriela, który z rozbawieniem obserwował czerwoną twarz Willa.

Następnie w kolejce byli Sophie i Gideon, Jessamine, a potem Jem. Chłopak podszedł do nich z uśmiechem, najpierw robiąc braterski uścisk w Willem, a potem przytulając Tessę.

- Mam nadzieję, Tesso, że wytrzymasz z nim przez następne lata. - zaśmiał się. - Wiesz jaki potrafi być irytujący.

- I to nawet bardzo. - dodała. - Ale wiem, dlatego również zgodziłam się za niego wyjść. Ktoś musi go pilnować.

Oboje spojrzeli na Willa, który patrzył obrażony na swoje paznokcie.

- No wiecie, ja też nie będę miał łatwo... - urwał, po czym w dwie sekundy wziął Tessę na ręce, wywołując krzyk, który wyrwał się z jej gardła. - moja żona potrafi być dość uparta. - dokończył, całując ją następnie w usta.

- I to nawet bardzo. - dodał Jem z kpiącym uśmiechem.

Tessa jedynie wywróciła oczami, stając na równe nogi. Następnie wszyscy się skierowali do budynku Saint John's Hall, który znajdował się obok kościoła St John's Smith Square. To w tamtej sali odbywały się występy jak opery czy przedstawienia teatralne, ale tym razem krzesła zostaną odsunięte i cała sala będzie salą balową. Orkiestra będzie grała na scenie, a uczta będzie pod ścianami sali.

Szła przytulona do Willa, słuchając słodkich słówek, które do niej szeptał. Zaczynało jej być zimno, ale na szczęście cała droga do sali trwała tylko dziesięć minut.

Goście weszli pierwsi, a kiedy weszła ona i Will, rozprzestrzeniły się głośne oklaski. Brunet ścisnął jej dłoń i z uśmiechem pociągnął na środek parkietu. Duża orkiestra zaczęła grać radosną muzykę. Zaczęli tańczyć, wirować i się śmiać w deszczu białych płatek róż. Wkrótce prawie cała sala przyłączyła się do tańca.

Melodia zmieniała się co kilka minut, a ona i Will wciąż byli na parkiecie. Nie mieli ochoty przestawać. Dlatego zdecydowali, że odpuszczą sobie przemówienia. Woleli się bawić, tańczyć i jeść pyszne jedzenie, przynoszone przez służbę.

Patrzyła mu w oczy z szerokim uśmiechem, tańcząc z nim w kółko. W tamtej chwili zrozumiała, że zaczyna nowy rozdział w swoim życiu. A zaczyna go od bycia szczęśliwą razem z osobą, którą kocha ponad wszystko.

Całe cierpienia i ból los zamienił w przepiękną bajkę, która była realna.
Grzech byłby prosić o więcej, bo miała wszystko co najcenniejsze: rodzinę, przyjaciół i szczęście.

Mimo iż nie widziała Nate'a, matki, ani swojego ojca... to czuła ich w sobie. Byli razem z nią duchem i cieszyli się jej szczęściem.

Nie potrafiła zapanować nad emocjami, przez co jej nogi stanęły w miejscu. Przysunęła się bliżej jego ciała, ujmując jego twarz. Odwzajemnił gest tym samym, następnie całując ją namiętnie w usta.

Wszyscy tańczący goście złapali się za ręce, tworząc okrąg wokół nich i kontynuując następnie taniec wokół pary.

Tessa nie miała pojęcia ile trwał pocałunek. Sekundy, a może nawet minuty. Ale w końcu dała sobie spokój z liczeniem, bo wiedziała, że czas już się dla niej nie liczy. Nigdzie jej się nie spieszyło, bo to miłość miała pierwszeństwo.



Kilka godzin później, po tańcach, zabawie i picu przyszedł czas na przygotowanie się do podróży poślubnej. Trzymając się za ręce, ruszyli w stronę schodów, które prowadziły na dach budynku, w którym się znajdowali. Ale jeszcze przed tym, zatrzymali się, aby móc się pożegnać.

- Dbajcie o siebie i pamiętajcie, że macie pisać do mnie, gdy będziecie czegoś potrzebować. - oznajmiła Charlotte, ujmując w dłonie ich brody. Następnie ucałowała ich oboje w policzki, po czym zrobiła miejsce Cecily.

- Bawcie się dobrze i bez obaw! Zajmę się Noahem, obiecuję! - uśmiechnęła się.

- Doceniamy to, Cecily. Bardzo ci dziękujemy. - powiedziała Tessa i wyściskała brunetkę. Następna była Jessamine. Blondynka miała dość naburmuszoną minę, ale w końcu westchnęła i przytuliła ich oboje.

- Pamiętaj nie wychodzić zbytnio na słońce. Spakowałam ci dwie zapasowe parasolki... Och! I pamiętaj: nigdy nie podchodź do targów z jedzeniem, bo jeszcze się ubrudzisz.

- Dobrze, zapamiętam. - zaśmiała się Tessa i ponownie przytuliła blondynkę, która zesztywniała zaskoczona. - Dziękuję ci, Jessamine. To był cudowny ślub. - szepnęła jej do ucha, sprawiając, że dziewczyna nareszcie oddała uścisk, odszeptując:

- Bądź szczęśliwa i miej to, czego ja nie mogę. - Po tych słowach Tessa spojrzała na jej twarz ze współczuciem. Pogładziła policzek blondynki z lekkim uśmiechem i podała jej swój bukiet kwiatów. - Przecież...

- To ty na niego zasługujesz. - oznajmiła Tessa, przerywając zdezorientowanej blondynce, po czym przysunęła się bliżej Willa. Wiedziała, że mimo egoizmu z jakim Jessamine potrafiła się odnosić do innych, to w środku miała dobre serce i była dobrą dziewczyną, pragnącą jedynie normalnego życia. Po za tym, musiała się jej jakoś odwdzięczyć, bo to ona w większości zaplanowała ślub i zajmowała się Nate'm, gdy jeszcze żył.

- Dziękuję. - szepnęła Jessamine i wycofała się do grupy pozostałych gości.

Tessa poczuła jak Will ściska mocniej jej dłoń. Spojrzała na niego z uśmiechem, po czym razem z nim zaczęła wchodzić po krętych, kamiennych schodach. Prowadziły one na sam dach budowli, w której się znajdowali.

Pierwsze co poczuła, to chłód i wiatr, ale pierwsze co zobaczyła, to unosząca się w powietrzu, błękitna tafla wody. Ze zmarszczonymi brwiami odsunęła się od Willa i podeszła bliżej zjawiska. Ostrożnie palcem dotknęła tafli woda, która ani trochę nie była mokra.

- Co to jest? - spytała cicho.

- Henry i Magnus pracowali razem od kilku tygodni nad wynalazkiem, który mógłby przenosić ciało w ułamku sekundy w dowolne miejsce. Wymagało to dużo czasu i pracy, ale w końcu im się udało. Nazwano to portalem. Tak naprawdę to tylko jego kawałek i zniknie zaraz po tym, jak w niego wejdziemy. Cały znajduje się w instytucie.

- Gdzie mnie zabierasz? - spytała. - Cecily stawiała, że Francja. - zaśmiała się.

- Myślałem o tym, ale nie. - powiedział i przyciągnął ją do siebie, obejmując ją w talii.

- Więc gdzie?

- Cierpliwości, kochanie. Zaraz się się dowiesz. To niespodzianka. - wyszeptał tuż przy jej uchu, po czym złożył na jej głowie czuły pocałunek. - A teraz zamknij oczy i myśl o mnie, cały czas. Pamiętaj.

Pokiwała głową i zamknęła oczy, zaczynając myśleć o swoim mężu... mężu. Mąż. Mąż. Mąż. Jak cudownie to brzmi, pomyślała i uśmiechnęła się na samą myśl. Lecz kiedy Ciało Willa ruszyło, ciągnąc ją ze sobą, od razu skupiła myśli na nim. Kolejny krok sprawił, że miała wrażenie iż spada. Mocny wiatr wiał w jej włosy, unosząc również materiał sukienki w różne strony. Zacisnęła kurczowo dłonie na koszuli ukochanego, wtulając w nią również twarz.

Nagle wszystko ustało, a twardy grunt uderzył pod jej stopy. Gdyby Will jej nie podtrzymał, upadłaby.

- Możesz już otworzyć oczy. - usłyszała jego głos. Otworzyła więc oczy, ciężko oddychając i rozejrzała się dookoła. Znajdowali się tuż przed - wyższym niż sam Londyński instytut - budynkiem z białego kamienia, a także ciemnego i czerwonego drewna. Ciemny dach był równy z ostrymi rogami wygiętymi do góry. Budynek miał wiele pięter, a barierki balkonów miały różne wzory.

Doskonale znała tej architektury zbudowane budowle. Widziała je w książkach i na obrazach, ale nigdy na żywo... aż do tej pory. Rozdziawiła usta i wytrzeszczyła oczy, bo miała wrażenie, że to tylko sen.

- Witaj w Chinach, a dokładne w ich stolicy...

- Szanghaj. - dokończyła, przypominając sobie, że to tutaj właśnie urodził się Jem i zachorował. W środku poczuła zalewający ją smutek.

- Ćwiczyłem tą przemowę przez tydzień. Mogłaś mi dać dokończyć. - żachnął się.

- Przepraszam. - zaśmiała się, ponownie przenosząc wzrok na budowlę i biorąc głęboki oddech.

- Owszem - przyznał po dłuższej chwili. - chciałem zabrać cię do Francji, ale wtedy Jem powiedział, że będzie to zbyt oczywiste, a Paryż jest przestarzały, bo wszyscy tam spędzają romantyczne chwile. Dlatego zaproponował Szanghaj. Powiedział, że tutejszy instytut powinien ci się spodobać ze względu na swój wygląd, bibliotekę i tajne przejścia, które pewnie będziesz chciała odkryć.

- Nie mylił się. - wykrztusiła, podchodząc bliżej jednej z dwóch kolumn, między którymi, odrobinę dalej znajdowały się duże, okrągłe, podwójne czerwone drzwi. Ich rama dookoła była zrobiona z ciemnego drewna, z które wyrzeźbiono wzory.

Lecz po chwili spojrzała również za siebie. Przed całą budowlą był dziedziniec, składający się ogólnie z zielonej, równo skoszonej trawy. Kamienna ścieżka podążała od niedużych schodów (na których szczycie właśnie stali) prosto, aż zaczęła okrążać znajdujące się po środku całego dziedzińca oczko wodne, w którym pływały lilie. Następnie ścieżka prowadziła prosto do chińskiej bramy, której boki były wczepione w mur z kolorowego kamienia. Dziedziniec również był o wiele większy od tego w Londynie... i musiała przyznać, że piękniejszy.

- Idziemy? - spytał, proponując jej swoje ramię. Kiwnęła głową z uśmiechem, przyjmując je. Razem weszli przez podwójne drzwi, wchodząc tym samym do holu. Podłoga była z gładkiego, bordowego kamienia, a ściany z białego kamienia. Wisiało na nich tysiące obrazów, przedstawiających chińskie ogrody, krajobraz, a także ludzi. Przed nimi zaś znajdowały się szerokie, czarne schody, które miały identyczne barierki, jak te na balkonach. Lecz najbardziej uwagę Tessy przyciągnął duży, czarny talerz... lub garnek, zwisający na łańcuchu z sufitu. Palił się w nim ogień, dając tym światło w pomieszczeniu. W powietrzu unosił się piękny zapach jakiś ziół. Była pewna, że musiały być to kadzidełka, o których kiedyś opowiadał jej ojciec.

- Witam was! Cieszę się, że nareszcie mogę was poznać! To naprawdę ogromny zaszczyt, że przyjechaliście na miesiąc miodowy akurat tutaj! Jestem Lien! - kobieta, która miała wysoki głos, zeszła tanecznym krokiem po schodach i szybko do nich podeszła, przytulając Tessę, a następnie Willa. Dopiero kiedy się odsunęła, Tessa mogła ją dokładnie zobaczyć. Kobieta nie miała więcej niż trzydzieści lat. Jej skośne oczy miały kolor ciemnego brązu. Jej twarz była blada jak ściany budynku, usta czerwone, policzki różowe, a na powiekach miała namalowane czarne kreski. Jej czarne jak smoła włosy zostały upięte w koka, przez dwie fioletowe pałeczki. Na sobie miała tego samego koloru, wzorzysty, długi  - przynajmniej tak jej się wydawało, że był to -szlafrok, który pod biustem miał mocno przewiązany długi, fioletowy materiał, który musiał zastępować gorset. Materiały - w tym rękawy - ciągnęły się do ziemi, a tył stroju jeszcze bardziej.

- Jestem Will, a to moja żona Tessa. My też się bardzo cieszymy. - odpowiedział za nich dwoje. - Pięknie tutaj, Jem się nie mylił.

Rozdział miał być dłuższy, ale szkoła goni, więc postanowiłam chociaż tą część wstawić dzisiaj, bo inaczej czekalibyście miesiąc na nexta :(( Tak czy siak, mam nadzieję że ten się podobał i będziecie nadal czekali na nexta!

W następnym opiszę noc poślubną, a także postaram się miesiąc miodowy ;))

6 komentarzy:

  1. Piękny ślub. I ten Szanghaj, jestem mile zaskoczona. Czekam z niecierpliwością na noc poślubną i miesiąc miodowy. Weny i powodzenia w szkole.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział <3
    Nie moge doczekać sie nexta *.*
    Pozdrawiam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny!!! Jesteś niezwykle utalentowana ;D . Strasznie się cieszę, że Wessa jest razem ^^. Dziękuję za rozdział ;*
    ~Kate

    OdpowiedzUsuń
  4. Ślub przepiękny. Szanghaj, to miła odmiana, myślałam, że jak wszyscy oni też pojadą do Paryża, a tu taka niespodzianka. Czekam na nekst. Życzę weny i powodzenia w szkole.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ślub przepiękny. Szanghaj, to miła odmiana, myślałam, że jak wszyscy oni też pojadą do Paryża, a tu taka niespodzianka. Czekam na nekst. Życzę weny i powodzenia w szkole.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju, piekne jak zresztą wcześniejsze rozdziały :o Uzależniłam się od Twojego bloga :* Przeczytałam go jednym tchem <3 Jak skończysz go pisać to chyba się popłaczę :'( Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Jeśli tak, to zostaw ślad :3