Strony

piątek, 30 października 2015

Przerażającego HALLOWEEN!!!

Życzę wam wszystkim przerażającego Halloween: dużo imprez, krwi, demonów i książek!
Jak spędzacie to święto? Na imprezie z przyjaciółmi czy może ze świecącą dynią i z książką w dłoniach??? U mnie trochę tego i tego :D

Ale najważniejsze pytanie: za co się przebraliście? Za Nefilim, wilkołaka, wampira, faerie, a może czarodzieja??? Chwalcie się w komentarzach ;**

Jeszcze raz przerażającego, extra Halloween :***


PS. Wiem, że Halloween dopiero jutro, ale dzisiaj wiele osób i tak świętuje w szkole lub w domu :D

wtorek, 27 października 2015

Rozdział 40

2 tygodnie później...



Stała przed lustrem w pokoju Cecily, gdzie jej druhny - Jessamine, Cecily, a także Sophie - robiły już ostatnie poprawki, dotyczące jej delikatnie jasno kremowo-złotej sukienki ślubnej. Kreacja z Paryża została specjalnie zamówiona przez pannę Lovelace. Plotki o tym, że Francuzi lubią bardzo podkreślające figurę ubrania - nie są fałszywe. Górna część jej sukienki była zrobiona z koronki, a gorset idealnie wyszczuplał jej talię. Dolna część materiału zaczynała się zlewać do ziemi. Jedynie tył się ciągle ciągnął do tyłu.

Do kompletu był długi, przepiękny welon z cudowną koronką na brzegach. Został przypięty pod koka Tessy, który był starannie upięty. Z boku (z tamtej strony również zwisał jej lok), ciągnął się skomplikowany warkocz, który się kończył na drugim boku. Sophie przyozdobiła koka kilkoma maleńkimi, niebieskimi kwiatkami. Dlaczego taki kolor? Bo kwiaty miały być pod kolor naszyjnika, który Tessa dostała od Willa, i który dzisiaj będzie nosiła na sercu, gdy zrobi kolejny ogromny krok w swoim życiu - wyjdzie za mąż.

Ślub miał się odbyć o czternastej w Kolegiacie św. Piotra, czyli w Opactwie Westminsterskim Był to ogromny kościół, który wybrała im Charlotte. To tam koronowano zawsze Brytyjskich władców. Mimo iż Tessa i Will chcieli coś bardziej skromniejszego, pani Branwell uparła się, że ślub musi być niezapomniany. Konsul miał co prawda małe pretensje co do tego, że ceremonia ma się odbyć w kościele, ale narzeczeni stanowczo postanowili, że ślub będzie według tradycji Nefilim, a także po części według tradycji przyziemnych.

Ceremonia miała przebiec następująco: formułka Konsula, przysięga, zamiast wymiany obrączek - runy.

Ponieważ w zwyczaju Nefilim para nie może się widzieć tydzień przed ślubem, pani Wetherby miała mnóstwo czasu, aby zbadać i ocenić krew Tessy. Czarownica stwierdziła, że panna młoda może przyjąć runę, ale tylko jedną, w innym przypadku mogłoby się do dla niej źle skończyć, gdyż jej ciało nie zniosłoby tyle siły. A więc tylko jedna runa - małżeńska.

- Wiesz już gdzie pojedziecie na miesiąc miodowy? - spytała Sophie, poprawiając Tessie delikatny makijaż. Dziewczyna szeleściła swoją sukienką druhny, które miały również pozostałe dziewczyny. Tessa nigdy nie zapomni chwili, w której poprosiła Sophie o zostanie jej druhną. Służąca wytrzeszczyła oczy i mało co nie zemdlała.

- Niestety nie. Will powiedział, że ma to być niespodzianka.

- Mój brat ma dobry gust, jeśli chodzi o wakacje. Pewnie zabierze cię do Francji, Grecji... och lub na Alaskę! - podekscytowała się brunetka z szerokim uśmiechem.

- Gdziekolwiek by mnie zabrał lub nie... będę szczęśliwa, mogąc spędzić ten czas z nim. - uśmiechnęła się na samą myśl o dzisiejszej nocy poślubnej.

- Miłość, miłość, miłość! - jęknęła Jessamine. - Skupcie się! Już musimy iść! Tesso? - blondynka sięgnęła po owinięty kremową wstążką bukiet, składający się z niebieskich orchidei i złotych róż, które podarował jej Magnus. Sięgnęła po bukiet i mocno zacisnęła na nim palce obu dłoni.

Wzięła głęboki oddech i razem z druhnami ruszyła do drzwi z mocno bijącym sercem.

Na dziedzińcu czekał czarny brązowy powóz, który został przyozdobiony różnymi kwiatami. Thomas zszedł na dół i otworzył drzwiczki, pomagając wsiąść wszystkim panną do środka.

***

Podróż trwała mniej więcej pół godziny. Przez cały ten czas, dłonie Tessy były kurczowo zaciśnięte wokół bukietu. Miała wrażenie, że serce jej zaraz wyskoczy, ale kiedy powóz się zatrzymał, wtedy o mało co nie dostała zawału. Nabrała gwałtownie powietrza, zapominając kolejny raz regularnie oddychać. Zamknęła oczy, wmawiając sobie w myślach: Będzie dobrze. Pójdziesz, powiesz "tak" i wyjdziesz. Będzie dobrze. Będzie dobrze.

- No dobrze, a teraz rób to co ja. - nakazała jej Cecily, biorąc głęboki oddech. - Głęboki wdech... - Tessa powtórzyła z miną, jakby miała zaraz wybuchnąć płaczem. - i wydech! Jesteś gotowa! - oznajmiła brunetka, niemal wypychając Tessę z powozu, kiedy drzwi tylko się otworzyły.

Zachwiała się na kamiennym podłożu, ale w końcu odzyskała równowagę i odchrząknęła, rozglądając się. Powóz zatrzymał się dosłownie kilkanaście metrów od drzwi gotyckiej budowli, która miała nie mniej niż sześćdziesiąt metrów wysokości. Miała w sobie coś, co sprawiało, że mogło się na nią patrzeć godzinami z podnieceniem w żołądku.

- No rusz się! - warknęła Jessamine za jej plecami, pomagając przy tym pozostałym dziewczyną nieść materiał sukni.

- Już. - mruknęła Tessa i ruszyła w kierunku drzwi, przy których stała osoba, która miała ją dzisiaj odprowadzić do ołtarza. - Henry! - uśmiechnęła się szeroko, przyśpieszając kroku i jedną ręką, unosząc nieco suknie. - Wyglądasz wspaniale!

- Charlotte mnie zmusiła. - zaśmiał się. - Tak czy inaczej, na pewno nie wyglądam tak wspaniale jak ty. Nie zdziwię się, jeżeli Will zamknie cię później w wieży przed wzrokiem pozostałych.

Zawtórowała mu, dając się wziąć pod ramię. Przez dłuższą chwilę stali w ciszy, wpatrując się niemo w podwójne, masywne drzwi.

- Denerwuję się. - przyznała w końcu cichym, drżącym głosem. W środku dziękowała losowi za kojący, chłodny listopadowy wiatr, bo inaczej cała by już pływała w swoim pocie.

- Spokojnie, nie ma dużo gości. Charlotte mówiła, że tylko coś około stu osób... może dziewięćdziesiąt.

- Wybacz, ale nie pomogłeś.

- Będzie dobrze. - westchnął, klepiąc ją lekko po dłoni.

I w tamtym momencie usłyszeli dźwięki organów (muzyka), dochodzące ze środka.

Drzwi się otworzyły, a ona znalazła się o krok przed przekroczeniem progu do ogromnej i przestronnej sali. Już w drzwiach mogła zobaczyć wyrzeźbione kolumny, sufit, piękne ikony, przystrojone cienkimi, złotymi wstążkami ławy, które już były zapełnione gośćmi, a także czerwony dywan, na który posypano czerwone płatki róż. Gdyby ktokolwiek jej kiedyś powiedział, że jej ślub odbędzie się w takim kościele, to zapewne wyśmiałaby tego człowieka.

Wzięła głęboki oddech i ruszyła...

Pierwszy krok...
Nikt się na mnie nie patrzy.

Czwarty krok...
Wszyscy mają cię gdzieś.

Dziewiąty krok...
Nikt cię nie widzi.

To było na nic. Doskonale wiedziała, że każda para oczu w tej sali jest skierowana na nią. I choć ona patrzyła na okno daleko przed sobą, trudno było jej ukrywać rumieńce. Miała ochotę uciec. Nogi jej drżały ze strachu. Oddychała głęboko, nabierając powietrze przez nos, a następnie wypuszczając je przez leciutko otwarte usta.

Miała wrażenie, że droga się ciągnie w nieskończoność. Już prawie spanikowała, gdy spuściła wzrok z okna niżej - na ołtarz. Wtedy stało się coś, co było jej trudno opisać. Gdy w połowie swojej drogi zobaczyła Willa, jej wzrok automatycznie się do niego przyczepił. Jego twarz, uśmiech, oczy... och, były niczym magnes i lek uspakajający w jednym. Przy ołtarzu, kiedy na nią czekał, w swoim kremowo-złotym garniturze, to nie wyglądał jak książę z bajki, o którym marzą wszystkie dziewczyny, ale niczym odważny wojownik o pięknym sercu. Jej nadal waliło... ale tym razem na jego widok. Chciała się rzucić biegiem ku niemu i wpaść w jego ramiona, by móc poczuć bezpieczeństwo i ukryć się przed wzrokiem innych.

***

Zmierzała ku niemu. Tak piękna. Tak czysta. Tak niewinna. Niczym anielica niosąca światło, którą była dla nich wszystkich, a przede wszystkim dla niego. Nie potrzebowała skrzydeł, białej szaty lub aureoli. Była o wiele piękniejsza bez tych wszystkich drobiazgów. Była Tessą, jego Tessą, którą za chwilę miał poślubić, spędzić dzisiejszą noc i resztę życia. Na samą myśl uśmiechnął się szerzej.

Z każdą sekundą co raz bardziej się niecierpliwił. Tak bardzo chciał ją już mieć przy sobie, aby móc wypalić runę na jej ciele i przypieczętować wszystko pocałunkiem, na który czekał długi tydzień. Cieszył się, że było tyle osób, bo chciał, aby jak najwięcej ludzi zobaczyło, jak bardzo kocha Tessę, a ona jego.

Gdy nareszcie zrobiła ostatni krok, Henry przekazał jej dłoń Willowi, który ujął ją najdelikatniej jak umiał. Ona wręcz przeciwnie - zacisnęła swoje palce na jego dłoni z niesamowitą siłą. Czuł, że się denerwowała, dlatego kciukiem lekko kreślił kształty na jej gładkiej skórze.

Kiedy tylko jej druhny ułożyły jej suknie i stanęły za nią, tak jak Jem, Gabriel i Gideon za nim, oboje odwrócili się w stronę Konsula Waylanda, który z lekkim uśmiechem skierował wzrok na publiczność.

- Zebraliśmy się tutaj wszyscy, aby po raz kolejny być świadkami tego, jak potężna potrafi być miłość. Kiedy jej połówka zagości w naszych sercach, już nigdy nie odejdzie, lecz połączy nas z drugą połówką, która będzie dla nas cenniejsza niż skarb, piękniejsza niż sny i jaśniejsza niż słońce. Odnajdując swoją bratnią duszę, odnajdujemy samych siebie. Stajemy się silniejsi i gotowi do poświęceń. Związujemy się z tą osobą do końca naszego życia, bo to ona sprawia, że światło jest jaśniejsze, sny bardziej realne, a świat piękniejszy. Dwie osoby, dla których się tu dzisiaj zebraliśmy, też dostały szansę, aby ich serca mogły się odnaleźć. Stoją tutaj William Herondale i Theresa Gray, a my dla nich, bo połączyła ich miłość, która zwiąże ich dzisiaj na wieki wieków. - Po swojej przemowie Konsul skinął głową, dając znak, aby para odwróciła się do siebie. Tak też zrobili.

Patrzył w jej szare oczy, które błyszczały jak nigdy dotąd.

- Proszę, powtarzać za mną. - nakazał mężczyzna. - Ja, William Herondale...

- Ja, William Herondale...

- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Thereso Gray za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Póki me serce nie przestanie bić, miłować cię będę całym sobą i całym sercem, które będzie twoim schronieniem i domem. U twojego boku będę stał i oparciem twoim będę, w zdrowiu i chorobie, w te dobre, jak i złe dni. Przysięgam opiekować się tobą i chronić od wszelkich niebezpieczeństw. Pragnę widzieć twój uśmiech i mieć cię blisko siebie każdej chwili... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.

Tessa wiedziała, że Will wypowiedział słowa nie, bo tak było w tradycji, lecz bo ją kochał. Słowa, które mówił, płynęły prosto z jego serca, sprawiając, że na jej policzku błysnęła łza.

- Ja, Theresa Gray... - kontynuował Konsul.
- Ja, Theresa Gray... - powtórzyła nieco drżącym głosem, lecz po chwili wzięła się w garść.

- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci...
- ...biorę cię, Williamie Herondale za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Będę twym oparciem każdej chwili i każdego dnia, do póki los nas nie rozłączy. Przysięgam być nie tylko twoją żoną, ale i przyjaciółką, u której zawsze znajdziesz zrozumienie. Ty jesteś moją duszą, największym pragnieniem dla którego żyję. Pragnę dzielić z tobą każdy smutek i radość. Twoja obecność jest jak nieskazitelny podmuch wiatru, w którym znajduję spokój i ukojenie. Nie mogę ofiarować ci dużo, ale mogę ofiarować ci całą siebie, z wadami i zaletami i z sercem pełnym bezwarunkowej miłości do ciebie... dzisiaj, jutro, na zawsze, aż do śmierci i po niej.

Po wypowiedzeniu tych słów, zacisnęła usta, aby nie wybuchnąć płaczem. Mocniej ścisnęła jego dłoń, tym samym sprawiając, że aż zbielały jej kostki.

- Jeżeli ktokolwiek tutaj ze zgromadzonych zna przeszkody, dla których ci dwoje nie powinni być razem, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.

Cisza...

Cisza...

Cisza...

- Tak więc oznaczcie się runami w imię Razjela, które będą największym dowodem waszej miłości.

Po słowach Konsula, podeszła około dziesięcioletnia dziewczynka o blond lokach. Miała na sobie lakierowane sandałki i błękitną sukienkę do kolan na koronkowych ramiączkach. Obiema dłońmi trzymała kremową poduszkę o złotych brzegach, na której leżała stela z cymofanu. Jej zakończenie było zrobione ze skapolitu, tak jak i liana z listkami, pnąca się po całym narzędziu.

Will sięgnął po stelę, po czym wolną dłonią odchylił nieco koronkę na jej piersi, ciągnąc ją w dół. Następnie przyłożył chłodny czubek steli do jej skóry nad jej piersią.

- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - i z precyzją zaczął kreślić znak. Czuła pieczenie, ale na szczęście było znośne. Już po chwili czuła taki sam zapach, jaki miał na sobie Will za każdym razem, gdy się do niego przytulała.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem, przejmując od niego stelę. Powoli rozpięła kilka guzików jego marynarki, a następnie koszuli. Przyłożyła czubek przedmiotu do jego piersi, tuż nad jego sercem.

- Przyjmij tę runę, jako dowód mojej miłości w imię Razjela. - powtórzyła i zaczęła kreślić runę. Uczyła się jej przez cały tydzień, więc umiała ją perfekcyjnie. Z zaciśniętym ustami kreśliła linie. Gdy skończyła, odłożyła stelę z powrotem na poduszkę i ponownie złapała się za ręce z Willem, z którym wymieniła lekkie uśmiechy. Następnie obydwoje spojrzeli na Konsula, który zadał najważniejsze pytanie w całej ślubnej ceremonii, na które para musi odpowiedzieć słowem tak lub nie.

- Tak - odpowiedział wyraźnym i donośnym głosem Will, tym samym mocniej ściskając jej dłoń.

Kiedy przyszła kolej na Tessę, zdała sobie sprawę, że po jej policzku spływa kolejna ciepła łza. Cichym głosem odpowiedziała, patrząc z miłością na Willa:

- Tak.

- Więc ogłaszam was mężem i żoną w imię Razjela. - oznajmił Konsul, wywołując oklaski gości. Nie musiał nawet mówić "Możecie się pocałować", bo Will już przyciągnął Tessę do siebie, łącząc ich usta w namiętnym, pełnym miłości pocałunku, który przypieczętował całą ich przysięgę.

Czuła motylki w brzuchu, ale i swoje mocno bijące serce. Oddawała pocałunek długo, całkiem zapominając o oddychaniu. Będąc w jego ramionach, miała wrażenie, że istnieli tylko oni, a dookoła ich nie było nikogo. Sekunda była minutą, minuta godziną, a godzina dniem...










Wiem, że rozdział miał obejmować więcej, ale po prostu brak mi teraz czasu, bo mój semestr jest -że się tak wyrażę- do dupy: Fizyka, matma, szwedzki, historia, fiński, polski, geografia.
W dodatku bardzo mi się późno kończy szkoła i muszę się uczyć w domu, więc jednym słowem: BRAK CZASU

Gdybym miała napisać rozdział obejmujący wszystko co chciałam, to prawdopodobnie pojawiłby się dopiero za kilka tygodni, a ja sama nie potrafię wytrzymać bez pisania, szczególnie kiedy mam wenę ;(( Więc macie tutaj taki jaki jest. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :*

PS. Z całego serca chcę wam Aniołki podziękować za 39 542 wyświetlenia na blogu!!! Naprawdę nie wiem co powiedzieć <3

czwartek, 22 października 2015

Rozdział 39

Kilka dni później Tessa szykowała się na zebranie Enklawy, które miało się odbyć o piętnastej w specjalnej piwnicy. To dzisiaj Benedict i Tessa zostaną przesłuchani. Jedno z nich wygra i jedno z nich przegra. W środku wiedziała, że musi dać z siebie wszystko i nie przegrać, nie dać się obarczyć fałszywymi oskarżeniami przez Lightwooda. Nie mogła skończyć, będąc skazaną do cel Miasta Kości lub, co gorsza, na śmierć. Musiała żyć i zapewnić bezpieczeństwo swojemu dziecku.

Na samą myśl o nim, usłyszała gaworzenie dobiegające z kołyski. Wsunęła spinkę z małą białą cyrkonią do końca w kok, po czym z uśmiechem podeszła do bujającego się lekko mebelka. Zajrzała do środka, widząc jak niemowlę bawi się swoim misiem. Niebieskie oczka - jak zawsze ciekawe świata - dokładnie badały każdy szczegół zabawki. Uśmiechnęła się szerzej, gładząc dłonią miękkie brązowe włoski.

Z każdą chwilą jej miłość do chłopca rosła. Teraz już nie mogła wyobrazić sobie bez niego życia. Uwielbiała na niego patrzeć, trzymać go, karmić i się z nim bawić. Will miał bardzo podobnie, tyle że on wolał już go uczyć wszystkich run i nazw broni.

- Tess? - poczuła jak znane ramiona ją obejmują w pasie, przyciągając do siebie. Obróciła się, wtulając twarz w jego koszulę. W tym samym czasie jego dłoń czule zaczęła gładzić jej włosy. - Serce wali ci niczym młot. - szepnął, całując ją w głowę.

- Boję się. - przyznała, wpatrując się nieco w przestrzeń.

- Wygrasz, a Benedict zapłaci za krzywdy, które ci wyrządził.

- Lub przegram, a Benedict dopilnuje, abym skończyła w więzieniu.

- Prędzej mnie zabiją za zabicie jego. Przestań myśleć o takich rzeczach. Przejdziemy przez to... razem, a potem staniemy przed ołtarzem. Ty w złotej sukni i ja duszący się przez muszkę na mojej szyi.

- Duszący? - oderwała głowę, aby móc spojrzeć mu w oczy.

- Jestem pewien, że kiedy Gabriel będzie mi pomagał się przygotowywać, to zaciśnie mi ją niemal tak mocno, jak Jessamine tobie gorset.

Mimo woli parsknęła śmiechem, dając mu następnie szybkiego całusa w usta. Próbowała odejść, ale jej talia została unieruchomiona.

- Jeszcze nie skończyłem. - ostrzegł, przyciągając ją ponownie do siebie, ale tym razem plecami. Objął ją całą ramionami, opierając brodę na jej ramieniu, tak że obydwoje mogli teraz patrzeć do środka kołyski.

- Jeszcze nie jesteś moim mężem, więc nie masz prawa mi rozkazywać. - przypomniała z rozbawieniem.

- Ale jako twój narzeczony żądam szacunku. - oznajmił tuż przy jej uchu, po czym ustami zjechał na jej puls na szyi. Złożył na skórze lekki pocałunek, mocniej ją obejmując. Jej serce zabiło jeszcze mocniej na uczucie fali ciepła.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Tessa odsunęła się od Willa i poszła otworzyć drzwi, za którymi zastała Sophie.

- Panienko, Pani Branwell prosi, abyś się już stawiła. Enklawa już przybyła.

- Rozumiem... już idę. Proszę cię, abyś tym czasem zajęła się Noahem.

Służąca kiwnęła głową, po czym weszła do środka. Zatrzymała się obok kołyski, czekając, aż Will i Tessa wyjdą.

Trzymając się za ręce, skierowali się w stronę piwnicy. Zeszli po kamiennych schodkach, aż dotarli do masywnych drzwi. Zapukali kilka razy do drzwi, po czym weszli zastając wszystkich członków Enklawy, a także mieszkańców instytutu za kamiennymi stołami, które tworzyły krąg. Wzrok wszystkich został skierowany w ich stronę, gdy poszli zająć swoje miejsca.

Konsul Wayland wstał i zszedł niżej po dwóch kamiennych stopniach, stając w środku kręgu z rękami splecionymi z tyłu.

- Omawiać będziemy sprawę między Benedictem Lightwoodem - Konsul wskazał dłonią na wybraną osobę. - a panną Theresą Gray. Każde z nich po kolei wyjaśnij, o co oskarża drugą osobę. Na koniec ustalimy werdykt. Ale teraz prosiłbym o zaczęcie pannę Gray. - mężczyzna wrócił na swoje miejsce.

Tessa wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić walące serce. Następnie wstała, puszczając dłoń Will. Dziwnie się poczuła, kiedy nie czuła już jego dotyku. Miała wrażenie, że zaraz stchórzy i ucieknie. Nogi jej drżały ze strachu i podniecenia, ale wiedziała, że musi nad sobą zapanować. Wzięła kolejny głęboki oddech i kiedy wypuściła powietrze, stała już w środku kręgu.

- Panno Gray, podobno oskarża Pani Benedicta Lightwooda o próbę morderstwa dziecka.

- Tak, Konsulu. - kiwnęła głową. - Szantażował mnie i groził.

- Kłamstwo! - Benedict stanął na równe nogi, palcem wskazując na dziewczynę.

- Benedykcie. - Konsul wskazał dłonią na krzesło. Mężczyzna się opanował i zaciśniętymi ustami opadł na swoje miejsce. - Proszę kontynuować, panno Gray. Po kolei.

Odchrząknęła.

- Kiedy na wróciłam do instytutu na pański rozkaz, Konsulu, Benedict zaszantażował mnie. Nakazał mi po urodzeniu dziecka opuścić Londyn i na zawsze zapomnieć o Świecie Cieni. Miałam sama wychowywać dziecko w niewiedzy i utrzymać się z pieniędzy, które miał mi dać. Gdy się mu sprzeciwiłam, zagroził, że każe zabić mojego syna. Wykorzystał to, że uczynił go Pan swoją prawą ręką!

Benedict chciał wstać i zaprzeczyć, ale Konsul go powstrzymał gestem ręki.

- Coś jeszcze, panno Gray?

- Tak - warknęła. - dzień po powiciu dziecka, pan Lightwood do mnie przyszedł i kazał się wynosić jak najszybciej...

- Przepraszam, że przerwę. - przerwała Charlotte, podnosząc rękę. Kobieta spojrzała znacząco na Konsula i dodała: - Chciałabym dodać, że poród panny Gray trwał prawie dwadzieścia-cztery godziny. Jej życie było zagrożone. Powinna była odpoczywać w następnych dniach bez presji, którą niestety obarczył ją pan Lightwood, przychodząc wtedy do niej.

- Dziękuję, Charlotte. A teraz proszę kontynuować, panno Gray.

Tessa skinęła głową i odchrząknęła.

- Kiedy mnie chciał popędzić z wyjazdem, dodał, że jeżeli będę specjalnie zwlekała, to poderżnie gardło i mi i dziecku.

- Co?! - wściekły głos Willa odbił się w całej sali. Kiedy Tessa spojrzała w jego stronę, zobaczyła, że Gabriel i Jem próbują go uspokoić, gdyż ten wstał ze swojego miejsca.

- Jak śmiesz tak łżeć?! - tym razem, to Benedict się uniósł, dłonią waląc w kamienny stół. Lecz zanim Konsul zdążył uspokoić kolejną osobę, teraz to Tessa już nie wytrzymała.

- Chyba jak ty śmiesz mówić, że łżę?!`Jeżeli naprawdę tak jest, to jak wyjaśnisz to?! - po wypowiedzeniu słów ostrym tonem, obciągnęła nieco suknie w okolicach lewego ramienia, ukazując na skórze bliznę długości palca wskazującego.

Wszyscy ucichli. Dosłownie. Grobowa cisza trwała przez co najmniej pół minuty. W końcu to Konsul przerwał ciszę, pytając:

- Czy Benedict to pani zrobił?

- Tak, srebrnym sztyletem ze swoimi inicjałami na rękojeści. - oznajmiła. Poczuła narastającą w niej odwagę i dumę, na myśl, że teraz Benedict się tak łatwo nie wywinie. Skrzywdził ją i chciał skrzywdzić jej syna, więc nie mogła mu tego tak po prostu odpuścić.

- Benedykcie, chciałbym zobaczyć broń, o której mówi panna Gray. Jeżeli pozwolisz... - Konsul wyciągnął znacząco dłoń do mężczyzny, który nerwowo skakał wzrokiem z Tessy na niego. Lecz po dłuższej chwili walki, sięgnął do paska spodni, wyciągając z niego sztylet i podając go następnie Konsulowi z zaciśniętymi ustami.

- Czy to ten? - spytał mężczyzna, unosząc broń, którą Tessa doskonale pamiętała. Kiwnęła głową na potwierdzenie, na koniec jeszcze dodając:

- To wszystko, co chciałam powiedzieć. Liczę, że osądzi nas Pan sprawiedliwie. - oznajmiła, po czym wróciła na swoje miejsce z dudniącym sercem. Miała wrażenie, jakby dopiero zjechała po linie ze stu metrów. Tak dużo adrenaliny w niej płynęło, że żałowała iż nie ma więcej szczegółów do powiedzenia o Benedykcie. Chętnie by mu jeszcze coś zarzuciła.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś o tej bliźnie? - usłyszała szept obok ucha.

- Will, miałam ryzykować tym, że pobiegniesz i go zabijesz bez mrugnięcia okiem? Potrzebowaliśmy go jeszcze żywego.

Pod stołem w pewnej chwili poczuła, jak chłopak ściska jej dłoń.

- Wiem.

- Benedykcie Lightwoodzie, wystąp proszę!

Mężczyzna kiwnął głową, wstał i poszedł stając w tym samym miejscu, co Tessa niecałe dwie minuty temu. Odchrząknął.

- Jak już wszyscy wiemy, w żyłach panny Gray o prócz krwi Nefilim, płynie również krew demona. Może ona posiadać podobny charakter. Nie mamy pewności, że jest dla nas bezpieczna, zupełnie tak jak i jej nieślubne dziecko...

- Wypraszam sobie! - przerwała mu Tessa. - Moje dziecko posiada rodziców...

- Którzy się pobiorą w najbliższym czasie! - dokończył za nią Will.

- Doprawdy? - wtrącił Konsul, unosząc brwi.

- Tak, mieliśmy dzisiaj o tym pana poinformować.

- W takim razie bardzo wam gratuluję.

- Dziękujemy. - odpowiedział ponownie chłopak za nich dwoje.

- Kontynuując.... - odchrząknął Lightwood. - nie mamy pewności, że panna Gray i jej syn są niegroźni dla nas, jak i dla przyziemnych. Jak sam Konsul pamięta, panna Gray zacięcie walczyła do końca o odszkodowanie za jej rodzinę, nie bojąc się konsekwencji, jakie mogła ponieść. Co jeśli ukrywa przed nami wszystkimi jakąś niebezpieczną moc? Nie zapominajmy, że jest ona zmiennokształtną i nigdy nie będziemy mieć co do niej pewności.

- Ale czy przyznajesz się do zarzutów zarzuconych ci przez pannę Gray?

- Nie. - odpowiedział automatycznie mężczyzna i wrócił na swoje miejsce.

Tessa prowadziła walkę na spojrzenia z Benedictem. Widziała w jego oczach nienawiść skierowaną do niej, ale nie poruszało to jej, bo jej nienawiść do niego była równie duża.

- Panno Gray, Benedykcie, proszę was o puszczenie sali, do póki kogoś po was nie poślemy. Tym czasem Enklawa omówi całą sprawę i ustali wyrok.

Dziewczyna westchnęła i nie patrząc na Willa, wstała, wychodząc. Stała razem z Lightwoodem w korytarzu, który oświetlała jedynie pochodnia na ścianie.

Zaczęła krążyć nerwowo w tę i we w tę, nie odzywając się ani słowem do mężczyzny, który ją obserwował. Była pewna, że gdyby jego wzrok mógł zabijać, to już dawno byłaby martwa. Część jej chciała się na niego rzucić i wydłubać oczy, a druga zaczekać, aż Konsul wyda wyrok, który albo da nowy początek jej życiu, albo jego koniec. Dlatego też stanęła w miejscu i wzięła głęboki oddech.

Spokój.

Spokój.

Spokój.

- Wiesz, że przegrasz.

Furia.

Otworzyła oczy i nie mogąc wytrzymać, rzuciła się w jego stronę.

- Zrób mi coś...! - zaczął ostrym tonem, na co Tessa się zatrzymała dosłownie niecałe pół metra od niego. - a użyję tego przeciwko tobie! - zagroził.

- Idź do piekła. - syknęła, odsuwając się od niego o kilka kroków.

- Wylądujemy tam razem, możesz mi wierzyć. - odpowiedział jej spokojnie z lekkim uśmiechem, który tak bardzo ją zirytował, że zacisnęła zęby.

Oparła się o ścianę i zamknęła oczy, czekając...

***

Po długich dwudziestu minutach, drzwi zostały nareszcie otworzone przez Inkwizytora, który skinął głową, dając znak, aby weszli. Tessa wzięła głęboki oddech, po czym weszła do środka zaraz za Lightwoodem.

Wszystkie oczy były zwrócone ku im, ale Tessa patrzyła jedynie w oczy Willa, które były pełne troski.

Stanęła razem z Benedictem po środku, patrząc oczekująco na Konsula, który wziął do ręki kartkę papieru i odchrząknął.

- Enklawa omówiła całą sprawę pomiędzy wami i ustaliła wyrok. - oznajmił, po czym ponownie przeniósł wzrok na dokument. - Benedykcie Lightwoodzie, za grożenie ciężarnej kobiecie, zranienie jej, usiłowanie zabicia dziecka, które nie dożyło jeszcze roku i zdradę, zostałeś uznany za winnego. Za takie wyczyny powinieneś otrzymać karę śmierci, ale ponieważ przez większość czasu dobrze służyłeś Enklawie, skazuję cię do cel Cichego Miasta, gdzie spędzisz resztę swojego życia. Po śmierci twe prochy nie zostaną uznane do budowy Miasta, dlatego też zostaną one przekazane twojej rodzinie.

- Co?! - Lightwood wydał z siebie niemal dźwięk podobny do ryku lwa. - Nie macie prawa i dowodów!

Tessa chciała się odsunąć z obawą, że Benedict zaraz ją uderzy ręką, którą wściekle wymachiwał, ale zanim zdążyła wystarczająco się odsunąć, ten doskoczył do niej. Jednym ramieniem ją ścisnął, drugą dłoń zaciskając na boku jej głowy.

- Jeden ruch, a skręcę jej kark! - zagroził, gdy Konsul, jak i wszyscy pozostali w sali stanęli na równe nogi z przerażonymi minami.

Serce jej biło jak oszalałe, a jej płuca nie potrafiły pomieścić powietrza. Musiała ciężko oddychać, aby zostać przytomną. Dłonie trzymała mocno zaciśnięte na ręce Benedicta, która była kurczowo zaciśnięta na jej ciele.

- Jeżeli jej coś zrobisz, zostaniesz skazany na tortury, do póki nie umrzesz! - zagroził Konsul, nerwowo zerkając to na Lightwooda, to za niego.

- Ojcze, puść ją. - usłyszała za nimi głos Gabriela.

- Ty i Gideon nie macie prawa się już tak do mnie zwracać! Sprzeciwiliście się mi i stanęliście przeciwko mnie! Już dawno się was wyrzekłem! - po tych słowach żaden z młodych Lghtwoodów się już nie odezwał.

- Panie Lightwood... - zaczęła przez zaciśnięte zęby, czując jak jego ręka zaczęła wschodzić wyżej, zaczynając ją dusić. - proszę... błagam... - zanim zdążyła wydukać kolejne słowo, usłyszała dźwięk metalu, przeszywającego ciało. Nagle uścisk Lightwooda się rozluźnił. Wyrwała się, odbiegając od niego o kilka metrów. Trzymając się za gardło i ciężko oddychając, stanęła na schodkach, tuż obok miejsca Cecily. Brunetka złapała Tessę za ramiona, pilnując aby ta utrzymała się na nogach.

Dopiero po chwili mogła ocenić sytuację. Benedykt leżał skulony na ziemi ze sztyletem wbitym głęboko w jego ramię. Mężczyzna jęczał niezrozumiałe słowa, trzymając się za rękojeść broni. Rozpoznała broń. Od razu spojrzała na Jem'a, który stał wyprostowany i oddychał ciężko jak po biegu.

Blondyn spojrzał na nią i posłał jej lekki uśmiech, który ona odwzajemniła, mogąc się już wyprostować.

Dwóch mężczyzn wstało i podeszło do Benedykta, wyciągając sztylet z jego ramienia i wynosząc go następnie z sali.

- Panno Gray, czy nic się Pan nie stało? - spytał Konsul, lecz zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał jeszcze: - Proponuję, aby Pani usiadła na swoim miejscu.

- Dziękuję. - powiedziała i zajęła swoje miejsce, niemal na nie upadając. Zanim się skupiła, nachyliła się do ucha Jema i szepnęła ciche "dziękuję". Kiedy się wyprostowała, poczuła jak czyjaś dłoń zaciska się na jej dłoni. Will. Spojrzała na niego, widząc jego pytającą minę.

- Nic mi nie jest. - odpowiedziała cicho, po czym przeniosła wzrok na Konsula, który wziął do ręki kolejny dokument. - Thereso Gray, uznałem cię za niewinną. Zostajesz zwolniona z nadzoru, będąc wolną. Enklawa pochowała twoją ciotkę i brata na cmentarzu w Nowym Jorku, obok grobu twoich rodziców. Jako dodatkowe odszkodowanie, otrzymasz kopertę z pieniędzmi o sumie dwóch tysięcy funtów. - oznajmił Konsul i odłożył kartkę papieru. - Sprawę uznaję za zakończą.

Tessa pisnęła i rzuciła się Willowi na szyję, zanim ten mógł do końca rozprostować nogi. Zachwiał się, ale w końcu złapał równowagę, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie. Ich wargi złączyły się w namiętnym pocałunku, który cieszył się sporą publicznością. Ale ona nie zwracała na to uwagi. Czuła się, jakby dostała parę przepięknych skrzydeł... jakby wszystko dookoła nabrało kolorów! Była tak szczęśliwa, że nie potrafiła tego wyrazić.

Poczuła zbierające się w oczach łzy, na myśl, że to już koniec tego wszystkiego, że zacznie nowe życie, że wyjdzie za mąż, mając u boku nową, wspaniałą rodzinę.


Przepraszam, że dopiero dzisiaj dodaję rozdział (ale dłuższy!XD), ale nie zdążyłam go po prostu wstawić we wtorek ;( Ale jest dłuższy niż poprzedni i z happy endem :D WAŻNA informacja jest taka, że (tak myślę) do końca naszej historii zostały about dwa rozdziały.

W kolejnym: ślub Wessy, noc poślubna, miesiąc miodowy (może być również dość długi, więc proszę się nie złościć, jeżeli nie pojawi się w konkretnym dniu).

W ostatnim: mały skok w przyszłość, obraz jak układa się naszym Herondale'om i pozostałym ;)

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 38

- Jesteś pewien, że to zadziała? - spytała po raz kolejny, wyglądając przez okno powozu.

- Tess... - zaczął Will, ściskając lekko jej dłoń. - kiedy Benedict i Konsul się dowiedzą o naszym małżeństwie, to nie będą mieli prawa cię wyrzucić.

- Chodzi mi o Noah.

- Pani Wetherby jest czarownicą, więc zapewni Konsula o tym, że dziecko nie jest niebezpieczne. Poprosimy również Magnusa, aby to potwierdził. Nie będą mieli wyboru, a Benedict Lightwood wymówek. - na koniec posłał jej jeszcze lekki uśmiech, który ona odwzajemniła.

- Ooo... - zajęczała Cecily, która wciąż trzymała śpiącego Noah na rękach. - wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteście zaręczeni i weźmiecie ślub!

- Ja też nie. - przyznała Tessa z uśmiechem i nie kłamała. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w tej chwili wraca do Instytutu, razem ze swoim przyszłym mężem. Jeszcze dzisiaj wszystko się nareszcie skończy, a ona i Noah będą bezpieczni. A już wkrótce przyjmie nowe nazwisko, które sprawi, że będzie miała nową rodzinę. Wszystko było jak spełnienie jej najskrytszych marzeń. Na tą myśl poczuła motylki w brzuchu, przez co mocniej ścisnęła dłoń Willa.

***

Powóz ledwo się zatrzymał, a drzwi już zostały gwałtownie otworzone przez Charlotte. Kobieta, widząc Tessę, złapała ją za nadgarstek niemal brutalnie wyciągając.

- Coś ty sobie myślała?! - Charlotte trzymała Tessę mocno za ramiona, mierząc jej ciało wzrokiem.

- Ja...

- Liczę, że mi to wyjaśnisz! Jak mog... - kobieta nie dokończyła, widząc na dłoni dziewczyny pierścionek. Ujęła jej dłoń, aby móc lepiej się mu przyjrzeć. Pozostali, którzy stali przy wejściu do Instytutu również się nieco przybliżyli.

Czując na sobie wzrok wszystkich, zarumieniła się.

- Cz-czy ty jesteś zaręczona? - spytała cichym głosem kobieta, patrząc na nią następnie szeroko wytrzeszczonymi oczami. Lecz zanim Tessa zdążyła jej odpowiedzieć, Will szybkim krokiem podszedł do niej, przejmując jej dłoń od Charlotte.

- Tak, ze mną. - oznajmił.

***

- Kiedy zamierzacie się pobrać? - spytała Charlotte.

Will i Tessa razem z Noah na rękach siedzieli na kanapie w biurze Charlotte. Kobieta widocznie wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku, ponieważ zaraz po wejściu do biura, nalała sobie pełny kieliszek wina, którym popijała co drugie słowo.

- Nie wiemy jeszcze, ale mamy nadzieję że wkrótce. - odpowiedziała Tessa. - Najpierw musimy załatwić sprawę z Benedictem.

- O nie - warknęła kobieta, gwałtownie odkładając pusty kieliszek. - tym razem, to ja to załatwię. Żaden drań nie będzie groził mojej rodzinie, a już na pewno nie tobie lub Noah. - oznajmiła.

- Ja też nie mogę tak tego zostawić. - wtrącił Will. - Grożono mojemu synowi i narzeczonej. Nie odpuszczę, do póki Benedict nie zostanie ukarany.

Narzeczona, narzeczona, narzeczona, pomyślała Tessa. Zawsze, kiedy tak o niej mówił, czuła motylki w brzuchu i miłe ciepło oblewające jej serce. Podobało jej się to określenie. Zastanawiała się jak będzie się czuła, gdy w końcu zamiast narzeczonej, Will będzie ją nazywał swoją żoną. Uśmiechnęła się lekko na samą myśl.

- Możecie iść. Jestem pewna, że pozostali już stoją za drzwiami, aby wam pogratulować. - uśmiechnęła się. - Ja też wam bardzo gratuluję. Naprawdę się cieszę.

Tessa odwzajemniła uśmiech, po czym wstała i razem ze swoim narzeczonym opuściła pomieszczenie. Tak jak mówiła Charlotte, za drzwiami byli pozostali, którzy złożyli im gratulacje. Jessamine i Cecily zaczęły zacięcie planować ślub, a mężczyźni omawiać wybór potraw i napitku.

Dopiero po głośnym obiedzie Sophie zaproponowała, że zajmie się dzieckiem. Tym czasem Tessa i Will mieli czas dla siebie, który spędzili na najwyższym balkonie budynku, z którego był idealny widok na Londyn.

Lekki, chłodny wiatr powiewał, niosąc ze sobą kolorowe liście.

- Wiedziałaś, że zaręczyny Nocnych Łowców polegają na wymienianiu się pierścieniami rodowymi?

- Nie. - przyznała i oderwała wzrok od krajobrazu, przenosząc go na chłopaka. - Dlaczego więc nie dałeś mi swojego? Za bardzo się do niego przywiązałeś? - zaśmiała się.

- Również, ale... pomyślałem, że zaręczyny w stylu przyziemnych będą bardziej romantyczne i piękniejsze.

- I nie myliłeś się. - potwierdziła, przyglądając się pierścionkowi. - Jest piękny, tak jak i naszyjnik. - dotknęła niebieskiego kamienia, spoczywającego na jej szyi. - Idealnie zastępuje mi mojego aniołka.

- I pięknie w nim wyglądasz, kochanie. - z lekkim uśmiechem pogładził jej policzek. Poczuła jak na jej twarz wpływa krwisty rumieniec.

- A teraz przyznaj się, kiedy kupiłeś pierścionek? - zmieniła temat.

- Dzień po tym, jak urodziłaś. Kupiłem go od Starej Molly.

- Od kogo? - zmarszczyła brwi.

- Stara Molly to pewien duch, jeden z najsilniejszych. Nie raz sprzedawała mi cenne przedmioty, mające swoją historię. Na przykład, twój pierścionek należał do pewnej brytyjskiej księżniczki.

- Skąd Molly go miała? - wciąż mając zmarszczone brwi, przyjrzała się pierścionkowi.

- Nie może wychodzić po za cmentarz, więc kradnie różne rzeczy z trumien pod ziemią i tym handluje.

- Och... - wymsknęło się jej. - Więc on jest... skradziony?

- Użyłbym na to określenia "przeznaczony innej osobie". Uwierz mi, jestem pewien, że księżniczka nie byłaby na ciebie zła. O ile się nie przesłyszałem, Stara Molly wspominała o tym, że ta dziewczyna miała wyjątkowo... odrażającą urodę.

- Och...

Wiem, że rozdział (znowu) krótki, ale nie było mnie dzisiaj przez dłuższą część dnia w domu. Mam nadzieję, że doczekacie do wtorku. Wtedy pojawi się next, który postaram się, aby był dłuższy :***

piątek, 16 października 2015

Rozdział 37

Wieczorem, gdy Will po całym dniu wyszedł w końcu z jej pokoju, a Noah zasnął w swej kołysce, zaczęła się pakować. Otworzyła dużą walizkę na łóżku, wkładając do niej dwie zapasowe suknie, parę butów, perfum, który przywiozła ze sobą do Instytutu, książkę od Willa i szczotkę. Miała jeszcze trochę miejsca, więc dołożyła dwa koce i kilka małych ubranek dla Noah, które podarowała jej Pani Wetherby.

Pakowanie zajęło jej sporo czasu i kiedy je ukończyła, była już druga w nocy. Mimo to, nie chciało jej się spać. Dlatego też po prostu ubrała się już w sukienkę na podróż. Włosy zostawiła rozpuszczone, a makijaż zrobiła delikatny. Kiedy usiadła przed toaletką, zrozumiała, że czegoś brakuje, ale nie wiedziała czego. Dopiero po dłuższej chwili wpatrywania się w siebie, zauważyła leżące przed nią pudełeczko. Przełknęła ślinę i przesunęła je po toaletce tak, aby stało tuż przed nią. Następnie zaczęła odchylać pokrywkę pudełeczka, po chwili ukazując jego zawartość. Naszyjnik, który dostała od Willa na urodziny. Niebieski diament co chwilę zmieniał swą barwę z powodu tańczącego światła świecy obok. Zupełnie jak oczy Willa tamtej cudownej nocy, która była jedną z najpiękniejszych w jej życiu.

Na tamto wspomnienie, lekki uśmiech zagościł na jej twarzy. Wiedziała, że choć zamknie rozdział Świata Cieni w swoim życiu, to tamta chwila zawsze będzie jej częścią.

***

Obudził go dźwięk rżenia koni z dworu. Poruszył się niespokojnie i spojrzał w stronę otwartego okna. Ziewnął, wstając i podchodząc do okna. Już po przekręceniu klamki było ciszej. Zadowolony z nagłej ciszy, ponownie skierował się do łóżka, kiedy zobaczył kartkę, wystającą z pod jego drzwi. Ze zmarszczonymi brwiami po nią sięgną i rozłożył.

Myślę, że to, co było pomiędzy nami... nie było prawdziwe, lecz tylko chwilowe. Ale ponieważ, to co zaszło pomiędzy nami miało konsekwencje, ja je przyjmę na własne barki. Wychowam dziecko sama. Z dala od tego magicznego świata, w którym jest samo cierpienie.

Przykro mi
Tessa


Stojąc nieruchomo, niczym posąg, upuścił kartkę. Chyba jeszcze nigdy nie czuł tak ogromnego bólu, jak teraz. Nie wiedział najpierw jak zareagować: wściekłością, smutkiem, rozczarowaniem...

Ponownie podniósł list, czytając go po raz kolejny, aż zrozumiał, że to nie może być prawda. Tessa go kocha, tak samo jak on ją. Ona musiała kłamać. Ktoś ją do tego zmusił. Z zaciśniętymi zębami, zgniótł kartkę, następnie cisnąc nią o podłogę.

Wybiegł z pokoju niczym burza, kierując się biegiem do jej pokoju. Wpadł do pomieszczenia, o mało nie upadając. Złapał równowagę, zaczynając się rozglądać. Wszystko było niemal take same jak wczoraj wieczorem. Rzeczy na swoim miejscu, nawet jej suknie, gdy otworzył szafę. Brakowało tylko walizki, która zawsze leżała na szafie u góry.

Złapał się za włosy, klnąc pod nosem co drugie słowo. Miał ochotę się rozpłakać. Wmawiał sobie, że to tylko zły sen, a on zaraz znów się obudzi obok Tessy i ich syna. Ale nie, to była okropna rzeczywistość. Złapał się za klatkę piersiową, czując ból w sercu, na myśl, że już nigdy nie zobaczy Tessy i swojego synka, których kochał, kocha i będzie kochał już zawsze ponad wszystko.

Nie mógł pozwoli im odejść. Z zaciśniętymi zębami zaczął przeszukiwać wszystkie kąty pomieszczenia z nadzieją, że znajdzie jakąś wskazówkę. Zajrzał pod łóżko, kołdrę, nawet do wanny i szafy. Dopiero, kiedy zajrzał do śmietnika, znalazł trzy części małej kartki. Ułożył je tak, aby tworzyły całość listu... od Benedicta Lightwooda do Tessy.

- Zabiję Sukin**a!

***

- Wezmę Pani bagaż. - zaoferował jeden mężczyzna z załogi statku, gdy Tessa była już nie daleko wejścia na statek.

- Dziękuję, ale naprawdę poradzę sobie sama. - wymusiła uśmiech, bardziej przytulając dziecko do siebie.

Mężczyzna jedynie się lekko ukłonił i odszedł. Tessa odetchnęła z ulgą, nareszcie pozbywając się natrętnego marynarza. Przełknęła ślinę i odchyliła lekko głowę, aby objąć wzrokiem cały wygląd ogromnego statku, którym miała popłynąć do Nowego Jorku i zacząć nowe życie. Kiedy tylko wejdzie na deskę, prowadzącą do wejścia maszyny, wszystko się zmieni: jej życie, jej świat, jej syn, a przede wszystkim ona sama.

Serce jej biło jak oszalałe. Bała się. Bała się przyszłości. Bo tylko fizycznie ucieknie od Świata Cieni, ale wspomnienia i myśli zostaną już na zawsze z nią i staną się niej. Na przykład, ważne dla niej osoby, jak Charlotte, Jem, Nate lub Will. Na samą myśl o nich, poczuła mdłości.

Mocniej zacisnęła palce wokół uchwytu walizki.

- Proszę wsiadać! - krzyczał jeden z marynarzy, poganiając resztę ociągających się do tej pory pasażerów, którzy teraz podpędzili kroku. Już po kilku minutach dookoła było niemal pusto, i przed nią wsiadało zaledwie kilka osób. W końcu została już tylko ona. Starając się hamować łzy, zrobiła krok...

- Tesso, nie! - usłyszała za sobą krzyk. Odwróciła się, dysząc jak po ciężkim biegu. Lecz zanim zdążyła cokolwiek zobaczyć, on już rzucił się jej na szyję. Poczuła jego ciepło i zapach i jego otaczające ją ramiona, w których zawsze miała poczucie bezpieczeństwa. Ale zamiast się tym rozkoszować, odsunęła się i wykrztusiła z niedowierzaniem:

- Will?

- Jak mogłaś to zrobić?! - podniósł na nią głos, zaciskając dłonie na jej ramionach i lekko nią potrząsając. Starała się wyrwać, ze względu na dziecko... które po chwili wzięła od niej Cecily. Chciała zaprotestować, ale Will jej przerwał, zanim zdążyła wypowiedzieć choćby słowo. Upuściła walizkę na ziemię.

- Puść mnie! - warknęła, czując jak jego palce boleśnie wbijają się w jej skórę.

- Nie! Nigdzie nie pojedziesz, rozumiesz?! - podniósł głos, ale tak, że tylko ona mogła usłyszeć co mówi. - Ta pani nie jedzie! - tym razem zwrócił się do jednego z marynarzy, który kiwnął głową i dał znak pozostałej załodze. Wejście na statek zostało zamknięte, tak jak i cała szansa na jej ucieczkę. 

- Nie możesz mi rozkazywać! - teraz to ona krzyknęła, choć wiedziała, że to beznadziejna wymówka.

- Ależ mogę i to zrobię! Wracasz do Instytutu i nigdzie nie pojedziesz, choćbym miał cię zamknąć w wieży i przywiązać do siłą do łóżka! - zagroził, zaczynając ją ciągnąć za ramię w stronę powozu. Próbowała, starała się uwolnić, ale jej to nie wychodziło.

- Jeżeli to zrobisz, nasze dziecko umrze!

Poskutkowało. Zatrzymał się i spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- O czym ty mówisz?

- Nie miałam wyboru, rozumiesz?! Benedict zagroził mi, że jeżeli nie wyjadę, to powie Konsulowi, że nasze dziecko jest niebezpieczne, i że je zabije! I teraz tak się stanie! Nigdy ci tego nie wybaczę! - zaczęła go szarpać za marynarkę tak mocno, że w końcu musiał unieruchomić jej nadgarstki. Nie próbowała się już opierać. Tama puściła, wybuchła płaczem, którego nie potrafiła powstrzymać.

W pewnym momencie została przyciągnięta do jego ciała, czując jak dłoń chłopaka, zaczyna gładzić kojąco jej włosy.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież, to również mój syn.

- Powiedział, że możesz wybrać, ale jeżeli wybierzesz jechanie ze mną, to będziesz musiał się wyrzec bycia Nefilim. Nie mogłam na to pozwolić.

- Tess... - westchnął i odsunął ją nieco od siebie, aby móc ująć jej twarz w swoje dłonie. - owszem, bycie Nocnym Łowcą, to moje życie, ale ty i Noah, jesteście dla mnie zawsze na pierwszym miejscu, a także Jem.

- No właśnie, Jem też. Nie mógłbyś go opuścić, dlatego uznałam, że znienawidzenie mnie będzie najprostszym wyjściem. - wyszlochała, kiedy jego kciuki ścierały łzy z jej policzków.

- Nigdy nie mógłbym cię znienawidzić, nawet gdybym chciał. - szepnął, patrząc na nią z ogromną troską i czułością. - Kiedy ty w końcu pojmiesz, że cię kocham? Nie mogę bez ciebie żyć, a Noah... jest najlepszym dowodem na to, co do siebie czujemy.

- Teraz, to już nie ma znaczenia. - odpowiedziała mu, odsuwając się od niego o kilka, chwiejnych kroków. - Teraz to już koniec. Benedict lada chwila dowie się o tym, co się tutaj stało, a wtedy... - nie przeszło jej to przez gardło. Zaczęła łapczywie nabierać powietrza, byleby znowu nie wybuchnąć płaczem, który odbierał jej zdolności mówienia i oddychania.

- Nie, Tess... - zaczął Will z lekką paniką i znów do niej podszedł, łapiąc ją za ramiona. - nie pozwolę na to, nikt nie pozwoli. Noah będzie żył, a my będziemy go wychowywać... razem, obiecuję.

Jego słowa były pełne miłości, ale i strachu. Wiedziała, że stara się ją tylko uspokoić, choć wiedział, że nie da rady spełnić tego co jej obiecał.

- Przestań mi składać obietnice, których w głębi serca wiesz, że nie dasz rady dotrzymać. - to było niemal jak rozkaz. - Później będę jeszcze bardziej cierpieć.

- Skąd wiesz, że nie dam rady dotrzymać tej obietnicy? - spytał.

- A dasz?

Zobaczyła, że Will się zastanawia się przed dłuższą chwilę. Jego oczy były niemo wpatrzone w jej oczy, ale w końcu zamrugał kilka razy i jeszcze bardziej rozszerzył powieki. Chciała zapytać o co chodzi, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, on ujął jej dłoń, klękając następnie na prawe kolano.

- Wyjdź za mnie. Zostań moją żoną, przyjmij nazwisko "Herondale" i zostań ze mną do końca życia. Będziemy razem wychowywać naszego syna, tworząc rodzinę. Przysięgam, że już nigdy nie spotka cię żadne cierpienie ani niebezpieczeństwo. Od kiedy cię poznałem, nie mogę oderwać od ciebie wzroku, bo boję się, że cię stracę. Mijają dni i miesiące, a ja wciąż pragnę Cię więcej i więcej. Kocham Cię, Thereso i zawsze będę. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją przyszłą żoną?

Łza spłynęła po jej policzku, gdy wyczuła ile miłości mają wypowiedziane przez niego słowa i ile zawiera jej jego oczy. Lecz wtedy zrobił coś, co w ogóle sprawiło, że musiała aż przyłożyć dłoń do ust. Chłopak wyciągnął wolną dłonią z kieszeni jasno złoty pierścionek pierścionek z szafirowym oczkiem i dwiema mniejszymi cyrkoniami po bokach. Był przepiękny.

Tessa spojrzała przed siebie, widząc dalej obok powozu Cecily, która kiwała do niej głową, bezgłośnie wypowiadając "Powiedz tak".

Z lekkim uśmiechem wróciła wzrokiem do oczu Willa, w których dostrzegła miłość i strach. Wiedziała, co odpowiedzieć. Całe jej ciało, umysł i serce wiedziało. Bo tego właśnie pragnęła.

Wzięła głęboki oddech i odpowiedziała jednym słowem, które miało wpływ na całą jej przyszłość. Odpowiedziała:

- Tak.

Will słysząc to słowo, uśmiechnął się szeroko i włożył pierścionek na jej palec serdeczny u lewej dłoni.* Po czym wstał i złapał ją w talii, unosząc i obracając się z nią wokół własnej osi. Poczuła niesamowite motylki w brzuchu i radość, która zaczęła ją wypełniać, gdy chłopak po odstawieniu ją na ziemię, przyłożył dłoń do jej policzka i namiętnie pocałował ją w usta.

To jak się czuła, nie potrafiła wyrazić słowami, ani nawet myślami. Tylko Bóg w tamtej chwili potrafił ją zrozumieć.








W Wielkiej Brytanii pierścionek zaręczynowy nosi się na lewej dłoni*
PS. POLECAM  TEGO  BLOGA O DA!!!

wtorek, 13 października 2015

Rozdział 36

Charlotte, przeglądając listy natknęła się na dość grubą kopertę, która o dziwo była zaadresowana do Tessy. Ze zmarszczonymi brwiami wzięła ją do ręki wstała, kierując się do pokoju dziewczyny.

Zapukała cicho do drzwi, ale nikt nie otworzył. Powoli więc nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Zaczęła się rozglądać, aż w końcu jej wzrok zatrzymał się na łóżku, na którym spała Tessa i Will, a pomiędzy nimi - Noah. Co prawda niemowlę już nie spało, ale obserwowało cicho wszystko dookoła.

Był to tak słodki widok, że nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nie chcąc im przeszkadzać, cicho podeszła do toaletki i zostawiła na niej list. Następnie wyszła, cicho zamykając drzwi.

Idąc do swojego biura, wciąż nie mogła uwierzyć, że Will został ojcem, a Tessa matką. Czuła się strasznie dziwnie. Czuła małe ukłucie bólu w sercu. Ale nie była pewna dlaczego...

Dopiero po chwili w jej środku pojawiła się odpowiedź.

Bo oni zostali rodzicami szybciej niż ty, podpowiedziało jej sumienie. Przełknęła ślinę i potrząsnęła głową, starając się odpędzić złośliwą myśl, zastępując ją nową: chciała się cieszyć ich szczęściem. Teraz oni należeli do rodziny, tworząc własną.

***

Trzymając się kurczowo barierki schodów, powoli i cicho schodziła po każdym schodku, wsłuchując się w coraz wyraźniejszy, płaczliwy głos mamy, która śpiewała - jak co wieczór tą samą - piosenkę. Kiedy mogła dostrzec salon i mamę bujającą się lekko na fotelu przed kominkiem, usiadła na schodach, opierając głowę o barierkę. Wpatrywała się w kobietę, czując jak i do jej oczów napływają łzy. Cichutka melodia, śpiewana łagodnym, aczkolwiek, pełnym smutku głosem, niemal usypiała Tessę do snu. Ale nie chciała zasnąć. Chciała dalej słuchać...

Obudziła się, gwałtownie unosząc głowę. Dopiero po kilku sekundach, kiedy ciepłe łzy spłynęły po jej policzkach,  zrozumiała, że znajduje się znów w swoim pokoju w Instytucie. Obok niej leżał Noah i wpatrywał się w nią swoimi dużymi oczami. A obok chłopczyka leżał Will, który również się już obudził, przecierając dłonią oczy.

- Co ci się śniło, Tess? - spytał cicho, po czym ziewnął.

- Nic ważnego... Nie ważne. - skłamała, z powrotem kładąc głowę na poduszce. Przyłożyła dłoń do ciepłego czoła, ścierając pot.

- Na pewno?

- Tak, Will. - posłała mu lekki uśmiech, i chcąc zmienić temat, przeniosła wzrok na niemowlę, które obserwowało ich krótką rozmowę z niesamowitą ciekawością. - Hej, maleńki. - szepnęła, całując jego małą główkę.

- I kiedy ty w końcu zaczniesz chodzić? - mruknął Will, palcem gładząc pulchny policzek dziecka.

- Najwcześniej za półtora roku. - odpowiedziała z uśmiechem.

- Dopiero?!

- Jesteś strasznie niecierpliwy. Miejmy nadzieję, że on taki nie jest. - zaśmiała się, pozwalając dziecięcej rączce zacisnąć się wokół jej palca.

- Nie jestem niecierpliwy, po prostu... AAA! - syknął wyrywając swój palec z ust dziecka. - Jak na kilkudniowe niemowlę, to ma niesamowicie mocny i stanowczy zgryz.

Tessa parsknęła śmiechem i wstała, siadając następnie przed toaletką. Właśnie chciała sięgnąć po szczotkę, kiedy dostrzegła przed sobą list. Uśmiech z jej twarzy zgasł, zaś zastąpiła go niepewna mina. Drżącymi rękami wzięła list i otworzyła grubawą kopertę. Zajrzała do niej i zobaczyła ogromną sumę pieniędzy, bilet,  a także liścik. Sięgnęła po niego i przeczytała.

Statek do Nowego Jorku odpływa 18 listopada o godzinie 10:00. Bilet pierwszej klasy został już zapłacony. Liczę iż już się Pani spakowała.

Z uszanowaniem,
Benedict Lightwood

Przełknęła ślinę.

To już jutro, pomyślała.

To jutro miała stąd zniknąć i już raz na zawsze zamknąć rozdział Świata Cieni w swoim życiu. A także miała dopilnować, a by Noah się o nim nigdy nie dowiedział... nawet o swoim prawdziwym ojcu.

Serce jej pękało na tą myśl, ale to była prawda. Włożyła liścik z powrotem do koperty, a kopertę do jednej z szufladek toaletki. Spojrzała w lustro, w którym odbiciu zobaczyła, jak za nią, Will bawi się ze swoim synem... którego jutro miała mu go odebrać i odejść...

- Na zawsze. - dokończyła niemo wypowiadając słowa.

I know, że rozdział krótki i taki se, ale naprawdę niezbyt mam dzisiaj czasu z powodu gości ;(( Ale jutro już mam ferie i obiecałam ( no może nie obiecałam ), że postaram się wstawić kolejny rozdział na bloga o DA. Mimo iż mówiłam, że dodam go dopiero po zakończeniu obecnego, to jednak nie mogę się powstrzymać, kiedy zobaczyłam tyle wyświetleń :D

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 35

Kolejny głośny krzyk rozległ się po całym instytucie.

- Ile to jeszcze będzie trwało?! - a Will po raz kolejny zadał to samo pytanie, krzycząc i chodząc nerwowo w tę i we w tę.

- Minęła godzina, Will. A o ile się nie mylę, to poród może trwać nawet i kilkanaście godzin. - wytłumaczył Jem.

- Co?! - brunet złapał się za głowę i osunął się po ścianie, siadając na podłodze tak jak jego parabatai, Gabriel, Gideon i Henry.

Kiedy tylko Sophie poinformowała ich o tym, że poród się zaczął, ten chciał iść do dziewczyny, ale wyleciał z jej pokoju równie szybko, jak się w nim pojawił. Z Tessą zostały jedynie Charlotte, Sophie, Cecily i pani Wetherby, która przyjechała najszybciej jak potrafiła.

Kolejny krzyk.

- Jessamine, błagam cię, idź do pokoju Tessy i o nią zapytaj, bo ja już nie daję rady. - zajęczał brunet.

Dziewczyna bez słowa odsunęła od okna, przez które do tej pory wyglądała. Skierowała się najspokojniej w świecie do pokoju, z którego dobiegały krzyki.

Po kilku minutach blondynka wyszła i podeszła powoli do Willa ze współczującą miną.

- Charlotte powiedziała, że wszystko może potrwać dłużej niż każdy mógłby się spodziewać. - wytłumaczyła i odeszła w głąb korytarza, zostawiając Willa z walącym do bólu sercem.

Ledwo co nad sobą panował. Miał ochotę wstać i iść do pokoju ukochanej, której krzyk znów się rozległ. Krzyk bólu, cierpienia i męki. Tak bardzo chciał się przy niej znaleźć i jej jakość pomóc. Gdyby tylko mógł wziąć na siebie część jej bólu. Ale niestety musiał, to znosić i będzie musiał dalej... przez następne, długie godziny. I jednak najgorsze w tym wszystkim, było czekanie.






19 godzin później...

To nie możliwe.

Kolejny krzyk...

To nie może być prawda.

Kolejny krzyk...

To trwa wieczność.

Kolejny krzyk...

Nie.Dam.Rady

Cisza.

Błagam, Tess, powiedz, że to już koniec.

Cisza.

Błagam.

Cisza.

Błag...

Zanim zdołał dokończyć kolejną myśl, przerwał mu kolejny krzyk, ale już nie Tessy... lecz dziecka.



- Will. - ocknął go głos Cecily.

Oderwał z trudem głowę od podciągniętych kolan. Rozmasował obolały kark, odchylając powoli głowę. Przymrużył nieco oczy, mając wrażenie, że od światła księżyca, które wpadało przez okna do instytutu, zaraz oślepnie. Zobaczył kobiecą sylwetkę, a kiedy ostrość powróciła do normalności, ujrzał twarz Cecily, która kucnęła, wpatrując się w niego z troską i lekkim uśmiechem na twarzy. Swoją błękitną suknie miała poplamioną krwią, którą teraz również ścierała z dłoni za pomocą ręcznika.

- To koniec. - oznajmiła, stając ponownie na równe nogi.

- Co? - wyrwało się z jego ust. Chwiejąc się również się podniósł. Czuł na twarz zaschnięte łzy, które ukrywał, spuszczając głowę. W ustach miał dziwny metaliczny posmak krwi. Prawdopodobnie od ciągłego przygryzania wnętrza policzka. Czuł na głowie, w jak dużym nieładzie są jego włosy, dlatego placami zaczesał je do tyłu, z nadzieją, że nie będą wyglądać, aż tak, jakby strzelił w nie piorun.

- Już po wszystkim. - wyjaśniła, a Will dostrzegł pod jej oczami cienie ze zmęczenia.

- Już po wszystkim. - powtórzył zamroczony, wciąż nie mogąc uwierzyć w znaczenie słów.

- Gratuluję, Will... masz syna. - uśmiechnęła się szerzej.

- Mam syna. - powtórzył po raz kolejny tym samym tonem. Dopiero po chwili dostał takiego uczucia, jakby dostał parę, ogromnych skrzydeł. - Mam syna! - tym razem krzyknął, przytulając do siebie Cecily, którą po chwili uniósł w powietrze. Ona też krzyknęła z zaskoczenia. - Chcę ich zobaczyć. - oznajmił i nadal się chwiejąc, ruszył w stronę pokoju Tessy, lecz nagle brunetka go zatrzymała, stając mu na drodze i przykładając dłonie do jego klatki piersiowej.

- Stój! Nie możesz tam teraz wejść.

- Jak to? - zmarszczył brwi.

- Tessa była tak wykończona, że zasnęła dosłownie kilka sekund po urodzeniu dziecka. Musimy się nią zając. Dziecko też potrzebuje chwili. Musimy sprawdzić czy jest zdrowe.

- Ile to potrwa? - spytał zniecierpliwiony, zerkając na drzwi, które aż same się prosiły, aby je otworzyć.

- Obydwoje muszą odpocząć. Wiem, że długo czekałeś i również ci było ciężko, ale musisz jeszcze wytrzymać kilka godzin.

- A potem ich zobaczę? - upewnił się.

- Przysięgam Na Anioła. - uniosła prawą dłoń. - A teraz idź się połóż i prześpij, bo wyglądasz koszmarnie. Pozostali też się poszli położyć, tylko ja, Charlotte, Sophie i Pani Wetherby jesteśmy nadal na nogach.

Cecily widząc jeszcze niepewną minę Willa, dodała:

- Ona i dziecko są w dobrych rękach. Zajmiemy się nimi najlepiej na świecie. Obiecuję.

Chłopak zerknął raz jeszcze na drzwi, po czym mniej się chwiejąc, skierował się do własnego pokoju. Rzucił się na łóżko, nie mając siły nawet zdjąć butów.

Zasypiając, wciąż miał wrażenie, że to tylko sen, a on zaraz się ocknie wciąż siedząc na korytarzu i wciąż słuchając krzyków Tessy. Ale nie... to była rzeczywistość. Naprawdę było już po wszystkim. Kilka chwil temu, został ojcem... ojcem żywego, niewinnego dziecka.

Jedna jego część nie widziała siebie w roli ojca, ale druga już planowała przyszłość: tylko on, Tessa i ich syn, którego razem będą wychowywać na wspaniałego Nefilim.

Zanim zasnął, na jego twarzy pojawił się uśmiech.

***

Obudziły go promienie słońca, wpadające do jego pokoju. Padły tuż na jego twarz, oślepiając go. Niechętnie otworzył oczy i przewrócił się na drugi bok. Dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niego, co się stało wczoraj w nocy.

Gwałtownie się podniósł, szeroko otwierając oczy i patrząc na zegarek. 12:13. Minęło ponad osiem godzin, od kiedy zasnął. A to było o wiele więcej niż kilka godzin.

Stanął na równe nogi, szybko się rozbierając i wchodząc do zimnej wody w wannie. Od razu się orzeźwił. Po wysuszeniu się, ubrał swoje czarne spodnie, jasną koszule, czarną kamizelkę i buty. Szybko przeczesał włosy palcami, po czym wyskoczył na korytarz, drzwiami potrącając przechodzącą z koszem na pranie Sophie. Gdyby nie Gideon, idący obok niej, dziewczyna upadłaby boleśnie na podłogę. Chłopak ją złapał w ostatniej chwili. Sophie mruknęła ciche "dziękuję", nastęnie prostując się i poprawiając przekrzywiony czepek.

- No wie pan co, paniczu Will?! Rozumiem, że się Pan wyspał, ale...

- Wybacz, Sophie, ale czy już mogę wejść do Tessy?

- Jest teraz u niej Benedict Lightwood, więc nie powinien Pan teraz tam... - nie zdążyła dokończyć, gdyż Will pełny furii pobiegł w stronę pokoju dziewczyny.

***

Nie pukając, wpadł do pomieszczenia niczym burza, w środku zastając siedzącego na krześle toaletki Benedicta i leżącą pod kołdrą Tessę... z małym zawiniątkiem na rękach.

Spojrzenia obydwu przeniosły się na Willa, który jedynie spojrzał na Tessę. Była bladsza niż zazwyczaj, a na jej policzkach widniały dosłownie małe rumieńce. Jej włosy zostały starannie rozczesane, a pasma po bokach spięte do tyłu. Była bez makijażu, a na jej twarzy widocznie dało się jeszcze dostrzec pewnego stopnia zmęczenie, ale mimo to... według Willa była wciąż tak samo piękna, jak za każdym razem gdy ją widział.

Posłała mu lekki uśmiech, obejmując tym również oczy. Brunet odwzajemnił uśmiech, czując jak jego serce przyśpiesza z każdą sekundą, w której na nią patrzył.

- Ehem... - odchrząknął Benedict, wstając. - jestem pewien, że podejmie Pani rozsądną decyzję. A teraz żegnam. Jeszcze raz gratulację. - posłał im obojgu sztuczny uśmiech, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.

Tessa i Will wciąż patrzyli sobie w oczy z lekkim uśmiechem na twarzy. Musiało minąć dwadzieścia sekund, zanim chłopak szybkim krokiem podszedł do ukochanej, siadając na brzegu łóżka i nachylając się, aby złożyć na jej miękkich ustach namiętny pocałunek pełen miłości.

Bez wahania oddała pocałunek, przez co zbliżył się jeszcze bardziej.

- Uważaj. - szepnęła, lekko odpychając go ręką. Marszcząc lekko brwi odsunął się nieco, obserwując uważnie jak Tessa przysuwa bliżej zawiniątko. Lekko odchyliła materiał, ukazując małą, śpiącą twarzyczkę. Na główce dało się dostrzec brązowe, miękkie, proste włoski.

Tessa widząc oszołomioną minę Willa, z rozbawieniem, podała mu ostrożnie i powoli niemowlę. Brunet automatycznie wyciągnął ręce, z lekkim strachem biorąc je do siebie. Było tak maleńkie, że główka dziecka miała wokół siebie dużo przestrzeni na dłoni Willa. Nieruchomo je trzymał, wpatrując się w twarzyczkę, która już po chwili rozpromieniła się w uśmiechu.

Obydwoje parsknęli śmiechem.

- Musimy zdecydować, jak damy mu na imię. - odezwała się Tessa, wciąż z uśmiechem na twarzy.

Will ponownie spojrzał na twarz dziecka, badając ją.

- Żadne ze wcześniejszych jakie proponowaliśmy, nie pasuje. - westchnął.

- Masz racje. - kiwnęła głową.

Cisza. Cisza. Cisza.

- Noah
- Noah

Powiedzieli w tym samym czasie i razem się zaśmiali.

- Będziesz wspaniałym Nocnym Łowcą, Noah. - szepnął, Will, całując niemowlę czoło, po czym podał je Tessie. Dziewczyna wzięła dziecko z powrotem do siebie. Brunet przysunął się bliżej ich obojga.

- Czego chciał od ciebie Benedict? - spytał po dłuższej chwili, gdy razem patrzyli uważnie na twarz niemowlęcia. Poczuł jak mięśnie dziewczyny się naprężają, a ona przełyka ślinę.

- Nic... po prostu uznał, że dziecko nie będzie niebezpieczne. Powiadomi o tym Konsula.

- Ale wspominał coś o jakieś decyzji, którą masz podjąć. O co mu chodziło?

- O nic. - odpowiedziała szybko.

- Tess... - zaczął nieco rozdrażniony, ale przerwało mu nagłe wtargnięcie Cecily i Charlotte do pokoju. Brunetka widząc ich razem wydała z siebie cichy dźwięk "Ooooo" i zrobiła słodką minę. Kobieta jej zawtórowała.

- Tak słodko razem wyglądacie. Szkoda, że nie mam aparatu lub nie potrafię malować. Uwieczniłabym tą chwilę. - uśmiechnęła się, splatając ręce.
Charlotte podeszła do brzegu łóżka i nachyliła się nad Tessą i niemowlęciem, które otworzyło swoje duże oczka, ukazując ich niebieską niczym ocean barwę. Tessa przytuliła dziecko bardziej do siebie, całując je następnie delikatnie w główkę.

- Ma twoje oczy, Will. - uśmiechnęła się Charlotte. Cecily też podeszła bliżej, aby móc lepiej widzieć.

- Jest przesłodki. - powiedziała z uśmiechem. - Wiem, że Nocni Łowcy pewnie nie mają czegoś takiego jak "chrzestni", ale ja chcę zostać jego matką chrzestną i koniec kropka.


Przepraszam, że nie dodałam ostatnio rozdziału, ale nie miałam czasu ;(( Ale mam dobrą wiadomości: od środy do niedzieli mam ferie, więc rozdziały mogą mi wypaść dłuższe ;)
Kolejna sprawa, to oglądaliście już fragmenty pierwszego odcinka "Shadowhunters"??? Jeżeli nie to szybko obejrzyjcie KLIK. I wciąż was zapraszam na stronę "Shadowhunters Polska", gdzie jak już mówiłam, znajdziecie nowości i ciekawostki z serialu!

wtorek, 6 października 2015

Rozdział 34

- Tess, czemu płaczesz? - spytał już po raz drugi, kiedy jej łzy wciąż wsiąkały w jego kamizelkę. Ale ona po raz kolejny nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie mogła mu powiedzieć o propozycji Lightwooda, a żadna wymówka nie przychodziła jej w tamtej chwili do głowy.

- A możesz nam o tym w ogóle powiedzieć? - tym razem to był Jem, który podszedł do nich razem z Cecily.

Tessa nie miała zbyt wielkiego wyboru, więc musiała odpowiedzieć zgodnie z prawdą.

- Nie, nie mogę. - wyszeptała, odsuwając się od chłopaka. - Po prostu... - zaczęła i odwróciła się, aby dłonią przejechać po gładkiej, drewnianej kołysce. - nie mogę.

- Wiesz jak milczenie skończyło się ostatnim razem. - przypomniał Will.

- Wiem i nigdy o tym nie zapomnę, ale teraz... teraz to co innego.

- Widzę w twoich oczach ból i strach, Tesso. - Cecily stanęła przed nią i współczująco na nią spojrzała. - Obawiasz się czegoś? Ktoś ci groził?

Tessa musiała spuścić wzrok, bo wzrok dziewczyny naciskał na nią z niesamowitą siłą. Naprawdę miała ochotę się komuś zwierzyć, ale nie mogła. Musiała tym razem sobie poradzić sama i dotrzymać sekretu do końca, tak jak to było zanim została porwana przez Mortmaina. Musiała zachować w sekrecie jej rozmowę z Benedictem i wiadomość, że jej życie się zmieni chwilę po wydaniu na świat dziecka.

- Jestem zmęczona. - powiedziała w końcu.

- A więc ktoś ci groził. - stwierdził Will.

- Nie, nic takiego nie powiedziałam! - podniosła głos, spoglądając na niego.

- Kto to był? Jessamine, Konsul, Inkwizytor, a może Benedict?

- Nie, nie, nie i nie!

- Więc kto? - zanim zdążyła cokolwiek zrobić, ten stanął tuż przed nią i ujął jej twarz, siłą odchylając jej głowę tak, że musiała na niego spojrzeć. Wpatrywała się w jego oczy, widząc w nich złość i zmartwienie. Były niczym hipnoza, która kazała jej mu wyznać prawdę. Otworzyła usta i już miała mu powiedzieć prawdę, kiedy jednak udało jej się przezwyciężyć sumienie.

- Jestem. Zmęczona. - odpowiedziała Tessa cicho, przez zaciśnięte zęby, po czym odepchnęła od siebie chłopaka, wzdychając poirytowana. Brunet popatrzył na nią z niedowierzaniem i zrobił krok w jej stronę, ale Jem go zatrzymał.

- Daj jej spokój, wiesz, że nic nie powie. - blondyn wyszedł razem ze swoim parabatai. Cecil jedynie posłała Tessie współczujące spojrzenie, po czym sama udała się za chłopcami, zamykając za sobą drzwi.

Tessa opadła na łóżko, trzymając się za brzuch. Schowała twarz w dłoniach, czując okropne uczucie w żołądku. Nie mogła znieść myśli, że Will może być na nią zły, ale po części może będzie mu teraz łatwiej ją znienawidzić. Oto teraz chodziło i nie liczyło się teraz to, co ona czuła.

Wzięła głęboki oddech i otarła łzy. Położyła się na boku, wtulając policzek w poduszkę. Zamknęła oczy i nie wiedząc kiedy, zasnęła.

***

Sophie obudziła ją na porę obiadową. Niestety Tessa po przebudzeniu się zaczęła odczuwać tak duże skurcze, że nie miała najmniejszej ochoty wstawać z łóżka. Dlatego też przebrała się jedynie w piżamę i zjadła całe jedzenie, jakie Sophie przyniosła jej na tacy do łóżka. Wszystko musiała popijać okropnymi ziółkami, które przysłała pani Wetherby, i od których cofał jej się żołądek.

***

- Coś jest nie tak! - krzyknął Will po raz kolejny, chodząc w tę i we w tę po gabinecie Charlotte. Kobieta podpisała kolejny dokument i spojrzała obojętnie na chłopaka.

- Może mieć wahania nastroju. To normalne dla kobiet spodziewających się dziecka.

- Ale ona się boi! To widać! Podobnie się zachowywała dzień przed tym, gdy porwał ją Mortmain!

- Co nie znaczy, że ktoś musiał jej grozić.

- Ale...

- Will! - warknęła, wstając. - Siadaj!

Chłopak zajął miejsce na jednym z foteli. Charlotte usiadła na przeciwko niego i zacisnęła usta.

- Postaw się na jej miejscu. Jak myślisz, czego ona może się bać?

- Ktoś jej gro...

- Nie. - przerwała mu. - Ona spodziewa się dziecka, rozumiesz? Ona lada chwila zostanie matką prawdziwego dziecka i to w wieku siedemnastu lat. To jest dla niej szokiem, szczególnie, że od wydarzeń z Mortmainem i śmierci jej rodziny nie minęło dużo czasu. Rok do bardzo mało. Niektórzy potrafią być w żałobie nawet i kilka lat. Choć wiem, że jest silna, to jestem pewna, że gdzieś w środku ona nadal cierpi. Na dodatek ta cała obecna sytuacja z Konsulem... Uważam, że zamiast na nią naciskać, powinieneś jej dodać otuchy. Powinieneś być teraz dla niej oparciem i przy niej być cały czas, mimo iż nie ma ci nic do powiedzenia. Sama obecność kogoś... bliskiego jest bardzo pomocna. Może w pewnym momencie, otworzy się przed tobą i zwierzy ci się ze wszystkiego, co ją trapi. Oboje będziecie rodzicami, więc tym bardziej powinieneś dać jej do zrozumienia, że może ci ufać. Po urodzeniu się dziecka, wiele decyzji będziecie podejmowali wspólnie.

- Wiem, Charlotte. - westchnął i dłonią przetarł czoło. - Rzecz w tym... że ja nie wiem od czego zacząć. Od powrotu ze wsi, moje i jej relacje się pogorszyły. Dzisiaj skończyliśmy jedną kłótnie, a zaczęliśmy drugą... ja zacząłem.

- Kim jesteście dla siebie z Tessą? - spytała nagle.

Tak naprawdę, to nigdy się nad tym nie zastanawiał. Przyjaciółmi? Nie, to za mało powiedziane. Parą? To za bardzo... oficjalne. Miał wrażenie, że to coś pomiędzy. Przynajmniej tak ich widział w rzeczywistości, a w środku Tessa była dla niego niczym... niczym... bratnia dusza.

- Sam nie wiem. Różnie bywa.

- Z tym się mogę akurat zgodzić. - zaśmiała się. - Raz zachowujecie się wobec siebie niczym para, a później jak bliscy sobie przyjaciele. Stoicie na nierównym gruncie.

Kiwnął jedynie głową na potwierdzenie, wciąż trzymając wzrok wbity w podłogę. W pewnej chwili usłyszeli głośne kroki, aż nagle drzwi od gabinetu się otworzyły. Stanęła w nich Sophie z szeroko wytrzeszczonymi oczami.

- Co się stało? - Charlotte stanęła na równe nogi, podobnie jak Will.

- Proszę wybaczyć za takie wtargnięcie, ale panna Gray ona... Zaczęło się!


Przepraszam za taki nudnawy rozdział, ale jakoś nie mam weny i źle się czuję, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie :(( A tutaj coś na poprawę humorku (choć wiem, że nie na temat XD):

niedziela, 4 października 2015

Rozdział 33

- Propozycja? - powtórzyła, siadając na brzegu łóżka. Benedict zajął miejsce na krześle przed toaletką. - Nie wiem czy po ocenieniu naszych relacji, powinnam się w ogóle godzić na wysłuchanie pańskiej p r o p o z y c j i.

- Och, panno Gray, nawet najwięksi wrogowie mogą sobie składać propozycje, która wychodzi na dobre im obojgu.

- Proszę więc mówić. - westchnęła.

- Cóż, panno Gray... jak wszyscy wiemy, dziecko powinno przyjść na świat lada dzień, ale co wtedy? Nie wiemy, jakie będzie. W końcu będzie miało w sobie cząstkę krwi demona, co nie wróży dobrze. I tak jak pani już wie, to ja zdecyduję o jego losie, kiedy tylko się urodzi. - mówił i wstał, zaczynając krążyć po pokoju i wszystkiego dotykać. - Może ono zostać pod pani opieką lub - jeśli tak rozkażę - nawet i zostać skazane na śmierć.

Gwałtownie się podniosła, czując jak blednie. Posłała mężczyźnie pełne jadu spojrzenie.

- Jeżeli wyda pan taki rozkaz, przysięgam na dusze mojego brata, że stanę się pana największym wrogiem, który sprawi, że nie zazna pan spokoju już do końca życia... nawet po śmierci. Z radością pójdę do piekła, mogąc tam najpierw wysłać pana. - zagroziła. Mężczyzna patrzył na nią poważnie, starając się zachować zimną krew.

- Proszę mi nie grozić, szczególnie, że nie ma pani do tego powodu. Przecież wcale nie powiedziałem, że mam zamiar wydać rozkaz zgładzenia dziecka... ale zawsze mogę to zrobić. - w palcach obracał perłę, którą znalazł w szufladzie toaletki. - Oczywiście może temu pani zapobiec. - odłożył rzecz na miejsce i odwrócił się z rękoma splecionymi z tyłu.

Tessa wzięła głęboki oddech i przełknęła ślinę, nie mogąc zapanować nad walącym sercem. Wiedziała, że będzie musiała podjąć zaraz jakąś ważną decyzję. Ale wiedziała jedno: może na początek nie wyobrażała sobie siebie w roli matki, i choć nadal jest jej trudno, to doskonale wiedziała, że pękłoby jej serce, gdyby jej dziecku coś się stało. Ono było częścią jej, dlatego nie mogła dopuścić, aby jego życie było zagrożone.

- Co mam zrobić? - spytała ledwo słyszalnie.

- Doskonale pani wie, że to ja jestem teraz prawą ręką konsula i mogę robić prawie wszystko to co on. W skrócie - mam dużą władzę. Plan więc będzie wyglądał następująco: powije pani dziecko, następnie dostanie pani bardzo liczną sumę pieniędzy, które starczą pani na następne trzy lata. Wróci pani do Nowego Jorku, gdzie będzie już pani miała zakupione mieszkanie. Zapomni pani o Świecie Cieni i będzie żyła jak zwykła przyziemna, wychowując najzwyklejsze dziecko w niewiedzy o tym, co je otacza.

- A Will? Jest ojcem dziecka. - przypomniała.

- Wyrzeknie się dziecka i zapomni o pani. Może też oczywiście wyjechać z panią, ale będzie się to wiązało z wyrzeczeniem się run i wszystkiego, co się liczy do praw Nefilim.

Zamknęła oczy, czując jak napływając do nich łzy. Spłynęły po jej policzkach ciurkiem, kapiąc następnie na podłogę. Doskonale wiedziała, że Will tego nie zrobi. Wiedziała, co znaczy dla niego bycie Nocnym Łowcą. A nawet jeśli by to zrobił, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.

- Proszę mi wyjaśnić, jakie zalety pańska propozycja zawiera, bo ja nie widzę żadnych.

- Enklawa będzie miała panią z głowy, a pani dostanie nareszcie to, co tak bardzo chciała - wolność i możliwość powrotu do domu.

- To było zanim zaczęłam spodziewać się dziecka! - uniosła się, robiąc gwałtowny krok w jego stronę. Stał nieporuszony.

- To pani decyzja. Nie muszę mówić z czym będzie się wiązać odmowa, bo już sobie wyjaśniliśmy. - powiedział oschle. - Panno Gray. - skłonił się lekko i wyszedł.

***

Stała nieruchomo, wpatrując się w okno ze łzami, które spływały cały czas po jej twarzy. W jej głowie cały czas odbijało się echo zamykanych drzwi.

Było jej trudno oddychać. Stała się brać głęboko powietrze i je wypuszczać, ale to nie pomagało. Jej próby uspokojenia się zakończyły histerią, w którą wpadła, starając się uciszyć przyłożeniem dłoni do ust. Podpierając się ramy łóżka, kucnęła, dusząc w sobie krzyk bólu, który wypełniał jej serce.

Musiała dokonać wyboru - dziecko albo inni.

Nie dając rady dłużej kucać, złapała się za włosy i upadła pośladkami na podłogę. Oparła się o łóżko, wybuchając cichym płaczem.

Znów mogła, a właściwie musiała stracić kogoś bliskiego. Nie potrafiła się do tego przyznać, ale w głębi duszy wiedziała, co musi zrobić. Jej wyborem było dziecko. Uważała, że tak będzie najrozsądniej. Kiedy wyjedzie, inni nie będą już mieli kłopotów, które niestety miewali z jej powodu. Będzie za nimi tęskniła i nadal chciało jej się płakać na myśl, że już nigdy nie będzie mogła ich zobaczyć.

Aczkolwiek był jeszcze jeden duży problem - Will. Rozstanie z nim, będzie... tak strasznie bolesne, że sama nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Kochała go... dlatego choć był ojcem dziecka... nie mogła ryzykować, że Will się dla niej poświęci i zrzeknie się swojego dotychczasowego życia, a co gorsza, zerwie więź ze swoim parabatai. Do końca życia żyłaby z poczuciem winy. Dlatego też nie mogła na to pozwolić. Rozumiała, że dziecko zostanie bez ojca, ale po prostu nie miała innego wyjścia. Musiała zrobić coś, aby Will... Will... ją znienawidził. Nie będzie do niej czuł żalu, ani nic z tych rzeczy. Myśl, że ją znienawidzi... była bolesna, ale tak będzie prościej, bo będzie przynajmniej miała świadomość, że on jej nie będzie chciał widzieć na oczy.

Wzięła głęboki oddech i podniosła się chwiejnie. Otarła łzy i przyszykowała kartkę i pióro. Usiadła na łóżku i kładąc kartkę na twardej książce, zaczęła pisać, starając się, aby jej wciąż kapiące łzy nie rozmazały atramentu.

Myślę, że to, co było pomiędzy nami... nie było prawdziwe, lecz tylko chwilowe. Ale ponieważ, to co zaszło pomiędzy nami miało konsekwencje, ja je przyjmę na własne barki. Wychowam dziecko sama. Z dala od tego magicznego świata, w którym jest samo cierpienie.

Przykro mi
Tessa

Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie skłamała, jak teraz w tym liściku. Podpisując się, ręka jej się trzęsła. Poczuła lekką ulgę, kiedy nareszcie odłożyła pióro. Spojrzała na list, głęboko oddychając i spuszczając zapłakaną twarz. Krótki, bezczelny liścik. Jedyny ślad, który po sobie pozostawi. Nie ma opcji, aby jej nie znienawidził. Kiedy tylko on przeczyta ten list, Tessa stanie się dla niego nikim, z wyjątkiem samolubnej dziewki.

Zacisnęła mocniej zęby, składając list. Wstała i schowała list pomiędzy książkę, wypowiadając w myślach słowa: Boże, wybacz mi.

Otarła szybko łzy i spojrzała na zegarek. Chwila po jedenastej. Nie mogła dłużej tutaj siedzieć. Musiała wyjść się przejść. Wyjęła z szafy kremowo-brązową suknię i się w nią ubrała sama. Nie było to trudne, ale trochę czasu jej to zajęło. Włosy jak zawsze upięła w niskiego koka i gotowa skierowała się w stronę wyjścia. W duchu dziękowała losowi, że na nikogo się nie natknęła po drodze.

Będąc po za bramą instytutu, nareszcie poczuła wolność. Mogła chwilę odetchnąć od tego wszystkiego. Skierowała się więc w stronę parku.

Lekki jesienny wiaterek powiewał na jej twarz. Spacerowała po ścieżce, wśród gubiących liście drzew i obserwowała wszystko dookoła. Panie spacerujące w obecności przystojnych panów. Dzieci bawiące się w kupkach liści i matki, które starały się otrzepać ubrania swoich maluchów z brudu. Czując ból w plecach, postanowiła usiąść na jednej z ławek. Wzrok wbiła w ziemię, bo obecnie była bardzo interesująca.

- Mogę się dosiąść? - ocknęła się słysząc znajomy głos. Uniosła głowę, widząc Camille Belcourt. Jej blond włosy były upięte we francuskiego koka, a jej usta były brzoskwiniowe. Kobieta miała na sobie chabrową suknię z satyny, która idealnie opinała jej ciało. Na jej szyje zostało zarzucone czarne futro. Była naprawdę piękna.

Wiedziała, że jest w ciąży, ale naprawdę poczuła się dziwnie grubo w obecności wampirzycy.

- Oczywiście. - mruknęła i posunęła się nieco.

Kobieta z zadowoleniem usiadła i odchyliła głowę z zamkniętymi oczami w stronę słońca. Jej szyja jak i cała skóra były idealnie blade.

- Nie spodziewałam się tu ciebie zastać. Słyszałam, że teraz jesteś pod stałym nadzorem Nocnych Łowców... i to nie bez powodu. - otworzyła oczy i spojrzała na Tessę, schodząc powoli wzrokiem na brzuch dziewczyny.

- Nie lubię, gdy muszę co chwilę być pilnowana. Musiałam to znosić przez ostatnie pół roku na wsi. Chcę mieć chwilę spokoju chociaż przez godzinę.

- A oni wiedzą, że wyszłaś?

- Nie... nie wiem, ale raczej nie. Pewnie zaraz się zorientują i przybiegną spanikowani tutaj. - zaśmiała się bez krzty wesołości.

- Gdyby dawali ci robić co zechcesz, to tak jakbyś ich nie obchodziła. A kiedy tak bardzo się tobą zajmują i martwią się o ciebie, to masz pewność, że możesz im ufać i że cię nie opuszczą. Wiesz, że będą przy tobie zawsze i nie chcą, aby coś ci się stało. Doceń to, Tesso. Dziękuj losowi, że masz możliwość być otoczoną takimi osobami, szczególnie, że straciłaś w swoim życiu bliskie ci osoby.

- Ma pani racje. - kiwnęła głową. - Ale ostatnio mam... nieco słabsze nerwy. Pewnie mogę by uciążliwa.

- To przez ciąże, jestem pewna, że rozumieją. - Camille posłała jej lekki uśmiech. - A teraz wybacz, ale muszę już iść, bo obiecałam Magnusowi, że wrócę przed czternastą. Miło było. - wstała i poszła zanim Tessa zdążyła cokolwiek powiedzieć.

- Tessa! - usłyszała nagle krzyk.

Odwróciła ponownie i ujrzała biegnących do niej Cecily i Jema. Kiedy do niej dobiegli, oboje się uśmiechali.

- Dzięki Bogu! - westchnęła Cecily, ciężko oddychając.

- Spokojnie, poszłam tylko na spacer.

- Martwiliśmy się, ale również mamy inną sprawę. - na twarzy Cecily widniał szeroki uśmiech.

- Jaką?

- Zobaczysz. - Jem pomógł jej wstać i we trójkę wrócili do instytutu.

***

- Coś się stało? Dziwnie się zachowujecie. - zaniepokoiła się Tessa, kiedy ci, trzymając ją za ramiona prowadzili ją w stronę jej pokoju. - Jeżeli macie zamiar mnie zamknąć w pokoju, to przysięgam, że nie ujdzie wam to na sucho. - zagroziła, ale w tym samym momencie znaleźli się w jej pokoju, gdzie zobaczyła Willa, stojącego obok... obok... obok kołyski, która stała tuż przed jej łóżkiem. Mebel został zrobiony ze starannie wyrzeźbionego drewna i przyozdobiony kilkoma, złotymi dodatkami. W środku znajdował się już cienki materac, kocyk, cienka pierzyna... i mały, brązowy, pluszowy miś z niebieską kokardką wokół szyi.

- Jeżeli teraz nie przestaniesz się na mnie złościć, to przysięgam Na Anioła, że ja też się przestanę do ciebie odzywać. - zagroził brunet i odsunął się, gdy Tessa z walącym sercem podeszła do kołyski. Poczuła jak do jej oczu napływają łzy, na myśl, że nie długo w tej kołysce będzie spał jej syn i na myśl, że z powodu tej niespodzianki, którą Will jej dzisiaj podarował, jeszcze trudniej jej będzie się z nim rozstać.

W jednej sekundzie do niego przyległa, wtulając się w niego mocno, i łzami mocząc jego kamizelkę i koszulę. Kiedy ona oplotła jego szyję rękami, ten ją objął w pasie.

UDAŁO MI SIĘ WSTAWIĆ ROZDZIAŁ! XD Tak w ogóle przypominam, że już zbliżamy się do końca tej opowieści :(( Ale tym samym się również zbliżamy do nowego opowiadania o Darach Anioła, w którym (uwaga to miał być sekret) będziemy mieli trójkącik miłosny. I wiecie, że zawsze obiecuję coś na konkretną datę, ale często wstawiam to wcześniej. Obawiam się, że z nowym blogiem będzie dzisiaj podobnie. Także serdecznie was zapraszam na zajrzenie na nowego bloga o Darach Anioła (KLIK-KLIK-KLIK)! Jest już prolog, rozdział !, bohaterowie i spis treści. Następny rozdział ukaże się (teraz mówię serio. Nie pojawi się wcześniej) po zakończeniu obecnego o DM :*