piątek, 29 maja 2015

Rozdział 18

- Nie wyrzuciłbym cię, pozwoliłbym ci zostać. Ale tylko na jakiś czas i zrobiłbym to tylko z litości. - powiedział, patrząc się na nią nie okazując żadnych uczuć.

Tessa też starała się przybrać obojętny wyraz twarzy, ale Will widział w jej oczach smutek i zawód. Nie mógł na to patrzeć, dlatego się odwrócił i ruszył w kierunku swojego pokoju.

Szedł szybkim krokiem korytarzem, popychając przy tym innych pasażerów. Ignorował uwagi, typu "Uważaj jak idziesz!" lub "Ej!". Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, miał ochotę się wydrzeć. Nienawidził siebie w środku za słowa, które powiedział do Tessy. Był pewny, że zranił ją w pewnym sensie. Lecz w środku wiedział, że nie miał innego wyboru, że to tylko dla jej dobra. Musiał zgasić w Niej każde uczucie, które było bliskie miłości do niego.

Po chwili w myślach pojawiło się pytanie. "Czy ona kiedykolwiek mogłaby go pokochać?". Może był zbyt pewny siebie? Szybko potrząsnął głową. Nawet gdyby był, to ostrożności nigdy za wiele. Jak to w książkach... miłość może przyjść nawet od tak. Dlatego musiał uważać. Nie przeżyłby gdyby to Tessa lub ktokolwiek inny zginąłby z powodu jego klątwy... jak Ella.





Wpadł do kabiny, trzaskając drzwiami tak głośno, że aż Jem, który do tej pory leżał na łóżku - podniósł się do pozycji siedzącej.

- Wow, co się stało? - spytał jak zawsze swoim spokojnym tonem. Will westchnął i usiadł na łóżku, chowając twarz w dłonie.

Ich kabina mimo iż pierwszej klasy, to nie była bardzo duża. Po bokach stały dwa jedno osobowe łóżka z ciemnego drewna. Obok każdego stał oczywiście stolik nocny ze świeczkami. Przed jednym z łóżek stała jeszcze komoda. Przed kolejnym zaś były drzwi do małej łazienki, wyposażonej w umywalkę i wannę.

Ściany kabiny były kremowe, zupełnie jak perski dywan po środku pokoju, który miał w różne wzorki. Z sufitu zaś zwisał mały, kryształowy żyrandol. Między stolikami nocnymi znajdowało się również kwadratowe okno z cienką, jasno brązową zasłonką. Po środku pokoju było przeciętnie miejsca. Na podłodze mogłoby spać nie więcej jak czterech mężczyzn.

- Znalazłem Tessę. - odpowiedział po dłuższej chwili Will.

- To chyba dobrze.

- Rozmawiałem z nią... o samotności i o... dobroci ludzi. - tłumaczył, przypominając sobie z jaką pewnością Tessa wyrażała swoją opinię. - No i... Bo ona... Po prostu powiedziałem coś, co na sto procent ją zraniło! - wybuchł, lecz Jem ze spokojem mu się przyglądał.

- Zgaduję, że nie chciałeś jej tego powiedzieć.

- Bo nie chciałem, ale wiesz, że cokolwiek by się działo... muszę, to robić... muszę ranić innych, bo to jedyny sposób by... uratować im życie. - słowa przychodziły mu z trudem, ale mimo to starał się mówić dalej. Nie czuł smutku lub bólu... czuł wściekłość! Bo w końcu, co zrobił w życiu złego, że los musiał go tak pokarać?! Czemu musiał stracić Elle?! Czemu przez zdarzenie, które miało miejsce siedem lat temu... teraz musi odtrącać innych?!

Opadł z powrotem na łóżko, z twarzą schowaną w dłoniach. Przesunął palce na włosy, na których po chwili zacisnął palce. W pewnym momencie poczuł jak materac się ugina obok niego, a czyjaś dłoń spoczywa pocieszająco na jego ramieniu.

- Nie wiń się, Will. Przecież wiesz, że to tylko dla jej dobra...

- Ale ona tego nie wie. Wiesz o tym tylko ty, Jem. Nikt inny. Nie Tessa, nie Charlotte, nie Henry, nie Thomas... ale, ty.

- Pewnego dnia, wszystko wyjdzie na jaw.

- A właśnie, że nie. Bo pewnego dnia, znajdę tego demona i będę go torturować, póki nie zdejmie ze mnie tego, co na mnie nałożył. Lecz do tego czasu muszę z tym żyć... bez względu na cenę.

- Pomogę ci w odnalezieniu demona, tak jak ty pomagasz mi w zdobywaniu yin fen.

***

Tessa wróciła do swojej kabiny, cicho zamykając za sobą drzwi. Nie chciała, aby Jem i Will usłyszeli, że wróciła.

Usiadła na fotelu i nie wiedząc dlaczego... cicho się rozpłakała. "Dlaczego płaczesz?" spytała samą siebie w myślach. Czyżby przejmowała się aż tak odpowiedzią Willa? A może fakt, że musi podróżować z ludźmi, którzy STARAJĄ się ją akceptować, choć normalnie by tego nie robili? Och, miała tego już tak bardzo dość! Gdyby nie miała dla kogo żyć, to już teraz by wybiegła na balkon, stanęła na barierkę i rzuciła się ku wodzie, błagając Boga o wybaczenie, ale tego nie zrobi. Ma dla kogo żyć. Ma brata i cudowną ciotkę, która wzięła ich pod swoją opiekę.

Wzięła głęboki, uspakajający oddech i wstała. Stanęła toaletką, zdjęła buty, a następnie odwiązała gorset, który po chwili opadł razem z suknią na ziemie. Objęła się rękami i zmierzyła wzrokiem swoje ciało w lustrze. Tak rzadko ostatnio jadła, że było widać małe zmiany w jej figurze. Była nieco chudsza. Kości w okolicach obojczyków było widać o wiele wyraźniej, zupełnie tak jak i kości na ramionach.

Westchnęła i szybko sięgnęła po walizkę z pod łóżka, z której wyjęła koszulę nocną i satynowy szlafrok. Ubrała się i sprzątnęła jej dzisiejszą suknie i buty z ziemi. Następnie wyjęła wsuwki z włosów, pozwalając im opaść na ramionach. Sięgnęła po szczotę i siedząc na łóżku, zaczęła je dokładnie szczotkować.

W pewnym momencie usłyszała pukanie do drzwi. Spojrzała na zegarek - 21:45. Zdziwiona odłożyła szczotkę i wstała by otworzyć drzwi. Ku jej zdziwieniu za nimi zastała Cecily, obejmującą się rękami. Jej włosy były zaplecione w warkocz, a ona sama ubrana była już w piżamie.

- Cecily - Tessa uniosła lekko kąciki ust. - coś się stało?

- Mogę wejść? - spytała, rozglądając się dookoła, jakby się bała, że ktoś ją zobaczy.

Tessa jedynie się odsunęła, by zrobić jej przejście. Cecily weszła do środka i usiadła na fotel. - Chodzi o ciebie, Tesso.

środa, 27 maja 2015

Rozdział 17

- Może zamiast się kłócić, to weszlibyśmy już na statek? - zaproponował Jem, widząc jak Will i Gabriel prowadzą bitwę na spojrzenia.

- Jestem za! - poparła Tessa.

Obaj chłopcy zamrugali i bez słowa wzięli Cecily pod ramię. Znów spiorunowali się wzrokiem.

- To moja siostra, puść ją. - warknął Will, ale Cecily tylko prychnęła i przewróciła oczami.

- No tak, gdzie moje maniery? - uśmiechnął się Gabriel, odsuwając się od brunetki. - Czy można? - spytał proponując swoje ramie.

- Ani. Mi. Się... - zaczął Will, przez zaciśnięte zęby, ale Cecily już mu się wyrwała, pędząc w stronę Lightwooda, który wydawał się być wyraźnie zadowolony.

- Wasz. - dokończył Will, kiedy jego siostra ruszyła ramię w ramię z jego wrogiem w stronę statku. Cicho zaklął pod nosem, ruszając za nimi. Kątem oka jeszcze dostrzegł jak Jem proponuje ramię Tessie, które ona przyjmuję.

"Też byś tak chciał, prawda?" rozległ się głosik w jego głowie. Potrząsnął nią lekko, by go uciszyć. Niestety w środku wiedział, że głosik ma racje.

***

Szli prosto wąskim korytarzem, którego po bokach znajdowały się drzwi do kabin statku. Po bokach na ścianach, gdzie nie było drzwi, znajdowała się kremowa tapeta, a także złota poręcz. Na suficie znajdowały się zaś szklane, piękne, małe żyrandole, oświetlające korytarz.

W powietrzu unosił się lekki zapach kawy i wina, które nosili lokaje i służba dla pasażerów pierwszej, drugiej i trzeciej klasy.

Tessa wciąż nie mogła uwierzyć, że znajduję się na tak... luksusowym statku. Nigdy by nie uwierzyła, że się na takim znajdzie, a co dopiero przepłynie. Podróżowała takim statkiem wiele razy, ale tylko w swojej wyobraźni, kiedy czytała książki.

- To na pewno ten statek? - spytała szeptem po raz kolejny.

- Tak, Tesso, to ten statek. - westchnął Jem.

W pewnym momencie wszyscy się zatrzymali.

- Tu jest jeden z naszych pokoi. - powiedział Will, wskazując na drewniane drzwi.

- Ja go zajmuję. - powiedziała Cecily, odsuwając się od Gabriela i wchodząc do pokoju.

- Ja biorę ten. - powiedział po chwili Gabriel, wskazując na drzwi na przeciwko tych, za którymi znajdowała się kabina Cecily. Will właśnie miał zaprotestować, ale Jem szybko odsunął się od Tessy i zacisnął dłoń na ramieniu przyjaciela.

- Chodź, Will, nasz pokój jest dopiero następny, my mamy wspólny. - Jem wskazał na drzwi kilka metrów dalej. - Twój, Tesso jest na przeciwko naszego.

Kiwnęła głową i ruszyła za nimi. Zatrzymała się obok ciemno drewnianych drzwi ze złotą jak poręcz klamką.

- Twoje bagaże powinni już tam być. Służba wyciągnęła je z powozu, kiedy wysiedliśmy.

- Dobrze, dziękuję. - powiedziała i nacisnęła klamkę. Weszła do środka, zatrzaskując drzwi. Znieruchomiała... widząc swoją kabinę. Była naprawdę piękna. Tapeta w kwiatki, duże małżeńskie łóżko, toaletka, fotel, dwa okna na morze, a po lewej jeszcze otwarte drzwi, które prowadziły do łazienki z wanną i zlewem i parawanem. - Och - wymsknęło się Tessie. 

Rozejrzała się za bagażami, które okazały się stać obok łóżka. Kopnęła je pod łóżko, na którym po chwili usiadła. Było tak miękkie, że jeszcze chwilę na nim podskakiwała. 

Nie widziała już, co o tym wszystkim myśleć. Normalny człowiek by się cieszył, że płynie za darmo luksusowym statkiem w dodatku w pokoju jedno osobowym i to jeszcze pierwszej klasy. Ale ona się nie cieszyła. To było dla niej za wiele. Przecież ona nawet na to nie zasłużyła! To z jej winy popłynęli z bratem do Londynu, gdzie się musieli rozstać i przeżyć tortury. I teraz nagle miała płynąć luksusowym statkiem... Nie, nie zasłużyła na to i koniec.

Westchnęła i stanęła na równe nogi. Uznała, że nie ma ochoty siedzieć teraz w kabinie, użalając się nad sobą. Odłożyła kapelusz, poprawiła włosy, policzki i wyszła.

***

Długo krążyła po ogromnym statku... pięknym, bogatym statku, pełnym kryształowych żyrandoli i Bóg wie czego jeszcze. Gubiła się co chwilę, dlatego postanowiła zatrzymać jednego z mężczyzn, który otwierał pasażerom drzwi.

- Przepraszam?

- Słucham, panią?

- Czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie się znajduje... - urwała zastanawiając się, gdzie tak naprawdę chciała iść. - gdzie znajdują się drzwi na dwór?

- Oczywiście. Proszę iść schodami na górę, a następnie w lewo. Po drodze będą drzwi z okienkami.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się Tessa i ruszyła według wskazówek.

***

Popchnęła drzwi z okienkami, przez co powitał ją lekki chłodny wiatr. Od razu lepiej się poczuła czując świeże powietrze. Przyzwyczaiła się, że ma ono zapach statków parowych i dymu, jak to w Londynie.

Zaczęła przechadzać się, dłonią wodząc po zimnej poręczy barierki. Patrzyła również tym samym z jak wielką prędkością statek oddala się od portu, który ich otaczał.

Po kilku minutach dotarła do dziobu statku i to właśnie tam się zatrzymała. Stojąc tuż przy dziobie... miała wrażenie jakby świat się nagle zaczął kręcić wokół niej. Było to jak zastrzyk adrenaliny. Zamknęła oczy, pozwalając wiatrowi w nią wiać. 

Przypomniało jej się jak kiedyś w dzieciństwie z Nate'm wspinali, aż do koron wysokich drzew. Oboje uwielbiali być wysoko i czuć się jak władcy całego świata, obserwując go. Ciotka Harriet nie pochwalała tych zabaw, bo wspinanie się było naprawdę ryzykowne, ale i tak to robili. Chęć adrenaliny była silniejsza od nich samych.

- Chyba będzie ci trzeba będzie przyczepić dzwonek. - usłyszała głos za sobą. Otworzyła oczy i przełknęła ślinę.

- Dzwonek? - powtórzyła, odwracając się. Jej wzrok natknął się na Willa, który również podszedł do barierki obok niej. Zacisnął wokół niej palce, wpatrując się w dal, w którą płynęli.

- Tak, dzwonek. Przynajmniej będziemy wiedzieć, gdzie jesteś.- w jego głosie było słychać rozbawienie.

- Jako dziecko też często uciekałam. Raz do lasu, raz do sklepu. Czasami samotność jest lepsza, niż bycie nawet i w najlepszym towarzystwie.

- Drogą samotności idą tylko ci, którzy chcą uciec.

- Uciec przed problemami. - stwierdziła Tessa.

- Nie, lecz przed samymi sobą. - Will mówi to tak, jakby sam tego doświadczył. Tessa nie mogła wytrzymać i spojrzała na niego współczującym wzrokiem.

Było pochmurno i była mała mżawka. Wiatr był mocniejszy, przez co włosy Willa były w jeszcze większym nieładzie. Na tle sztormu fal... wyglądał pięknie. Jak upadły anioł. I te jego niebieskie oczy, które tak pięknie się odznaczały. Tessa mogłaby mu się tak przyglądać przez wieki... z walącym sercem.

- Wy, nie musicie uciekać. Ty, nie musisz uciekać. Wszyscy macie dobre serca.

- Dlaczego tak sądzisz, Tesso?

- Bo mnie nie wyrzuciliście z instytutu, kiedy pani Rochford wyjechała. Nie zostawiliście mnie samej z problemami, mimo iż was o to nie prosiłam.

- Pomyślałaś, że może to Enklawa wydała taki rozkaz? Pomyślałaś, że to nie my, lecz właśnie ona kazała nam być dla ciebie miła i pozwolić ci zostać i, że tylko dlatego cię nie wyrzuciliśmy? - Will odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. Czuła jak jego niebieskie oczy przeszywały ją na wylot, przez co jej serce biło jak oszalałe.

- Nie, nie pomyślałam. - przyznała Tessa, czując jak niewielka fala bólu zalewa jej serce.

- No właśnie.

- Nie wiem już co jest prawdą, a co nie... ale gdyby jednak Enklawa nie wydała takiego rozkazu, to zrobiłbyś to? Wyrzuciłbyś mnie na ulicę?

Tessa wpatrywała się oczekująco na Willa, kiedy ten wpatrywał się w nią. Widziała w jego oczach wahanie i strach, zupełnie jakby prowadził walkę z samym sobą.



Jesteście ciekawi odpowiedzi Willa??? Mam nadzieję, że rozdział się podobał :)) Chciałam poinformować, że już w tym tygodniu zaczynają mi się wakacje! W sobotę mam zakończenie roku w fińskiej szkole, a w niedziele w ambasadzie (z polskiego języka)! Także w tą niedziele (31.05) rozdziału nie będzie :(( Ale już od przyszłego tygodnia postaram się pisać nieco dłuższe notki :*
PS. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze, które motywują mnie do dalszego pisania <3 Mam nadzieję, że pod ty też się ich znajdzie jakaś sumka :**

poniedziałek, 25 maja 2015

Rozdział 16

Tessa siedziała na przeciwko Willa, obok Cecily.

- Możesz ruszać, Thomas! - krzyknął Jem, wychylając głowę przez okno. Tessa usłyszała rżenie koni, czując jak powóz rusza.

Zdjęła swój kapelusz, kładąc go na kolana. Czuła jak wali jej serce, lecz nie wiedziała dlaczego. Czy to możliwe, że z podniecenia? Że Nate'a i ciotki Harriet wcale nie ma w domu? Że coś im się stało?
"Nie" powtarzała sobie w myślach Tessa. Oni żyją i są w domu, a ona przyjedzie i się o tym przekona.

- Wszystko będzie dobrze, Tesso. - wyrwał ją z zamyślenia głos Jema. Zamrugała kilka razy, przenosząc na niego wzrok. Wpatrywał się w nią z troską w oczach, mimo iż na jego twarzy widniał mały uśmiech, który Tessa odwzajemniła.

- Masz na myśli mojego brata, czy może Gabriela? - swoim pytaniem wywołała na twarzy Jema większy uśmiech.

- Twojego brata, ale Gabriel też powinien ujść z życiem.

- Powinien. - podkreślił Will, wciąż patrząc w okno. W powozie było dość ciemno, ale kawałek jasnego światła, który wpadał przez okno - oświetlał oko i kawałek policzka Willa. Jego niebieska tęczówka wydawała się aż świecić. Patrząc na ten (piękny według Tessy) intensywny kolor niebieskiego, na myśl mógł jedynie przyjść widok oceanu.

- Dlaczego tak bardzo nie lubisz Gabriela? - spytała po chwili, wciąż mu się przyglądając.

- Dołączam się do pytania. - odezwała się Cecily, która również przeniosła wzrok z okna na brata.

Will siedział chwilę cicho, lecz po chwili Tessa dostrzegła na jego twarzy szyderczy uśmieszek.

- Raczej to on nie lubi mnie. 

- Ciekawe, dlaczego? - spytała brunetka.

- Jeśli mam wyliczać...

- Will... - przerwał mu Jem. - po prostu powiedz.

- Kiedy byłem młodszy, to jego młodsza siostra - Tatiana się we mnie "zakochała". Chciała mi dawać całusy i za mnie wyjść. Był jeden problem, ja jej nie kochałem. Lecz jak to Lightwoodowie... była uparta jak osioł. Pewnego razu na jednym z przyjęć jej rodziny, zobaczyłem jak zapomina swój pamiętnik.

- Nie mów, że go przeczytałeś! - pisnęła Cecily.

- A co miałem zrobić, oddać go jej? - zaśmiał się. - Tak, przeczytałem. Pisała jaki to jaj jestem przystojny i jak bardzo mnie kocha, a za każdym razem podpisywała się "Tatiana Herondale".

- Jakie to słodkie. - wymsknęło się Tessie.

- Wziąłem jej pamiętnik, wskoczyłem na scenę i zacząłem go czytać przed wszystkimi.

- Nie zrobiłeś tego! Ty draniu! - Cecily pacnęła go w ramię, lecz Will nic sobie z tego nie robił.

- Owszem, zrobiłem.

- Biedna Tatiana, pewnie cię nienawidzi. - stwierdziła Tessa.

- To było raptem kilka zdań, ale tak... nienawidzi mnie. Tak czy siak, podobno nie dawno wyszła za mąż.

- Paszczur. - mruknęła Cecily, odwracając głowę w stronę okna.

- Hej, chyba ci coś mówiłem w instytucie, o tym słowie! - skarcił ją Will, wskazując na nią palcem.

- Nie, mówiłeś do drzwi, których ci nie otworzyłam. - poprawiła. Tessa i Jem nie mogąc wytrzymać, parsknęli śmiechem. 

W tym samym czasie powóz się zatrzymał. Tessa przestała się śmiać i wzięła głęboki oddech. Kiedy drzwiczki się otworzyły, założyła kapelusz i wysiadła, wspierając się na dłoni Thomasa.

- Dziękuję. - kiwnęła głową i się odwróciła, aby zobaczyć ogromny tłum, załatwiający dokumenty, by wejść na ogromny statek z trzema dużymi kominami na samej górze. Z boku zaś widniał biały napis "Ocean King".

- Czy to na pewno nasz statek?! - spytała Tessa, starając się przekrzyczeć tłum.

- Innego tutaj nie ma! - usłyszała głos obok siebie. Kiedy odwróciła głowę, zobaczyła młodego chłopaka z ciemnobrązowymi włosami i zielonymi oczami. Był on w ciemnych spodniach, marynarce i jasnej koszuli z niedbale zawiązanym krawatem, który wychodził mu na wierzch. - Gabriel Lightwood - przedstawił się, ujmując pewnie dłoń Tessy i szybko ją całując.

- Tessa Gray. - kiwnęła głową.

- Tesso... och! - Cecily podeszła bliżej ich dwojga.

- Zgaduję, że pan to Gabriel Lightwood. - uśmiechnęła się.

- I nie myli się, pani...

- Cecily Herondale, siostra paszczura... znaczy Willa. - poprawiła szybko. Gabriel się jedynie zaśmiał i musnął dłoń brunetki, u której Tessa dostrzegła lekkie rumieńce.

- Mojej dłoni nie ucałujesz, Lightwood? - wtrącił Will, podchodząc z Jemem.

- Załóż gorset i suknie, to pogadamy.

- Myślisz, że zmieściłby się w jakikolwiek gorset? Jest za gruby. - zaśmiała się Cecily.

- Będzie to chyba jedyny członek rodu Herondale'ów, którego polubię. - powiedział Gabriel, uśmiechając się do brunetki.

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 15

Historia

Podania o rytuałach jak i samych zmiennokształtnych, można znaleźć na całym świecie, w różnych kulturach. 
W Chińskiej i Japońskiej mitologi mówi się o "lisich" demonach, które uwielbiają przybierać formę pięknych i młodych dziewcząt, lub młodzieńców, mamiąc i sprowadzając na złą drogę naiwnych przechodniów. W Chinach na ten rodzaj demona mówi się Huli jing, a w Japonii Kitsune. Czasami przemienionego demona może zdemaskować porastająca nagle jego "ciało" ruda sierść lub lisi ogon.

W mitologi nordyckiej występuje bóg Loki, który jest symbolem ognia i oszustwa. Loki posiadał umiejętność zmiany w zwierzę, lub płci.

Proteus - w mitologi greckiej był to syn Posejdona, opiekujący się jego trzodą fok. Proteus miał dar przepowiadania przyszłości, a także zmieniania swej postaci (zmiennokształtność).

Jeden z najbardziej niebezpiecznych zmiennokształtnych demonów, występuje w mitologi indyjskiej pod nazwą Rakszas. Znany jest jako demon-ludojad, tytan, lub szkodnik, który grasuje po zapadnięciu zmierzchu i żywi się surowym mięsem, w tym ludzkim. Rakszasa potrafi udawać przyjaciela i pokazywać się w boskich, pięknych kształtach, jednak nie potrafi wytrzymać w tej postaci długo. Z pięknej postaci staje się potworem, z którym trzeba walczyć na śmierć i życie...

***

Tessa zatrzasnęła książkę z hukiem i odłożyła szybko na stolik nocny. Przetarła zmęczone oczy i opadła na poduszki.

"Nie jestem taka" mówiła sobie w myślach, byleby uspokoić walące serce. Lecz w kółko dręczyło ją jedno pytanie... Jakim rodzajem zmiennokształtnej jest? 

Westchnęła i zdmuchnęła świeczkę obok. Zamknęła oczy, starając się myśleć o swoim bracie.

***

Obudziło ją ciche pukanie do drzwi.

- Proszę! - odpowiedziała, śpiącym głosem. I tak jak się spodziewała, do pokoju weszła Sophie z dwoma białymi ręcznikami w dłoni.

- Dzień dobry, panienko. - powiedziała odkładając ręczniki na brzeg łóżka, a następnie podchodząc do okna i odsłaniając zasłony.

- Dzień dobry. - mruknęła Tessa, wstając. - Która godzina?

- Jak dobrze pamiętam, to około szóstej. O dziewiątej wypływa statek.

Tessa nie odpowiedziała, tylko podeszła do szafy, by wyjąć kolejną z jej trzech sukni. Tym razem wzięła fioletową z wzorzystym żakietem, która miała do kompletu również kapelusz. Tą suknie właśnie używała na dłuższe podróże. Jedynie czego w niej nie lubiła to, to że trzeba w niej mocno zaciskać gorset, co bardziej uwydatnia jej biust.

Sophie pomogła jej się ubrać, po czym zrobiła jej niskiego koka z warkocza, zostawiając jej przy tym jeden lok z boku.

- Śniadanie już się zaczęło?

- Pewnie tak. Za wcześnie się wszyscy zjawiają, chyba tylko panienka jest zawsze punktualna. - zaśmiała się

Tessa odwzajemniła uśmiech, podziękowała i skierowała się do jadalni, zostawiając Sophie z pakowaniem jej rzeczy do walizek.

***

Tak jak Sophie mówiła, wszyscy już siedzieli na swoich miejscach i jedli śniadanie. Tessa zajęła swoje miejsce obok Henry'ego i zaczęła jeść ciepłe bułki, popijając herbatą.

- Gabriel Lightwood będzie na was czekał obok portu. Obiecaj mi, Will, że jak już wejdziecie na pokład, to nie będziesz próbował go wyrzucić za burtę.

- Postaram się. - mruknął, na co Tessa nie mogła się nie uśmiechnąć. Lecz najbardziej ją ciekawiło, dlaczego Will miałby wyrzucić Gabriela ze statku. Że się musieli nie lubić, to było już pewne, ale z jakiego powodu? Wiedziała, że prędzej czy później się dowie.

- Miej na niego oko, Jem. - nakazała Charlotte, na co chłopak tylko z lekkim uśmiechem kiwnął głową.

Tessa dostrzegła jak na nią ukradkiem zerka. Szybko odwróciła wzrok, kontynuując jedzenie. Poczuła jakby w brzuchu miała tysiące maleńkich motylków. Przełknęła ślinę, w środku nakazując sobie spokój.

W tym samym czasie do jadalni weszła Sophie.

- Panienki rzeczy zostały spakowane. - powiedziała, patrząc na mnie.

- Dziękuję.

- Co z Cecily? Wciąż siedzi obrażona w pokoju? - spytał Will.

- Prosiła by przynieść jej śniadanie do pokoju, bo nie będzie jadła w obecności takiego paszczura jak pan, panie Herondale.

Na słowa Sophie wszyscy parsknęli śmiechem. No... prawie wszyscy. Will siedział cały czerwony na krześle, gotując się ze złości. Po chwili nie wytrzymał i wstał, przewracając z hukiem krzesło.

- Cecily!!! - krzyknął, wychodząc szybkim krokiem z jadalni.

Tessa przyłożyła dłoń do ust, by zapanować nad śmiechem, lecz szło jej to tak kiepsko jak i innym obecnym.

- Och... - westchnęła Charlotte, uspakajając się. - myślę, że Gabriel już nie będzie JEDYNYM problemem Willa.

- Paszczur... że też wcześniej na to nie wpadłam. - uśmiechnęła się Jessamine, po czym unosząc (jak dama) mały palec, wypiła łyk herbaty.

Śniadanie trwało dłuższej niż Tessa sądziła. Charlotte przypominała w kółko o dobrze znanych już wszystkim sprawach, które dotyczyły podróży. Zaś Tessa i inni musieli tego słuchać, ziewając.

***

- Gotowe. - westchnęła Tessa, odsuwając ręce o kapelusza, który właśnie założyła. Poprawiła swoje czarne rękawiczki, które były zrobione z cienkiej, niemal ledwo widocznej koronki.

Ostatni raz spryskała się swoim kwiatowymi perfum i ścisnęła lekko policzki, przywracając im lekkie rumieńce. Następnie poprawiła aniołka i skierowała się na dziedziniec, gdzie oczywiście już czekał powóz pełny bagaży.

Obok powozu stali już Will, Jem i... czarnowłosa, młoda dziewczyna w granatowej sukni, która była podobna do tej co miała Tessa. Jej długie włosy opadały falami na ramiona, a jej niebieskie oczy jak u Willa, można było dostrzec z pod małego, czarnego kapelusza, który miała na swojej głowie.

Tessa wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku powozu.

- Cecily Herondale, siostra paszczu... Willa. - uśmiechnęła się, lekko dygając.

- Tessa Gray, tymczasowy gość w instytucie.

- Myślę, że się polubimy, panno Gray.

- I wzajemnie, ale proszę mi mówić Tessa. - uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na chłopców. - Myślę, że możemy jechać.

Jem kiwnął głową i otworzył drzwi, pomagając wsiąść Cecily, a następnie Tessie. Kiedy ujął jej dłoń, a ona zrobiła krok na pierwszy stopień, ukradkiem na siebie spojrzeli. Mimo iż trwało to dosłownie dwie sekundy, to Tessa miała wrażenie jakby to miało miejsce przez minutę...

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 14

- Charlotte, muszę z tobą porozmawiać. - powiedziała Tessa.

- Skoro musisz. - westchnęła, odkładając łyżkę na talerz.

Obydwie wstały i wyszły na korytarz, który oświetlały lampy na ścianach. Było strasznie cicho, jedynie co było słychać, to dochodzące z jadalni stłumione dźwięki uderzających o talerze łyżek.

- Muszę wracać do Nowego Yorku.

- Co? Przecież nie możesz. Musisz zostać tutaj, póki Enklawa nie wyrazi zgody...

- Mój brat jest w niebezpieczeństwie. - przerwała jej Tessa.

Charlotte stała chwilę osłupiała, lecz po chwili pokręciła głową.

- Natalie nie...

- Tym razem nie Natalie, tylko Mortmain. - Tessa, aż warknęła ostatnie słowo. - Możesz mnie wyśmiać, ale śnił mi się i powiedział, że jeśli się nie poddam, to skrzywdzi wszystkich moich bliskich. A doskonale wiesz, Charlotte, kto do nich należy.

Pani Branwell westchnęła i przyłożyła palce do skroni, pocierając je lekko. Tessa widziała jak bardzo Charlotte się waha.

- Proszę, Charlotte. Jeśli coś się stanie Nate'owi, lub mojej ciotce to nigdy sobie tego nie wybaczę. Proszę, tylko o jeden wyjazd. Sprawdzę tylko, czy wszystko jest dobrze i czy jest bezpieczny. Nawet nie... nie pokażę się mu, bo jak mnie zobaczy, to już mnie nie puści. Tylko zerknę i wrócę, obiecuję. - powiedziała Tessa, przykładając swoją prawą dłoń do serca.

Charlotte tym razem zaczęła krążyć w tę, i we w tę, ciągnąc ze sobą bordową suknie. Jej włosy były upięte w niskiego, normalnego koka. Gdyby tylko szybko zerknąć, to można by pomyśleć, że pani Branwell jest mniej więcej w tym samym wieku co Tessa, z tą różnicą, że wygląda dojrzalej.

- Niech będzie. - powiedziała w końcu. Tessa właśnie miała odetchnąć z ulgą i zacząć dziękować, kiedy Charlotte wskazała na nią karcąco palcem. - Ktoś z tobą będzie musiał pojechać. Myślę, że Will i Jem, bo są jednymi z najlepszych. Lecz to Enklawa zdecyduje, kto będzie tobie towarzyszył. Nawet nie wiem, czy cię puszczą, dlatego muszę wymyślić jakieś dobre argumenty.

- Dobrze, ale po co mi towarzysz?

- Jeśli dzisiaj w parku, to naprawdę była jedna z mrocznych sióstr, to znaczy, że Mortmain może cię zaatakować w każdej chwili. Wystarczy, że opuścisz instytut.

Tessa westchnęła i pokiwała głową.

- Kiedy będziesz mieć odpowiedź?

- Jeśli zaraz zabiorę się do wysłania wiadomości, to odpowiedź powinna przyjść jeszcze dziś wieczorem. Najpóźniej jutro rano.

- Dobrze, dziękuję, Charlotte. - szepnęła Tessa z lekkim uśmiechem. - Obiecuję, że ci się odwdzięczę.

Pani Branwell pokręciła tylko przecząco głową.

- Nie musisz. Cieszę się, że mogę gościć tutaj kogoś tak wyjątkowego jak ty, panno Gray. - uśmiechnęła się i wróciła do jadalni.

***

Wieczorem Tessa skierowała się do biblioteki, którą pokazał jej wcześniej Will. Chciała oddać przeczytaną już książkę i wziąć jakąś nową. A tak naprawdę, to chciała również zabić czas. Tak bardzo chciała już znać odpowiedź Enklawy.

Wchodząc do ogromnego pomieszczenia, i czując w powietrzu zapach kurzu i różnych książek... przypomniała sobie, jak kiedyś z ciocią Harriet poszły do ogromnej biblioteki w Nowym Yorku. Jej zawartość była tak cenna, że trzeba było aż zapłacić za wejście. Cena była nie mała, ale był to właśnie jej prezent urodzinowy na dwunaste urodziny. Nigdy nie zapomni tamtego cudownego miejsca.

Lecz biblioteka w instytucie jest jeszcze wspanialsza. Nie tylko dlatego, że Tessa może wchodzić do niej za darmo, ale dlatego bo ta była jeszcze większa i piękniejsza. Książki były tutaj różnej wielkości, grubości, kolorów, a nawet języków, których do tej pory Tessa nie znała.


Podeszła do regału, z którego Will ściągnął wtedy dla niej książkę. Sama zaczęła powoli wchodzić po drewnianej drabinie. Kiedy znalazła się na odpowiednim poziomie, wsunęła książkę na miejsce i zeszła ostrożnie z powrotem na ziemię.

Zaczęła chodzić wśród regałów, palcem wodząc po tytułach książek, tym samym zbierając z nich kurz. Echo jej obcasów odbijało się w całej bibliotece.

Jej palec zatrzymał się nagle na grubej, wielkości dłoni książce, z brązową okładką. Był na niej napis, ale był zakurzony. Tessa wyciągnęła książkę i z całej siły w nią dmuchnęła. Zakaszlała, czując jak kurz zanieczyszcza powietrze, którym oddychała. Po chwili Tessa spojrzała na książkę, na której widniał złoty, twardy tytuł. "Zmiennokształtność".

Tessa widząc ten tytuł, wytrzeszczyła oczy. Palcem przejechała po chłodnej okładce książki, zbierając z niej resztki kurzu. Była ona zrobiona ze skóry, dlatego też pewnie była taka ciężka.

- Tessa? - usłyszała za sobą głos. Odwróciła się i zobaczyła Sophie, idącą w jej stronę. Przytuliła książkę do piersi, by zakryć tytuł.

- Tak?

- Charlotte cię szuka. Mówiła, że ma dla ciebie jakąś odpowiedź.

Tessa zareagowała automatycznie. Nic nie mówiąc, szybkim krokiem skierowała się do gabinetu.

***

Tessa zapukała do drzwi gabinetu. Słysząc ciche "proszę", weszła z do środka. Zastała Charlotte siedzącą przy biurku. Usiadła na krześle i spojrzała oczekująco na panią Branwell. Serce jej biło jak oszalałe.

- Przyszła odpowiedź. - powiedziała.

- I? Mogę jechać?

Charlotte najpierw zrobiła zawiedzioną minę. Tessie zachciało się płakać, lecz kiedy zobaczyła, że po chwili Charlotte unosi z uśmiechem głowę... poczuła jak kamień spada jej z serca.

- Możesz, Enklawa się zgodziła. - powiedziała.

Tessa odetchnęła z ulgą. - Lecz wszystko ma przebiec jak najszybciej, dlatego wyjedziesz jutro po śniadaniu. Statkiem popłyniesz do Nowego Yorku. Ponieważ zarezerwowaliśmy jeden z najszybszych statków, to podróż trwać będzie cztery dni. Kiedy tam dopłyniesz to będziesz miała dwa dni czasu na sprawdzenie co z bratem i ciotką, potem powrót do instytutu.

- Dziękuję. - szepnęła Tessa. - Kiedy płynęłam do Londynu, to podróż trwała siedem dni, a statek był drogi. Co dopiero ten statek, którym mam płynąć... Obiecuję, że postaram się wszystko spłacić.

- Nie musisz. Enklawa ma wiele pieniędzy przyziemnych... Zapomniałabym! Towarzyszyć ci będą Will, Jem, Cecily i Gabriel Lightwood.

- Kto?

- Gabriel to członek, a także syn jednego z członków Enklawy. Jest pełnoletni, a także dobrze wyszkolony. Podobnie jak Will i Jem, ale oni nie są jeszcze w pełni pełnoletni. A Cecily chce się szkolić na Nefilim, dlatego Enklawa uznała, że ta "misja" będzie dla niej idealnym początkiem. Tym czasem do instytutu przybędzie również Gideon Lightwood, czyli starszy brat Gabriela. Będzie uczył naszą Sophie walczyć. Teraz musimy być przygotowani na każdy atak, szczególnie jeśli Mortmainowi zachce się zaatakować instytut.

- Rozumiem, jeszcze raz dziękuję.

Charlotte odwzajemniła uśmiech.

- Jest już późno, a jutro wszyscy muszą wstać wcześniej niż zwykle. Kolacji już dzisiaj niestety nie będzie, bo Will podobno wyjadł z lodówki połowę składników. Więc dobranoc, Tesso.

***

Siedząc przed toaletką w piżamie i szczotkując swoje włosy, Tessa wsłuchiwała się w cudowne dźwięki, które dochodziły z pokoju na przeciwko. Jem tym razem grał melodię pełną uśmiechu i... podniecenia. Lecz tak jak i w poprzedniej melodii, była cząstka tęsknoty.

Och, jak wielką miała ochotę wstać i pójść do jego pokoju, byleby tylko znów móc go oglądać i słuchać. Lecz gdyby tak zrobiła, to wyszłoby niezręcznie. Przecież Jem na pewno by nie chciał, aby Tessa wciąż przychodziła go obserwować.

Po jakimś czasie muzyka powoli zaczęła cichnąć. Tessa zamrugała kilka razy i spojrzała w lustro na swoje odbicie, lecz jej wzrok się natknął na odbicie stolika nocnego, gdzie leżała znaleziona dzisiaj przez nią książka.

Odłożyła szczotkę i wślizgnęła się pod ciepłą kołdrę. Następnie wzięła książkę i ułożyła ją na swoich kolanach. Otworzyła pierwszą stronę, na której znajdował się spis treści.

Zmiennokształtność

Zmiennokształtność s.1 - 50
Proces s.50 - 99
Skutki s.99 - 150
Kobiety i mężczyźni s.150 - 170
Dzieci s.170 - 200
Prawda czy mit? s.200 - 250
Historia s.250 - 310

Tessa postanowiła wziąć stronę, na której pisało historia. Zaczęła szukać odpowiedniej strony...


środa, 20 maja 2015

Rozdział 13

Cecily zobaczyła jak dziewczyna zamyka oczy. Uklękła obok niej i przyłożyła dwa palce do jej szyi, aby sprawdzić puls. Był szybki jak po jakimś biegu, lecz mimo to dziewczyna wciąż była nieprzytomna.

- Zostaw ją. - usłyszała obok siebie czyiś głos. Poczuła jak coś metalowego jest przykładane do jej szyi. Nie miała wątpliwości, że był to miecz. Powoli zaczęła odwracać głowę, aby spojrzeć na osobę. Kiedy jej wzrok się natknął na chłopaka o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach, to poczuła się jakby miała zaraz rozpłakać.

- Will? - szepnęła, powoli się podnosząc. Chłopak najpierw się wahał i przycisnął miecz mocniej do jej szyi, lecz po chwili go opuścił.

- Ce... Cecily? - stał osłupiały przez dobrą minutę, lecz kiedy podszedł do nich jeden chłopak o jasnych włosach i dotknął ramienia Willa, ten się ocknął i spojrzał na dziewczynę ze złością. - Co ty tutaj robisz? Wracaj do Walii. - powiedział i razem z jasnowłosym chłopakiem uklękli przy ciele dziewczyny.

Cecily poczuła się jakby ktoś jej wbił nóż prosto w serce. Nie mogła uwierzyć. Miała ogromną chęć spoliczkować Willa.

- Słucham?! Tak witasz własną siostrę po tylu latach?! - wybuchła.

Na słowo "siostra" chłopak, towarzyszący Willowi znieruchomiał i spojrzał pytająco na dziewczynę.

- Jesteś jego siostrą?

- Tak. Przyjechałam, aby go zobaczyć, a także by zacząć szkolić się na Nocnego Łowcę. - wytłumaczyła, starając się na spokojny ton.

- Oszalałaś?! Nie ma mowy! - krzyknął Will, patrząc na nią z nienawiścią w oczach. Cecily wiedziała, że już nie był tym małym chłopcem, który zajmował się swoją młodszą siostrą z ogromną nadopiekuńczością w oczach.

- Mortmain... Mortmain... Mortmain... - usłyszeli szepty, które się okazały wydobywać z ust nieprzytomnej dziewczyny.

***

Will był wściekły na siostrę, lecz w środku była cząstka, która się cieszyła że ją widzi. W końcu przez tyle lat nie widział matki, ojca lub swojej siostry. Lecz mimo to... nie mógł pozwolić, aby Cecily została się uczyć na Nocną Łowczynię.

- Mortmain... Mortmain... Mortmain... - usłyszał szept. Odwrócił się i zobaczył, że to usta Tessy wymawiają to słowo, a właściwie nazwisko, które doskonale znał... które cała Enklawa znała.

- Tesso, otwórz oczy. - szepnął Jem, opierając jej głowę o swoje kolano. - Otwórz oczy.

Brunet uważnie wpatrywał się w powieki dziewczyny, pod którymi było widać ruszające się gałki oczne.

- Zupełnie jakby śniła. - stwierdził Will, palcem wodząc po jej policzku. Czując jak zimny on jest, sprawdził również jej dłoń. - Jest lodowata.

- Kiedy biegła, to potknęła się i uderzyła głową o kamień. Nie obudzicie jej, ona straciła przytomność. Trzeba czasu. - powiedziała Cecily, zdejmując swój granatowy płaszcz i następnie nakrywając nim Tessę. - Musimy ją przenieść i zabrać do ciepłego miejsca.

- Jego też zabierzmy. - wskazał Will na ciało mężczyzny, które miało dziurę w dłoni. Lecz nie było krwi... tylko olej. - Henry z chęcią go sobie pobada.

***

Obraz poruszał się z wielką szybkością przez ciemny las. Zatrzymał się dopiero obok jakiegoś nagrobka zrobionego z kamieni, w które był wsadzony drewniany krzyż. Na krzyżu wisiała zaś metalowa tabliczka. Było na niej napisane "Śmierć to początek, panno Gray". Następnie obraz przeniósł się na jedno z drzew, które również miało napis, ale zrobiony nożem. "I dostaną go pani bliscy". Obraz ponownie przeniósł się w inne miejsce, ale tym razem na kamień. Zrobiony na nim napis, był namalowany krwią. "Może pani ich uratować, oddając się w moje ręce". Obraz się tylko odwrócił i pokazał mężczyznę z siwymi włosami. Był umięśniony i szeroki w barkach.
- Nazywam się Axel Mortmain i zabiję wszystkich, póki pani nie dostanę.



Tessa usiadła, łapczywie biorąc oddech. Serce biło jej tak mocno, że aż boleśnie.

Dopiero po chwili zorientowała się, że nie jest już na dworze i nikt jej nie goni. Teraz znajdowała się w swojej sypialni w instytucie. Poczuła, że siedzi przykryta kocem na łóżku, wciąż będąc ubraną w swojej ciemnozielonej sukni.

Westchnęła i wstała, podchodząc do toaletki. Przeraziła się, widząc swoje blade odbicie w lustrze. Poprawiła swojego koka, a kosmyki włosów schowała za ucho. Następnie ścisnęła sobie policzki, przywracając im lekkie rumieńce. 

Nie chciała jeszcze schodzić na dół, dlatego usiadła na krzesełku od toaletki i zaczęła się zastanawiać, kto ją mógł uratować. "Will" zabrzmiał głos w jej głowie, którą od razu potrząsnęła. "Jem" kolejny raz. Tessa schowała twarz w dłonie, przypominając sobie obu chłopaków. Przypomniała sobie tamten wieczór, kiedy zajrzała cicho do pokoju Jema, a on grał cudowną melodię na swoich skrzypcach. Przypomniała sobie moment, w którym Will podał jej książkę Dickensa, po czym ona spojrzała w jego piękne niebieskie oczy...

"Ocknij się, Tessa!" nakazała sobie w myślach, po czym się gwałtownie wyprostowała. Stanęła na równe nogi, wygładziła swoją pogniecioną suknie i wyszła na korytarz.

Idąc w normalnym tępię przez korytarz, natknęła się właśnie przechodzącą Sophie, która niosła w dłoni kosz na pranie.

- Panna, Gray! Nareszcie się obudziłaś! Pani Branwell i inni tak bardzo się martwili! - powiedziała, patrząc na Tessę współczującym wzrokiem.

- Nie musieli, w końcu i tak zawsze się budzę. - uśmiechnęła się Tessa. - A tak w ogóle, to gdzie są inni?

- Właśnie podano do stołu. Panienka też się załapie na obiad, w końcu nie jadła śniadania.

Tessa pokiwała głową i skierowała się do jadalni.

***

Kiedy Tessa otworzyła drzwi i weszła do środka, wszystkie spojrzenia skierowały się ku niej.
Czując na sobie wzrok innych, bez słowa usiadła na swoim miejscu.

- Najpierw nie przychodzisz na śniadanie, lecz bez słowa wychodzisz na spacer, potem przynoszą cię nieprzytomną do instytutu, a teraz po prostu weszłaś sobie do jadalni. Damy tak nie robią. - powiedziała Jessamine z wyraźną pretensją.

- Przepraszam, jeśli sprawiłam kłopot. Niestety nigdy nie byłam takim ideałem damy jak pani, panno Lovelace. - odgryzła się Tessa. Dostrzegła jak wszyscy w sali starają się ukryć uśmiech. Jedynie Jessamine wyglądała na wściekłą.

- Jak się czujesz, Tesso? - przerwała im pani Branwell.

- Dobrze, ale... mam kilka pytań. - powiedziała, nalewając sobie na talerz zupy buraczkowej.

- Jeśli musisz, to pytaj. - uśmiechnęła się.

- Kto mnie uratował w parku?

- Zacznę od początku... rano nie przyszłaś na śniadanie. Sophie powiedziała, że wyszłaś na spacer. Nie miałam nic przeciwko, ale kiedy cię nie było już drugą godzinę, to zaczęłam się martwić. Wysłałam Willa i Jema, aby poszli cię szukać... i znaleźli nieprzytomną w parku... w obecności panny Herondale.

- Kogo?

- Leżałaś nieprzytomna, a przy tobie była Cecily Herondale.

- Herondale? - powtórzyła Tessa, odwracając głowę w stronę Willa, który szybko odwrócił wzrok i kontynuował jedzenie.

- Moja siostra. - wytłumaczył szybko. - Przyjechała z Walii by szkolić się na Nocnego Łowcę. To ona cię uratowała, przed... przed tamtym czymś. Ale nie ma sensu jej dziękować, bo siedzi teraz obrażona na mnie w pokoju.

Wtedy sobie przypomniała o pani Black i tamtym mężczyźnie. Poczuła jak dostaje gęsiej skórki, przez co aż nieco się skrzywiła.

- Tesso, o co chodzi?  - spytała pani Branwell, odkładając łyżkę.

- W parku spotkałam kobietę, która powiedziała, że została przysłana przez panią. Miała mnie zabrać do innego miasta. Wiedziałam, że nie mogę zaprzeczyć, więc poszłam za nią i za mężczyzną, który jej towarzyszył. Lecz idąc za nią... zorientowałam się, że to była pani Black. - na ostatnie słowa prawie wszyscy w jadalni wciągnęli ze świstem powietrze. - Zaczęłam uciekać, a tamten mężczyzna mnie gonić... Potem nic już nie pamiętam.

Dłuższą chwilę wszyscy siedzieli cicho. Jedynie co było słychać to brany przez wszystkich oddech i wydech.

- To nie był mężczyzna, tylko... maszyna. - odezwała się Charlotte i spojrzała oczekująco na męża.

- Tak, sprawdziłem to. Ktokolwiek to zrobił, to jest naprawdę zdolny. Konstrukcja całej maszyny składa się z...

- Już dobrze, dziękuję. - przerwała mu żona. - Na słowo "zdolny" przychodzi mi na myśl tylko jedna osoba. Mortmain.

I wtedy jakby Tessa się ocknęła. Przypomniała sobie sen, który wcześniej widziała. W jej głowie pobrzmiewały tamte słowa... "Śmierć to początek, panno Gray", "I dostaną go wszyscy pani bliscy".
Bliscy... Bliscy... Bliscy...

- Nate. - szepnęła Tessa, czując jak bladnie.


WAŻNE: Rozdziały będą się pojawiać w poniedziałki, środy, piątki i niedziele! Po prostu nie chcę tak szybko tracić pomysłów :(( 
PS. Z całego serca dziękuję za 4 300 wyświetleń <3<3<3

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 12

- Tesso - zaczął kojąco Jem. - nie musisz się martwić o brata, ona nie ma prawa mu zrobić krzywdy.

- Przysięgła na Anioła, że jeżeli z mojej winy będzie miała kłopoty to go skrzywdzi! - krzyknęła Tessa, wciąż próbując się wyrwać, ale uścisk Willa i Jema był za mocny. Przestała się szarpać i wzrokiem odprowadziła odjeżdżający powóz, który po chwili zniknął za bramą.

W tamtym momencie do głowy wpadło jej tysiące okropnych myśli, które przyprawiły ją o łzy. Po chwili miała w ustach ich słony posmak. Czuła jak jej serce zalewa fala bólu. Czując jak jej ramiona są puszczane, powoli osunęła się na kolana.

- Przysięgła. - szepnęła Tessa, a w jej głowie pobrzmiewał śmiech pani Rochford.

Poczuła jak ktoś kładzie ciepłą dłoń na jej plecach. Zorientowała się, że to Charlotte nachyla się nad nią i obserwuje współczującym wzrokiem.

- Ona go nie skrzywdzi. Obiecuję, że wyślę list do konsula z prośbą o to, aby mieli twojego brata na oku. - szepnęła i pomogła jej wstać.

Tessa objęła się ramionami i nie czekając, aż ktoś się zgłosi by ją odprowadzić do pokoju - ruszyła szybkim krokiem.

***

Następnego ranka obudziło ją ciche pukanie do drzwi. Rozchyliła zaspane powieki i zobaczyła, że do jej pokoju wchodzi Sophie z dużą porcelanową misą, która zapewne była pełna letniej wody.

- Jak się panienka czuje? - spytała, odkładając misę na stolik nocny, po czym poszła odsłonić zasłony. Dzienne światło oświetliło pomieszczenie.

- Dobrze. - powiedziała Tessa, mimo iż tak naprawdę była strasznie niewyspana. Całą noc śnił jej się Nate. Sen zaczynał się w ich domu w Nowym Yorku, a dokładnie w jej pokoju. Ona czyta, a po chwili wchodzi jej brat. Stoi nieruchomo wpatrując się w nią, w pewnym momencie jego klatkę zaczyna przebijać ostrze. Tessa widzi jak Natan upada i umiera w kałuży własnej krwi.

- Śniadanie odbędzie się za godzinę. Chce panienka dziś zejść na dół, czy może jeszcze odpoczywać?

- Nie jestem głodna, ale chętnie wyjdę na dwór. - powiedziała Tessa i nie kłamała. Ostatniej nocy widziała tyle krwi, że w ogóle nie odczuwała głodu lub pragnienia. Miała ochote wyjść na świeże powietrze, choć nie była pewna czy powietrze, które było w Londynie można było nazwać świeżym lub czystym.

Wstała i umyła twarz i ręce w misy. Następnie ręcznikiem szybko się wysuszyła i pozwoliła Sophie się nią zająć.

***

Ubrana w ciemno zieloną suknie i uczesana w niski kok, wstała i poprawiła swojego tykającego aniołka.

- Dziękuję, Sophie. - powiedziała, po czym wyszła, kierując się w stronę drzwi.

Korytarze jak zawsze ponure i puste. Po drodze nie natknęła się na nikogo, zapewne wszyscy już musieli być w jadalni i dziękowała za to losowi. Chciała być sama, pogrążona we własnych myślach i tyle.

Wychodząc z instytutu dostała gęsiej skórki. Powietrze było bardzo chłodne, ale mimo to Tessa nie miała ochoty wracać po płaszcz, bo wtedy ryzykowałaby tym, że na kogoś wpadnie. Dlatego też po prostu ruszyła przed siebie, obejmując się ramionami.

Szła chodnikami Londynu, w śród głośnego ruchu ulicznego. Nie był on tak głośny i tłoczny jak w Nowym Yorku, ale pusto nie było. Nie wiedziała właściwie, gdzie idzie. Znała drogę powrotną, ale nie znała swojego celu.

Ścieżka w końcu doprowadziła ją do parku. Tessa usiadła na jednej z jego ławek i wzięła głęboki oddech. Zapach roślin, trawy i drzew, które teraz zmieniały kolor jesieni - unosił się w powietrzu. Chłodny wiatr powiewał unosząc liście z ziemi w powietrze i wywołując szum drzew.

Tessa przełknęła ślinę i zacisnęła dłoń wokół swojego aniołka, który ku jej zdziwieniu był naprawdę ciepły. Temperatura naszyjnika była aż przyjemnością dla jej chłodnej dłoni, jak i całego ciała.

Była pewna, że gdyby Nate teraz tutaj był, to kazał by jej wrócić do domu i się ogrzać, ale jego tutaj nie było. Brakowało jej jego nadopiekuńczości, która często doprowadzała ją do obłędu. Brakowało jej... jej starszego brata - Nate'a. Może by była spokojniejsza, gdyby wiedziała, że jest on bezpieczny, ale tak nie było. W każdej chwili pani Rochford mogła mu coś zrobić.

- Dzień dobry. - ocknęła się, słysząc nad sobą głos. Odchyliła głowę i zobaczyła, że przed nią stoi chuda kobieta w czarnej jak smoła sukni i skórzanych rękawiczkach. Na głowie miała mały kapelusz ze sztywną czarną siateczką, która zakrywała jej widocznie bladą twarz. Obok kobiety stał również mężczyzna w czarnych spodniach i fraku. Z pod fraka, pod szyją widać było biały kołnierzyk od koszuli. Na głowie miał czarny kapelusz, a w dłoni drewnianą, ciemną, lakierowaną laskę. Jego wąsy były tak długie, że dosięgały do podbródka, ale widać było że wystylizował je woskiem. Po twarzy widać było widać, że miał około czterdziestu pięciu lat.

- Dzień dobry. - odpowiedziała Tessa ochrypłym głosem.

- Panna Gray jak miewam?

- Skąd pani zna moje nazwisko? - spytała wyraźnie zaskoczona, wstając.

- Przysyła mnie Charlotte Branwell. Mam panią zabrać do innego miasta.

- Co?!

- Proszę za mną. Wszystkiego się panienka dowie na miejscu. - powiedziała kobieta i kiwnęła głową w stronę mężczyzny, który stanął za Tessą tak, jakby miał pilnować, aby przypadkiem nie uciekła.

Ruszyli ścieżką. Tessa wciąż nie mogła uwierzyć, że Charlotte miałaby ją odesłać! Przecież dopiero co obroniła ją przed panią Rochford, a teraz miałaby ją tak po prostu... wyrzucić? W dodatku do innego miasta?!

Chciała coś powiedzieć, ale zamilkła widząc na szyi kobiety bliznę. Wtedy się poczuła jakby piorun w nią strzelił. Przecież identyczną bliznę zrobiła pani Black, kiedy się raz próbowała wyszarpnąć. Nigdy tego nie zapomniała, ponieważ po tamtym zdarzeniu mroczne siostry kazały ją wychłostać.

Kiedy tylko zaczęli zbliżać się do ulicy, Tessa zebrała w sobie siły i gwałtownie skręciła w prawo, zaczynając biec ile sił w nogach.

Usłyszała za sobą już dobrze jej znany głos pani Dark, który kazał mężczyźnie biec za Tessą.

Biegła przez trawnik i chodniki, co chwilę się za siebie oglądając. Mężczyzna biegł za nią cały czas i nie dawał za wygraną. Biedna Tessa ledwo co łapała tchu. Paliło ją gardło i płuca. Organizm kazał się jej zatrzymać i odpocząć. Wbrew swojej woli właśnie miała tak zrobić, kiedy nagle poczuła że się potyka o korzeń drzewa. Boleśnie upadła, głową uderzając o jakiś kamień.

Kręciło się jej w głowie. Leżąc na boku, dostrzegła przez zamazany obraz, że ktoś idzie w jej stronę. Nie miała wątpliwości, że był to ten który ją ścigał. Był już bardzo blisko. Właśnie miał ją chwytać za ramię, kiedy dostrzegła, że mężczyzna upada na bok. Potem zobaczyła ciemność. Ostatnie co poczuła to dwa ciepłe palce na swojej szyi, zupełnie jakby ktoś sprawdzał jej puls...

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 11

Unosząc lekko suknie, aby się o nią nie potknąć, Charlotte szybkim krokiem pędziła w stronę pokoju pani Rochford, zadziwiając swoją szybkością Willa, który niemal musiał za nią biec.

Miała ochotę do niego wpaść, ale musiała pamiętać swoich manierach. Zatrzymała się w ostatniej chwili, niemal dotykając drzwi nosem. Cofnęła się odrobinę o krok i piąstką zaczęła nerwowo w nie pukać.

Po kilku sekundach drzwi otworzyła jej Natalie. Jej długie, gęste, czarne włosy były upięte w niskiego koka, a sama była ubrana w czerwono czarną suknie. Charlotte nie wiedziała dlaczego, ale ciemne suknie jak ta idealnie pasowały do Natalie.

- Witaj, Charlotte. Will. - przywitała ich spokojnym tonem i odsunęła się, aby zrobić im przejście.

Pani Branwell tylko odchrząknęła i pewnym krokiem weszła do środka. Stanęła na środku pokoju, czekając, aż Will stanie obok niej. Kiedy tak się stało, Natalie zamknęła drzwi i się do nich odwróciła.

- Posunęłaś się za daleko, Natalie! - powiedziała ostrym tonem Charlotte, nie mogąc już wytrzymać. 

- Byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś mi wytłumaczyła, co masz na myśli.

- Mam na myśli pannę Gray! - na te słowa Charlotte się zdawało, że dostrzegła w oku kobiety strach, ale była to raptem sekunda.

- Och. - mruknęła po dłuższej chwili ciszy brunetka i podeszła do stolika z dzbankiem i filiżanką. Nalała sobie najspokojniej w świecie herbaty, wzięła łyk i odstawiła naczynie. - A konkretnie?

- Jak mogłaś przysięgnąć Tessie na Anioła, że skrzywdzisz jej brata?!

- Bo mam do tego wszelkie prawo! - wybuchła Natalie, już samej nie mogąc wytrzymać. - Tak samo, jak mam prawo i możliwość wysłania cię do Cichego Miasta i wsadzenia do więzienia! Jeśli się postaram, to mogę nawet i przejąć ten przeklęty instytut!

Charlotte mocniej zabiło serce na myśl, że miałaby się rozstać ze swoją rodziną, idąc do więzienia lub, że miałaby zostać wyrzucona ze swojego stanowiska w instytucie. Doskonale wiedziała, że jej myśli mogłyby się bez problemów spełnić, jeżeli Natalie tylko by tak zachciała. Lecz w duchu wzięła się w garść, starając nie okazywać strachu.

- Proszę więc. - powiedziała już spokojniej pani Branwell i rozłożyła ramiona. - Zrób to. Każ mnie zamknąć, ale wiedz jedno... mimo iż jesteś bliska prawie całej Enklawie, to zgodnie z prawem i przez prawo będą musieli mnie przesłuchać mieczem Anioła. I choćbyś wymyśliła najlepszą historyjkę o mnie, to prawda wyjdzie na jaw. - Charlotte była z siebie dumna, widząc jak Natalie wpatruje się w nią, nie okazując żadnych uczuć. Bo, że ludzie zapatrzeni własną pychą najczęściej tak je ukrywają.

- Nie znasz mnie, Charlotte. - powiedziała po chwili, robiąc krok w jej stronę. - Nie wiesz jakie ja mam pra...

- Wiem, jakie masz prawa. - przerwała jej. - I ja jako szefowa instytutu też je mam. Mym obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo tego instytutu i jego mieszkańców, dlatego jestem zmuszona prosić cię o odejście stąd. - Natalie słysząc z niedowierzaniem jej słowa, właśnie miała coś powiedzieć, lecz nie zdążyła, bo Charlotte ją wyprzedziła. - Masz dwie godziny na spakowanie się, a o dwudziestej będzie czekał na ciebie powóz, który cię odwiezie tam gdzie zechcesz. Z twą córką problemów nie ma, więc ma moją zgodę na przebywanie tutaj. Jeśli chodzi o Therese, to nie mogę jej w takim stanie gdziekolwiek wysyłać. Ona zostanie tutaj, a ja osobiście poinformuje o tym konsula Waylanda. To wszystko. - po wypowiedzianych słowach, pani Branwell wygładziła swoją granatową, prostą suknie i dumnie wyszła z pokoju, zostawiając osłupiałą kobietę.

***

Opadła na jedną z kanap w biurze i schowała twarz w dłonie. Jej serce biło z podniecenia i niedowierzania. Will zaś najspokojniej w świecie rozsiadł się na fotelu i spojrzał z tym swoim irytującym uśmieszkiem na Charlotte.

- Właśnie wyrzuciłam z instytutu kobietę, która mogła mnie wsadzić do więzienia i przejąć instytut.

- Ale tego nie zrobiła, bo przemówiłaś jej do rozsądku. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, Charlotte... ale podziwiam cię za to, co zrobiłaś i jak się zachowałaś.

- Czyli jak? Jak szefowa Enklawy? Jak konsul?

- Jak prawdziwa szefowa instytutu i jak prawdziwa Charlotte Branwell. - powiedział jak gdyby nigdy nic, wstał i wyszedł.

***

Tessa siedziała wciąż przykryta na łóżku i czytała poleconą wcześniej przez Willa książkę. "Oliver Twist" był dla niej jak... jak pamiątka z dzieciństwa. Po matce ma aniołka, którego zawsze nosi na szyi, a z dzieciństwa ma różnego rodzaju książki, na przykład ta, którą w tej chwili czyta. Każde zdanie było dla niej jak pyszna potrawa, której dawno nie jadła lub jak zdjęcie, które kiedyś zgubiła, ale teraz odnalazła.

Lecz wszystko przerwał jej dźwięk kopyt koni, który dochodził z nieco otwartego okna. Spojrzała na zegar, którego wskazówka wskazywała równo dwudziestą. Na dworze zaczęło się powoli ściemniać. "Kto miałby o tej porze wychodzić?" zabrzmiał głos w jej głowie. Ciekawość zżerała ją tak bardzo, że nie mogła się powstrzymać i wstała, podpierając się stolika. Wciąż czuła, jakby jej nogi zaraz miały jej odmówić posłuszeństwa.

Podbierając się mebli, zbliżyła się do okna, przez co chłodne powietrze uderzyło w jej twarz, przyprawiając ją o dreszcze. Zamknęła okno i przez nie wyjrzała. Zobaczyła czarny powóz należący do Rochfordów, który podjechał pod dziedziniec. Woźnica zsiadł i pomógł do niego wejść... pani Rochford? Tessa przetarła oczy, aby się upewnić, że to nie przewidzenie. I nie było. To była Natalie Rochford. Wsiadała powoli do powozu, ciągnąc za sobą długą czarną suknie. Zaraz po tym wsiadła jej córka Maria, która jak zawsze założyła coś na swoją głowę, teraz - opaskę z pereł. Tessa pomyślała, że po prostu obydwie jadą załatwić jakieś ważne sprawy, ale po chwili odrzuciła tą myśl, widząc jak woźnica podnosi i pakuje wiele bagaży na powóz.

Wiedziała, że Natalie prawdopodobnie będzie miała kłopoty, ale żeby ją... wyrzucać? Tessa była pewna, że pani Rochford jest wściekła i nic ją nie powstrzyma przed skrzywdzeniem jej brata, co teraz musiało być stuprocentowe.

Mimo tymczasowej słabej kondycji, sięgnęła po biały satynowy szlafrok i zarzucając go na siebie, biegiem rzuciła się do drzwi.

***

- Stop! - krzyknęła Tessa, dobiegając do drzwi, które prowadziły na dziedziniec. Teraz były szeroko otwarte, a po obu jego stronach Tessa rozpoznała kilku stojących mieszkańców instytutu, jak Charlotte, Willa i Jema. Lecz nie oni ją teraz obchodzili, tylko powóz, który właśnie zaczął odjeżdżać. Jej serce przyśpieszyło, zupełnie jak i nogi. Właśnie miała wyskoczyć na dwór i zejść po schodach, lecz poczuła, jak ktoś ją łapie z tyłu za oba ramiona i zatrzymuje, ciągnąc nieco do tyłu.

Spojrzała po bokach i zobaczyła, że przeszkodzić jej próbują Will i Jem. Patrzyli na nią ze współczuciem, nawet Will, a szczególnie Jem.

- Ona skrzywdzi Nate'a! - krzyknęła, starając się wyrwać, lecz na marne.

Hej, kochani! Wróciłam z dużą dawką weny! Chciałam poinformować, że jutro nie mam jednej lekcji, więc rozdział się pojawi !!!

piątek, 15 maja 2015

Rozdział 10

Tessa widząc jak Will się waha, modliła się w duchu aby wysłuchał jej prośby.

- Pozwolisz, aby ona cię tak wykorzystywała? - spytał po chwili z niedowierzaniem.

- Nie mam wyboru. - szepnęła, a do jej oczu napłynęły ponownie łzy. - Przecież sam słyszałeś. Ona przysięgła na Anioła.

Tessa nie lubiła, kiedy ktoś patrzył jak płacze, dlatego odwróciła głowę. Lecz po chwili poczuła jak jej podbródek jest ujmowany, a następnie odwracany z powrotem w stronę twarzy Willa. Dostrzegła w jego niebieskich oczach współczucie.

- "Bóg wie, że nie należy nigdy wstydzić się własnych łez. Są one jak deszcz obmywający pył, który zalega nasze stwardniałe serca."

Tessa znała ten cytat lepiej niż własną dłoń. Potrafiła go wymówić nawet w czasie snu i za każdym razem dodawał on jej otuchy, ale kiedy był wypowiadany z ust Willa... miała wrażenie, że biła od niego jeszcze większa moc."Bóg wie, że nie należy nigdy wstydzić się własnych łez. Są one jak deszcz obmywający pył, który zalega nasze stwardniałe serca."

- Dickens. - szepnęła z lekkim uśmiechem. - Z "Wielkie nadzieje".

Will odwzajemnił uśmiech i kiwnął głową.

- Posłuchaj, Tesso... dla rodziny trzeba się poświęcać, ale tylko wtedy, kiedy nie masz innego wyboru, lub kiedy jesteś sama.

- O tuż to. - potwierdziła.

- Ale ty nie jesteś sama i masz wybór.

- Jaki wybór? I skoro nie jestem sama, to kogo mam? - spytała, pozwalając łzą wciąż spływać po policzkach.

- Masz mnie, Jema, Charlotte i Henry'ego. Nie wiem jak Jessamine, ale myślę, że będzie po twojej stronie, bo ostatnio słyszałem jak bardzo się kłóciła z córką pani Rochford o to, która z nich ma szczuplejszą talię.

Tessa nie wytrzymała i mimo łez, parsknęła śmiechem.

- Dziękuję, jeśli... chcecie mi pomóc, ale... jaki mam wybór? Jeśli zrobię cokolwiek przeciwko niej, to mojemu bratu coś może się stać.

- Nie. Ona przysięgła, że go skrzywdzi, jeśli będzie mieć przez CIEBIE kłopoty, ale jeśli to ja powiem wszystko Charlotte za ciebie, to właściwie wszystko spadnie na mnie, bo to ja podsłuchiwałem.

- Wtedy ona się też uczepi ciebie. - westchnęła Tessa. - Nie chcę, abyś to ty wtedy miał kłopoty z mojej winy.

- I tak zawsze je mam, więc to nic nowego. - wzruszył ramionami i pomógł jej wstać.

Czuła, że jej nogi są jak z waty. Will to zauważył, czując jak ciało Tessy się chwieje, dlatego pomógł jej usiąść.

- Czyli mam do niej nie iść? - spytała.

- Tak. Połóż się i nie martw na zapas. Ja pójdę powiedzieć wszystko Charlotte. - powiedział i wyszedł.

Tessa poprawiła sobie poduszki tak, aby mogła być w pozycji siedzącej. Następnie się o nie oparła i przykryła się grubą kołdrą, która wciąż trzymała w sobie ciepło, ogrzewające jej zmarznięte nogi.

Jej serce biło z podniecenia, a nad drżącym oddechem trudno było jej zapanować. Otarła mokre policzki rękawem i pociągnęła nosem.

***

Charlotte wsłuchiwała się z niedowierzaniem w to, co mówił jej Will. Nie mogła uwierzyć, że Natalie mogła się posunąć do tego kroku.

- To wszystko? - spytała, pocierając skronie.

- Tak.

- Biedna Tessa. Naprawdę musi teraz cierpieć.

- Od samego początku wiedziałem, że z tą Rochford jest coś nie tak. 

- Mówisz tak tylko dlatego, bo raz na kolacji zaczęła cię uczyć dobrych manier. Kiedy ty w końcu pojmiesz, że nóż się trzyma w prawej, a widelec w lewej?

- Tak dla twojej wiadomości, to nigdy nie pojmę. Co za różnica, czy trzymasz ten cholerny nóż w prawej czy w lewej?!

- Język! - skarciła go Charlotte i potrząsnęła głową, próbując sobie przypomnieć, na czym skończyli. - Ja, idę porozmawiać z Natalie, a tobie dziękuję. Jesteś wolny. - Charlotte machnęła ręką, na co Will tylko prychnął.

- Myślisz, że chcę przegapić jej minę, kiedy karzesz się jej wynosić z instytutu?



I know, rozdział krótki :(( Przepraszam! Chciałam poinformować, że jutro i pojutrze rozdziału nie będzie, bo wyjeżdżam :((


środa, 13 maja 2015

Rozdział 9

Tessa poczuła, że znów jest w swoim ciele. Już nie była w ciemnej otchłani, lecz czuła, że leży na czymś miękkim i jest przykryta czymś grubym. Dookoła zaś słyszała stłumione szepty i głosy.

Spróbowała otworzyć oczy, ale powieki wydawały się ważyć tonę. Ponowiła próbę i po chwili udało się jej je rozchylić. Obraz był niewyraźny, ale po chwili ostrość się znów wyrównała.

Tessa zobaczyła, że przed jej łóżkiem stoi Charlotte patrząca się na nią z troską. A obok pani Branwell stali Will i Jem. Lecz w ich oczach nie było widać troski, tylko ulgę.

W tamtym momencie starała sobie przypomnieć co się właściwie stało... Niestety nic nie pamiętała. Jedynie co zostało w jej pamięci, to chwila w której pani Rochford kazała jej wziąć pierścionek i przemienić się w kobietę.

- Jak się czujesz? - spytała Charlotte.

- Trochę boli mnie głowa, ale po za tym dobrze. Co się właściwie stało?

- Miałaś lekcje z panią Rochford i... straciłaś przytomność. Za dużo razy się zmieniłaś, co cię wykończyło.

Tessa starała się coś sobie przypomnieć, ale niestety na marne. Tak czy siak lekcje zostały przerwane. Była pewna, że pani Rochford jest na nią wściekła, a w tej sytuacji, to bardzo źle. Co jeśli już coś zrobiła Nate'owi?!

- Muszę iść z nią... - urwała czując niemiłosierny ból w jej głowie, kiedy starała się podnieść. Złapała się za nią i ponownie opadła na poduszki. Po chwili ból ustąpił...

- Proszę cię, Tesso... nie teraz. Brat Enoch kazał ci odpoczywać.

"Ale ja nie mogę odpoczywać!" - pomyślała.

- Wystarczy mi herbata i będzie dobrze. - zapewniła Tessa.

- Nie, masz odpoczywać. O mały włos, co ci się nie stała poważna krzywda!

Tessa przewróciła oczami i westchnęła. Wiedziała, że pani Branwell nie da za wygraną, dlatego odpuściła.

- Ile mam tak leżeć?

- Najlepiej dwa lub trzy dni. - odezwał się Will.

- Ile?! - Tessa wytrzeszczyła oczy.

- Dwa lub trzy dni. - powtórzył Jem, patrząc na nią ze współczuciem.

- Już niech wam będzie, ale chcę porozmawiać z panią Rochford. Teraz!

Charlotte kiwnęła niechętnie głową, po czym razem z chłopcami wyszła z pokoju.

***

Jem wrócił do swojego pokoju. Will właśnie miał iść do swojego, kiedy poczuł jak dłoń Charlotte go zatrzymuje.

- O co chodzi? - spytał.

Pani Branwell westchnęła i pociągnęła go bardziej na bok.

- Ja pójdę po Natalie, a ty zostań tutaj. Będzie lepiej, jeżeli... będziesz miał ją na oku, kiedy będzie u Tessy, jasne?

Will kiwnął głową i schował się bardziej w głąb korytarza. Charlotte tym czasem zniknęła za rogiem, zza którego po kilku minutach wyszła Natalie. Wyglądała na wściekłą już, kiedy wchodziła do pokoju i zatrzasnęła z hukiem drzwi.

Chłopak wyciągnął stele, podszedł do drzwi i ją do nich przyłożył. Po chwili w obszarze, gdzie przyłożył stelę - uformował się obraz. Dokładnie widział Tesse leżącą i wpatrującą się ze strachem w oczach w panią Rochford.

***

Tessa przełknęła ślinę, widząc z jak wielką złością wpatruje się w nią pani Rochford.

- Przez ciebie Charlotte będzie mnie teraz winić, że to wszystko moja wina!

- I słusznie. - warknęła Tessa, podnosząc się nieco.

W tamtym momencie dostrzegła jak usta kobiety się zaciskają w wąską kreskę, a jej wzrok przeszywa ją na wylot. Była pewna, że gdyby Natalie umiała zabijać wzrokiem, to by już to dawno zrobiła... zaczynając od niej... od Tessy.

- Posłuchaj, ty niewdzięcznico... - zaczęła, siadając na łóżku i wskazując swoim długim palcem na Tesse. - jeśli jeszcze raz przez ciebie będę mieć kłopoty... to przysięgam na Anioła, że już nie będę taka łaskawa dla twojego brata.

Tessie zrobiło się gorąco. Jej serce zaczęło walić jak oszalałe, a do oczu zaczęły napływać łzy. Nie mogła uwierzyć, że pani Rochford przysięgła na Anioła. Doskonale wiedziała co oznacza ta przysięga. W domu mrocznych sióstr miała książkę o nocnych łowcach, więc miała czas, aby się wszystkiego poduczyć.

- Jak możesz? Co ja zrobiłam, że pani od początku nie mogła mi normalnie pomóc?

- Jesteś zmiennokształtną dziecko. I tak jak powiedziała Enklawa... twój ojciec był demonem. Mimo to, zgodziłam się ciebie przyjąć, bo byłam pewna, że jeśli razem będziemy współpracować, to możesz nam wszystkim się w przyszłości przydać.

- Czyli chciała mnie pani wykorzystać? - spytała Tessa z niedowierzaniem.

- Inaczej bym to powiedziała, ale tak też może być. Tak czy siak ja jeszcze nie skończyłam.

- Dalej chce pani prowadzić te lekcje? Dalej pani będzie próbować?

- Masz godzinę, aby się pozbierać i przyjść do mojego pokoju. To moje ostatnie słowo. - ostrzegła. Następnie wstała, wygładziła swoją granatową suknie i wyszła.

Tessa leżała oszołomiona z policzkami mokrymi od łez. Nie wiedziała już co robić. Nie miała dużego wyjścia, bo prawie wszystko prowadziło do dwóch rzeczy... bólu i smutku. Jeśli nie będzie się słuchać i się postawi, to Nate będzie cierpiał. A jeśli będzie się słuchać, to Natalie może ją wykończyć do ostatniego tchu, a nawet do ostatniej kropli krwi. Dlatego musi wybrać. I wybrała. Poświęci się dla brata i ciotki Harriet.

Wzięła głęboki oddech i otarła łzy rękawem od swojej jasnej koszuli. Następnie odkryła kołdrę i koc i mimo zawrotów głowy postarała się usiąść. W tamtym momencie do pokoju wpadł Will, trzaskając drzwiami. Podbiegł do Tessy i kucnął, aby spojrzeć jej w oczy.

- Czuje się lepiej. - szepnęła.

- Przestań w końcu kłamać. - syknął. - Wszystko słyszałem, rozumiesz? Całą waszą rozmowę.

W tamtym momencie Tessa znieruchomiała. Wzrok, który do tej pory miała wbity w podłogę - teraz przeniosła na Willa, który wpatrywał się w nią z wściekłością, ale i... zmartwieniem?

- Jak? Przecież drzwi były...

- A czy to ważne? Tak czy siak, znam prawdę i ty też. Pójdę powiedzieć Charlotte...

- Nie. - przerwała mu błagalnym tonem, przypominając sobie przysięgę pani Rochford. - Nic jej nie mów. Nie możesz!

- Ale, Tesso...

- Proszę. - szepnęła, łapiąc jego dłonie i upadając na kolana, przez co ich twarze znajdowały na tej samej wysokości. Wpatrywała się w jego piękne niebieskie oczy, które wyglądały jak cudowny ocean. Czuła, że skóra na opuszkach jego palców jest stwardniała, zapewne był to skutek lat treningów. - Proszę...

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 8

Tessa szła w białej sukni ślubnej, która była w strzępach. W dłoniach trzymała bukiet krwistoczerwonych róż. Szła wzdłuż korytarza, gdzie po bokach były lochy, a w nich dobrze jej znani ludzie. Ciotka Harriet, Nate, Charlotte, Henry, Will, Jem, Jessamine, pani Rochford i jej córka... Wszyscy się na nią patrzyli z uśmiechem. W pewnym momencie się zatrzymała przed metalowym łukiem, który służył za ołtarz. Poczuła jak ktoś ujmuje jej dłoń. Kiedy się odwróciła, zobaczyła wysokiego i silnie zbudowanego mężczyznę, który wyraźnie już był w pewnym wieku. Jego jasne włosy i broda sprawiały, że wyglądał przerażająco. 

- Moja żona. - powiedział z uśmiechem, przez co Tesse aż przeszedł dreszcz...


Usiadła gwałtownie, biorąc tchu. Serce jej łomotało jak po jakimś szybkim i męczącym biegu. Lecz czuła, że nie jest sama. Odwróciła głowę i zobaczyła Sophie, stojącą obok łóżka. Służąca patrzyła na nią z przejęciem.

- Wszystko dobrze, panienko?

- Tak. - Tessa zaczęła kiwać głową, wciąż ciężko oddychając. - To tylko zły sen.

- Przyszłam panienkę obudzić. Za godzinę jest śniadanie, dlatego przyszłam pomóc się wyszykować. - poinformowała i poszła odsłonić zasłony, przez co jasne światło padło na pomieszczenie. Tessa musiała, aż przysłonić oczy dłonią.

- Dobrze. - westchnęła i wstała. Przemyła twarz letnią wodą z miski, którą przyniosła Sophie. Następnie wytarła się ręcznikiem i usiadła przed toaletką, pozwalając resztę zrobić służącej.

***

Po czterdziestu pięciu minutach była gotowa. Ubrana w piękną, jedwabną, błękitną suknie z długimi, koronkowymi rękawami i głębokim dekoltem. Włosy miała upięte w niskiego koka, jedynie po bokach zwisały jej swobodnie dwa loki. Zaraz po tym jak Sophie pomogła jej zrobić lekki makijaż, Tessa wstała i ścisnęła sobie kilka razy policzki, aby osiągnąć na nich ładne rumieńce. Poprawiła swojego aniołka i się wyprostowała.

- Dziękuję, Sophie.

- Nie musi panienka mi dziękować za każdym razem jak coś zrobię. - powiedziała, czyszcząc szczotkę Tessy z włosów.

- Ależ muszę. W końcu tak bardzo się starasz.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się lekko.

Tessa odwzajemniła gest i lekko unosząc suknie, skierowała się do drzwi. Korytarz był jak zawsze pusty i cichy. Starając sobie przypomnieć drogę do jadalni, ruszyła.

***

Ku jej zdziwieniu, wszyscy na swoich miejscach już tam byli i jedli. Nic nie mówiąc usiadła obok Henry'ego. Nie miała ochoty jeść. Nie czuła się ani trochę głodna. Dlatego wzięła filiżankę i zaczęła powoli pić ciepłą herbatę.

W jej głowie ciągle się odtwarzał sen z ostatniej nocy. Nie mogła zapomnieć o tamtym mężczyźnie z jasnymi włosami i tym przerażającym uśmiechem. Kim on był? Czy to był ten "Mistrz", o którym mówiły jej mroczne siostry i, za którego miała wtedy "wyjść"? To był ten człowiek, dla którego mroczne siostry przygotowywały Tesse?

Już kiedy ją przesłuchiwano, pytała się kim on jest, ale każdy jej jedynie odpowiadał "Mistrz to wielki i niebezpieczny człowiek".

- Tesso? - ocknęła się na głos pani Rochford. - Myślę, że możemy już iść zacząć lekcje. - stwierdziła i zaczęła wstawać.

Tessa przełknęła ślinę i wstała, ruszając za kobietą. Czuła na sobie spojrzenie innych, dlatego starała się przybrać spokojny wyraz twarzy, mimo iż w środku krzyczała głośno.

***

Ćwiczyły już od trzech godzin. Tessa miała już dość po tych wszystkich przemianach, lecz najtrudniej było jej zrozumieć, że teraz będzie tak codziennie. Pani Rochford dała jej trzy przedmioty, należące do już dawno umarłych osób. Pierścionek, wstążka i chusteczka.

- Od nowa. - rozkazała, siedząc na jednym z foteli i popijając winem z kieliszka.

- Nie mogę już. - szepnęła Tessa, ciężko oddychając. Całe ciało ją bolało, w dodatku kręciło jej się w głowie.

- Powiedziałam od nowa! - podniosła głos. - Weź pierścionek i przemień się tą kobietę, co przed chwilą. Staraj się wytrzymać jak najdłużej w jej postaci.

Tessa wiedziała, że nie może się sprzeciwić, bo to by mogło zagrozić jej bratu i ciotce. Dlatego sięgnęła po pierścionek i zacisnęła wokół niego palce. Skupiła się...

Po chwili poczuła jakby małe szpileczki wbijały się w jej skórę. Czuła jak jej ciało boleśnie zmienia kształt. Miała ochotę krzyczeć, ale nie mogła wydusić z siebie choćby słowa...

***

- Nie sądzisz, że Tessa dość dziwnie się zachowuje w obecności pani Rochford? Wydaje się być... taka spięta. - stwierdził Will, przypominając sobie chwilę, w której on i Tessa mijali Charlotte i panią Rochford.

- Być może. Lecz mnie najbardziej dziwi to, że bez żadnego sprzeciwu poszła na tą "lekcje".

- Coś tu jest nie tak. Zupełnie jakby... - Will urwał, widząc lekko uchylone drzwi od biblioteki, w której powinny się odbywać teraz lekcje Tessy i Natalie. Ucichł i brodą wskazał na drzwi. Jem kiwnął na zrozumienie głową i oboje podeszli bliżej, zaglądając do środka.

Will dostrzegł po środku biblioteki Tessę, która niemal aż się zginała. Widać było, że bólu. Po jej policzkach ciekły łzy, a jej usta były otwarte, jakby chciała krzyczeć, ale nie mogła. Miał ochotę do niej podbiec i jej jakoś pomóc, ale dostrzegł na jednym z foteli panią Rochford, która piła ze spokojem wino i przyglądała się Tessie.

- Postaraj się! - krzyknęła.

Will poczuł jak w środku się gotuje ze złości. Właśnie chciał wpaść do środka, kiedy zobaczył jak Tessa się prostuje, a właściwie już nie Tessa, lecz wysoka kobieta z jasnymi włosami. Stał bez ruchu i wpatrywał się w blondynkę, która w pewnej chwili złapała się za brzuch, a po kilku sekundach znów stała się Tessą.

- Zmiennokształtna. - szepnął Jem, a Will usłyszał w jego głosie zdumienie.

- Teraz weź wstążkę i zmień się w tą dziewczynkę. - nakazała Natalie.

Brunet obserwował, jak Tessa się kiwa na boki, trzymając za głowę... a po chwili, upada na ziemie.
W tamtym momencie nawet Jem nie wytrzymał i oboje wpadli jak burza do pomieszczenia. Pani Rochford stanęła na równe nogi i z niedowierzaniem spojrzała na chłopców.

- Co wy tutaj robicie?! Nikt nie pozwolił wam...

- Czy pani nie widzi, co jej zrobiła? - przerwał jej Jem ostrym tonem, kiedy tym czasem Will podbiegł do Tessy i oparł jej głowę o swoje kolano.

Zaczął lekko gładzić jej policzek, szepcząc jej imię z nadzieją, że się obudzi. Lecz ona leżała nieruchomo. Była blada i chłodna jak ściana. Will pośpiesznie sprawdził jej puls, który z ulgą wyczuł.

- To lekcje, które są jej potrzebne! - zaczęła się tłumaczyć.

- Nie jej, ale pani! - wydarł się Will, zanim Jem zdążył cokolwiek powiedzieć.

***

Charlotte krążyła przed drzwiami sypialni Tessy, u której był teraz jeden z Cichych Braci. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Do teraz nie może zapomnieć, jak Jem wpadł do jej gabinetu i poinformował, co się wydarzyło. Oczywiście pani Branwell od razu pobiegła do biednej dziewczyny i pomogła ją przenieść do sypialni.

- Och, nie warto robić takiej afery! - z zamyślenia wyrwał ją głos Natalie, która właśnie zmierzała w jej kierunku.

- Afery? - powtórzyła z niedowierzaniem Charlotte. - Czy pani może pojąć, że tej dziewczynie coś mogło się stać? Ile ćwiczyłyście, co?

Pani Branwell dostrzegła jak Natalie przełyka ślinę i zaciska usta.

- Trzy godziny, ale ona i tak ledwo co robiła...

- Ledwo?! Przecież ona zemdlała!

- Nie waż się na mnie podnosić głosu, Charlotte! - ostrzegła Natalie, unosząc palec wskazujący. - Nie zapominaj kogo gościsz. - syknęła, po czym się odwróciła i ruszyła w głąb korytarza.

Charlotte stała nieruchomo, odprowadzając jej sylwetkę wzrokiem. "Wiem kogo goszczę i nie musisz mi tego przypominać." - pomyślała. I to była prawda. Wiedziała kogo musiała gościć. Musiała gościć kogoś, kto z łatwością mógłby odebrać jej władzę nad instytutem, a nawet wtrącić do lochu. Dlatego nie mogła sobie pozwalać na zbyt wiele.

Jej rozmyślanie przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Szybko odwróciła spojrzenie, które zatrzymało się na Cichym Bracie, którego twarz jak zawsze nie zdradzała żadnych emocji.

- I? Czy z Tessą wszystko dobrze? - spytała przejęta.

"Panna Gray straciła przytomność ze zbyt dużej nadmiary wysiłku i bólu fizycznego, a także psychicznego. To, że jest zmiennokształtną, nie oznacza, że może się przemieniać bez końca. To jest podobne do czarowników. Po każdym rzuconym zaklęciu czarownik traci siły. Panna Gray ma tak samo, ale ona traci swoją siłę po przekształceniu się."

- Rozumiem, ale jak ona się czuję?

"Jest słaba, gdyby przemieniła się jeszcze jeden raz, to mogłaby zapaść w śpiączkę. Ale teraz po prostu potrzebuje jak najwięcej odpoczynku, zanim ponownie stanie na nogi. A kiedy już wstanie, to żadnych ponownych lekcji. Kolejne takie mogą jej naprawdę zaszkodzić."

- Dziękuję, Bracie Enochu. Osobiście dopilnuję, aby panna Gray odpoczywała jak najwięcej. A co do pani Rochford...

"Natalie Rochford popełniła błąd, ale jeden. Nie może z takiego powodu zostać zwolniona ze stanowiska prawnej opiekunki panny Theresy Gray."



Nie mam zbytnio weny, także przepraszam, jeśli rozdział był taki sobie :/ Ale chciałam wam bardzo podziękować za wszystkie miłe komentarze, które dodają mi otuchy i motywują do dalszego pisania! Dziękuję również za 2 640 wyświetleń<3<3<3