wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 12

- Tesso - zaczął kojąco Jem. - nie musisz się martwić o brata, ona nie ma prawa mu zrobić krzywdy.

- Przysięgła na Anioła, że jeżeli z mojej winy będzie miała kłopoty to go skrzywdzi! - krzyknęła Tessa, wciąż próbując się wyrwać, ale uścisk Willa i Jema był za mocny. Przestała się szarpać i wzrokiem odprowadziła odjeżdżający powóz, który po chwili zniknął za bramą.

W tamtym momencie do głowy wpadło jej tysiące okropnych myśli, które przyprawiły ją o łzy. Po chwili miała w ustach ich słony posmak. Czuła jak jej serce zalewa fala bólu. Czując jak jej ramiona są puszczane, powoli osunęła się na kolana.

- Przysięgła. - szepnęła Tessa, a w jej głowie pobrzmiewał śmiech pani Rochford.

Poczuła jak ktoś kładzie ciepłą dłoń na jej plecach. Zorientowała się, że to Charlotte nachyla się nad nią i obserwuje współczującym wzrokiem.

- Ona go nie skrzywdzi. Obiecuję, że wyślę list do konsula z prośbą o to, aby mieli twojego brata na oku. - szepnęła i pomogła jej wstać.

Tessa objęła się ramionami i nie czekając, aż ktoś się zgłosi by ją odprowadzić do pokoju - ruszyła szybkim krokiem.

***

Następnego ranka obudziło ją ciche pukanie do drzwi. Rozchyliła zaspane powieki i zobaczyła, że do jej pokoju wchodzi Sophie z dużą porcelanową misą, która zapewne była pełna letniej wody.

- Jak się panienka czuje? - spytała, odkładając misę na stolik nocny, po czym poszła odsłonić zasłony. Dzienne światło oświetliło pomieszczenie.

- Dobrze. - powiedziała Tessa, mimo iż tak naprawdę była strasznie niewyspana. Całą noc śnił jej się Nate. Sen zaczynał się w ich domu w Nowym Yorku, a dokładnie w jej pokoju. Ona czyta, a po chwili wchodzi jej brat. Stoi nieruchomo wpatrując się w nią, w pewnym momencie jego klatkę zaczyna przebijać ostrze. Tessa widzi jak Natan upada i umiera w kałuży własnej krwi.

- Śniadanie odbędzie się za godzinę. Chce panienka dziś zejść na dół, czy może jeszcze odpoczywać?

- Nie jestem głodna, ale chętnie wyjdę na dwór. - powiedziała Tessa i nie kłamała. Ostatniej nocy widziała tyle krwi, że w ogóle nie odczuwała głodu lub pragnienia. Miała ochote wyjść na świeże powietrze, choć nie była pewna czy powietrze, które było w Londynie można było nazwać świeżym lub czystym.

Wstała i umyła twarz i ręce w misy. Następnie ręcznikiem szybko się wysuszyła i pozwoliła Sophie się nią zająć.

***

Ubrana w ciemno zieloną suknie i uczesana w niski kok, wstała i poprawiła swojego tykającego aniołka.

- Dziękuję, Sophie. - powiedziała, po czym wyszła, kierując się w stronę drzwi.

Korytarze jak zawsze ponure i puste. Po drodze nie natknęła się na nikogo, zapewne wszyscy już musieli być w jadalni i dziękowała za to losowi. Chciała być sama, pogrążona we własnych myślach i tyle.

Wychodząc z instytutu dostała gęsiej skórki. Powietrze było bardzo chłodne, ale mimo to Tessa nie miała ochoty wracać po płaszcz, bo wtedy ryzykowałaby tym, że na kogoś wpadnie. Dlatego też po prostu ruszyła przed siebie, obejmując się ramionami.

Szła chodnikami Londynu, w śród głośnego ruchu ulicznego. Nie był on tak głośny i tłoczny jak w Nowym Yorku, ale pusto nie było. Nie wiedziała właściwie, gdzie idzie. Znała drogę powrotną, ale nie znała swojego celu.

Ścieżka w końcu doprowadziła ją do parku. Tessa usiadła na jednej z jego ławek i wzięła głęboki oddech. Zapach roślin, trawy i drzew, które teraz zmieniały kolor jesieni - unosił się w powietrzu. Chłodny wiatr powiewał unosząc liście z ziemi w powietrze i wywołując szum drzew.

Tessa przełknęła ślinę i zacisnęła dłoń wokół swojego aniołka, który ku jej zdziwieniu był naprawdę ciepły. Temperatura naszyjnika była aż przyjemnością dla jej chłodnej dłoni, jak i całego ciała.

Była pewna, że gdyby Nate teraz tutaj był, to kazał by jej wrócić do domu i się ogrzać, ale jego tutaj nie było. Brakowało jej jego nadopiekuńczości, która często doprowadzała ją do obłędu. Brakowało jej... jej starszego brata - Nate'a. Może by była spokojniejsza, gdyby wiedziała, że jest on bezpieczny, ale tak nie było. W każdej chwili pani Rochford mogła mu coś zrobić.

- Dzień dobry. - ocknęła się, słysząc nad sobą głos. Odchyliła głowę i zobaczyła, że przed nią stoi chuda kobieta w czarnej jak smoła sukni i skórzanych rękawiczkach. Na głowie miała mały kapelusz ze sztywną czarną siateczką, która zakrywała jej widocznie bladą twarz. Obok kobiety stał również mężczyzna w czarnych spodniach i fraku. Z pod fraka, pod szyją widać było biały kołnierzyk od koszuli. Na głowie miał czarny kapelusz, a w dłoni drewnianą, ciemną, lakierowaną laskę. Jego wąsy były tak długie, że dosięgały do podbródka, ale widać było że wystylizował je woskiem. Po twarzy widać było widać, że miał około czterdziestu pięciu lat.

- Dzień dobry. - odpowiedziała Tessa ochrypłym głosem.

- Panna Gray jak miewam?

- Skąd pani zna moje nazwisko? - spytała wyraźnie zaskoczona, wstając.

- Przysyła mnie Charlotte Branwell. Mam panią zabrać do innego miasta.

- Co?!

- Proszę za mną. Wszystkiego się panienka dowie na miejscu. - powiedziała kobieta i kiwnęła głową w stronę mężczyzny, który stanął za Tessą tak, jakby miał pilnować, aby przypadkiem nie uciekła.

Ruszyli ścieżką. Tessa wciąż nie mogła uwierzyć, że Charlotte miałaby ją odesłać! Przecież dopiero co obroniła ją przed panią Rochford, a teraz miałaby ją tak po prostu... wyrzucić? W dodatku do innego miasta?!

Chciała coś powiedzieć, ale zamilkła widząc na szyi kobiety bliznę. Wtedy się poczuła jakby piorun w nią strzelił. Przecież identyczną bliznę zrobiła pani Black, kiedy się raz próbowała wyszarpnąć. Nigdy tego nie zapomniała, ponieważ po tamtym zdarzeniu mroczne siostry kazały ją wychłostać.

Kiedy tylko zaczęli zbliżać się do ulicy, Tessa zebrała w sobie siły i gwałtownie skręciła w prawo, zaczynając biec ile sił w nogach.

Usłyszała za sobą już dobrze jej znany głos pani Dark, który kazał mężczyźnie biec za Tessą.

Biegła przez trawnik i chodniki, co chwilę się za siebie oglądając. Mężczyzna biegł za nią cały czas i nie dawał za wygraną. Biedna Tessa ledwo co łapała tchu. Paliło ją gardło i płuca. Organizm kazał się jej zatrzymać i odpocząć. Wbrew swojej woli właśnie miała tak zrobić, kiedy nagle poczuła że się potyka o korzeń drzewa. Boleśnie upadła, głową uderzając o jakiś kamień.

Kręciło się jej w głowie. Leżąc na boku, dostrzegła przez zamazany obraz, że ktoś idzie w jej stronę. Nie miała wątpliwości, że był to ten który ją ścigał. Był już bardzo blisko. Właśnie miał ją chwytać za ramię, kiedy dostrzegła, że mężczyzna upada na bok. Potem zobaczyła ciemność. Ostatnie co poczuła to dwa ciepłe palce na swojej szyi, zupełnie jakby ktoś sprawdzał jej puls...

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Proszę dodaj next szybko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku jak moglas!!! Jak moglas skonczyc w takim momecie!!!
    Błagam dodaj szybko next <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Perfect 👌
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  4. Błagam nie w takim momencie. Kto jej pomógł Jem, Will, a może ktoś nowy? Proszę dodaj szybko next. :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Zapraszam do mnie. JEST NOWA INFORMACJA DITYCZĄCA BLOGA!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Jeśli tak, to zostaw ślad :3