Jej oczy otworzyły się tuż o wschodzie słońca. Cudownie było się obudzić w dobrze znanym i bezpiecznym miejscu. Pod ciepła kołdrą i w wygodnym łóżku.
Kiedy jej wzrok zatrzymał się na zegarze pokazującym godzinę 5:00, odwróciła się na drugi bok. Zamknęła oczy z nadzieją, że sen jeszcze wróci, ale na marne. Westchnęła i usiadła. Przełknęła ślinę, starając się coś powiedzieć...
- Jeden, dwa, trzy, cztery... - policzyła normalnym głosem do dziesięciu, prawie w ogóle nie odczuwając bólu w gardle. Uśmiechnęła się i zastanowiła jakiej maści lub innego lekarstwa Cichy Brat musiał użyć, że tak szybko przyszły rezultaty. Ciocia Harriet zawsze chodziła do medyka i od niego kupowała preparaty na ból gardła, zaś mama Tessy zawsze korzystała z domowych sposobów, mieszając ciepłe mleko z miodem. A na rany ciocia i mama miały wspólny sposób: żywokost. Świeże zioło przyłożone do rany, goi skórę nie pozostawiając ani jednej blizny. Ale jakiego lekarstwa by wtedy nie użyły, to zawsze musiało minąć kilka dni zanim Tessa, Nate lub ktoś inny z rodziny zaczął odczuwać poprawę.
Wciąż uśmiechnięta wstała, czując się nareszcie na siłach. Nie miała najmniejszego zamiaru przeleżeć reszty dnia w łóżku. Bez problemu zrzuciła z siebie nocną koszulę, która niemal zwisała z jej wychudzonego ciała. Następnie weszła do wanny pełnej letniej wody. Zmoczyła się, starając się unikać okolic zabandażowanej szyi, po czym lawendowym mydłem umyła swoje ciało, twarz i włosy. Kiedy wstała, uderzyło w nią chłodne powietrze. W tamtym momencie miała wrażenie, że woda jest najcieplejszym miejscem, ale nie zanurzała się już w niej, ponieważ na dnie wanny usadowił się ciemny brud po jej kąpieli.
Wyszła na chłodną podłogę, wciąż opatulając się ręcznikiem. Energicznie zaczęła się wycierać przed lustrem, tym samym badając swoje ciało. Zmarszczyła brwi, widząc jak z pod skóry odstają kości obojczykowe, kręgosłup lub żebra. Wyglądała niemal jak szkielet. Bez mięśni i mięsa. Nawet wilk by się na nią nie skusił.
Ale wcale się sobie nie dziwiła. Od śniadania w domu Madeleine minęło sporo czasu, a pomiędzy nawet nic nie tknęła. Nic, co zawierałoby tłuszcz lub inne odżywcze składniki.
Odwracając wzrok sięgnęła po swój szlafrok, który cały czas wisiał w szafie nietknięty... razem z sukniami, których Tessa wcześniej nie widziała. Szafa była ich pełna, zupełnie tak jak i pantofli, wachlarzy i biżuterii, która znajdowała się w dwóch przepięknych szkatułkach. Miała wrażenie, że znów znalazła się w zamku Mortmaina.
Szlafrok, szczotka i perfum (stojący wśród nowych perfum na toaletce) to były jedyne rzeczy, które zostały nietknięte. Wciąż zdziwiona, zawiązała szlafrok i zaczęła przeglądać suknie, aż w końcu przyciągnęła ją
kremowo złota. Była naprawdę śliczna. Idealna na pierwszy dzień świąt.
Tessa ostrożnie wyciągnęła materiał i rozłożyła na łóżku. Do kompletu dobrała gładkie kremowe pantofle nad kostkę. Po wyszczotkowaniu wilgotnych włosów, ubrała się w przyszykowane ubranie, które naprawdę łatwo się zakładało. Suknia była wygodna, a jej materiał przyjemny w dotyku. Akurat kiedy miała się zabierać za robienie dalszej fryzury, do jej drzwi ktoś zapukał. Zdziwiona wstała i poszła otworzyć, zastanawiając się kto o szóstej rano mógł ją odwiedzić...
- Brat Enoch! - niemal krzyknęła. Przyglądała się ciemnej postaci, która po chwili weszła w ogóle nie czekając, aż Tessa ją wpuści. Wciąż osłupiała zamknęła drzwi.
"Przychodzę, aby sprawdzić twoje gardło, Thereso"
- Już z nim lepiej. Boli jedynie trochę, ale najważniejsze, że wrócił mi głos.
"Jeżeli pozwolisz..." Cichy Brat wskazał dłonią na łóżko. Tessa kiwnęła głową i usiadła na brzegu łóżka, prostując się. Palce Brata Enocha były cienkie jak pergamin, a opuszki palców chłodne. Muskały od czasu do czasu jej szyje, kiedy Ten odwijał bandaż najdelikatniej jak potrafił. Po chwili jej szyja była goła. Poczuła na niej lekki chłód i miała wrażenie, że szyja jest strasznie cienka.
Cienkie palce Cichego Brata zaczęły wodzić w miejscu, gdzie powinny być rany po paznokciach Pani Black. Powinna była czuć ból, ale nie czuła nic. Jedynie lekkie łaskotanie chłodnych palców.
"Nie będzie już konieczne nakładanie kolejnej warstwy maści. Skóra się zagoiła, a na ból gardła, który Pani został, proponuję ciepłe mleko z miodem i trochę czasu."
- Moja matka też zawsze używała tego sposobu. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Ale kiedy Brat Enoch przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, szybko wstała i odchrząknęła. - Dziękuję za leczenie, jestem dłużniczką.
"Nie powinnaś być dłużna komuś, kto nic dla ciebie nie zrobił. Ja tylko wypełniłem mój obowiązek, a także okazałem mą wdzięczność."
- Wdzięczność? - niemal się zaśmiała.
"Nowojorski instytut był i jest miejscem, do którego najczęściej mnie wzywają. Zawsze kiedy tutaj byłem, było ponuro, panował tutaj smutek jeszcze bardziej niż w cichym mieście, ale od kiedy ty się tutaj pojawiłaś, od każdego bije więcej emocji."
- Jakich emocji?
"Charlotte jest pracowitą kobietą i lubi dobrze wykonane zadania, a dzięki tobie ma większe poczucie wartości, bo wie, że w instytucie jest więcej osób, które może chronić. Jeśli chodzi o Henry'ego, to jestem pewien, że też się cieszy z twojej obecności ma kogoś, komu może pokazać swoje wynalazki. Panna Lovelace ma nareszcie towarzystwo godne uwagi. James czuje coś jeszcze z wyjątkiem umierania..."
- Umierania? - przerwała mu wstrząśnięta. - Jem umiera? Jak to?
"Nie do mnie należy powiedzenie ci o tym." oznajmił i bez słowa wyszedł.
***
Stała, mając wzrok utkwiony w podłodze. Nie miała pojęcia, co myśleć... a tak naprawdę to nie mogła. Jedyna myśl która krążyła w jej głowie brzmiała: dlaczego Jem umiera? Jak to możliwe?
Nie miała zamiaru zwlekać. Sięgnęła po aniołka, chcąc znów poczuć na piersi znany ciężar. Wzięła się w garść i szybkim krokiem wyszła ze swojego pokoju, kierując się do tego na przeciwko. Właśnie chciała zapukać najgłośniej jak umiała kiedy zrozumiała, że Jem może przecież jeszcze spać. Mimo to powstrzymała się od robienia dużego hałasu i jedynie cichutko uderzyła piąstką dwa razy. Słysząc ciche "proszę", osłupiała. Przełknęła ślinę i wstrzymując oddech weszła.
Prawie nic się nie zmieniło od jej ostatniego razu tutaj. Jedynie to, że było cicho, skrzypce i smyczek leżały pod ścianą obok kominka, a Jem leżał w łóżku jeszcze bladszy niż zazwyczaj. Jego lekko przymknięte powieki od razu się rozszerzyły na widok dziewczyny.
- Tessa. - szepnął tak, jakby w ogóle nie miał siły mówić głośniej. Serce jej się ścisnęło. - Jak się czujesz? - spytał już głośniej, a jego dłoń wskazała brzeg łóżka obok niego. Niepewnie zamknęła za sobą drzwi, podeszła i usiadła na brzegu jego łóżka. Zobaczyła, że na stoliku nocnym stoi miska z wodą i ręcznikiem. Widząc jak krople potu spływają po twarzy Jema, nic nie mówiąc sięgnęła po namoczony ręcznik i położyła go jako okład na czoło chłopaka. Jego usta ułożyły się we wdzięcznym uśmiechu.
- Więc? - ponaglił ją.
- O wiele lepiej niż w czasie ostatnich zdarzeń. Cichy Brat wyleczył moje gardło. - uśmiechnęła się, kiedy opuszki palców Jema przejechały po jej gardle. Poczuła jak przechodzi ją dreszcz, a serce mocniej zabija. Przełknęła ślinę.
- Bardzo dobrze się spisał. Twoja szyja wygląda jak nowa. - zaśmiał się, a Tessa mu zawtórowała.
- Też tak sądzę... Ale przyszłam tutaj, bo... - bo nie pomyślała jak zapytać Jema o to, dlaczego umiera.
- Tesso... - ujął jej podbródek, zmuszając, aby na niego spojrzała. - może zamiast się trudzić w dobieraniu słów, mówmy prosto, dobrze?
Pokiwała lekko głową, wzięła głęboki oddech i spytała:
- Czy to prawda... że umierasz? - spytała niemal szeptem.
Jem nie wyglądał na poruszonego. Miał taki sam, spokojny wyraz twarzy.
- Tak, to prawda. Ostatnio mi się nieco pogorszyło.
- Może to z powodu stresu?
- Nie, tylko z powodu narkotyku yin fen. - poprawił. Nic to Tessie nie mówiło. Jem widząc jej pytającą minę, kontynuował; - Mój ojciec pochodził z Wielkiej Brytanii, a matka z Chin. Moi rodzice prowadzili instytut w Szanghaju, tam się urodziłem. Było dobrze, byłem zdrowy. Ale kiedy skończyłem jedenaście lat, do naszego domu włamał się demon Yanluo. Chciał się zemścić na mojej matce za to, że zabiła jego potomstwo. Związał moich rodziców i na ich oczach zaczął mnie torturować narkotykiem yin fen. Następnie zabił moją rodzinę. Nocni Łowcy zorientowali się, że coś jest nie tak i wkroczyli do instytutu, kiedy ja tym czasem byłem w delirium. Uratowali mnie i próbowali wyleczyć, ale uzależnienie do narkotyku było za duże. Jeżeli przestanę zażywać yin fen, umrę. A jeżeli będę go zażywać, to moje życie się przedłuży, ale nie długo. Wciąż umieram i wątpię, abym miał dożyć choćby trzydziestki. Will zdobywał dla mnie zawsze narkotyk z jednego klubu, ale jakiś czas temu okazało się, że już go nie sprzedają.
- O Boże... - szepnęła przejęta i ujęła jego dłoń w swoje dłonie.
- Nie wiem, ile jeszcze pożyję. Równie dobrze mogę umrzeć jutro...
- Nie mów tak! - syknęła, zaciskając zęby. Sama była zaskoczona swoją reakcją, ale nie mogła patrzeć jak Jem umiera. On... naprawdę dużo dla niej znaczył. - Znajdziemy sposób. Ja... - urwała, przypominając sobie coś. Puściła dłonie Jem'a i przyłożyła je do aniołka. Chłopak patrzył na nią z pytającą miną, kiedy zdjęła naszyjnik i mimo jego protestów, założyła mu go na szyje.
- Nie mogę, to twoja pamiątka...
- Przestań, musisz mnie wysłuchać. - nakazała, przykładając dłonie do jego rozpalonych policzków. - Ten naszyjnik nie jest zwykły... - zaczęła i opowiedziała mu nie tylko o właściwościach aniołka, ale i o wszystkich przeżyciach w zamku Mortmaina. Jem był pierwszym w instytucie, któremu to opowiedziała. Ale był dobrym słuchaczem. Patrzył na nią cały czas, jedną dłoń trzymając splecioną z jej dłonią. Czuła się przy nim bardzo swobodnie. Jak przy osobie, którą znała od dziecka. Miała wrażenie, że mogła mu powiedzieć i się zwierzyć ze wszystkiego, a on zawsze ją wysłucha.
Po kilkunastu minutach opowiadania, zakończyła swoją historię lekkim uśmiechem. Jem jedynie wpatrywał się w nią współczująco, kciukiem kreśląc kształty na jej dłoni.
- Przykro mi, że musiałaś tyle przeżyć.
- Ale przynajmniej poznałam prawdę, o którą się starałam przez dłuższy czas. Coś za coś.
- Masz racje. - kiwnął lekko głową. Tessa zmieniła mu okład i nachyliła się, aby poprawić mu poduszkę. Wsunęła dłoń pod kark Jema, aby pomóc mu się podnieść, by drugą dłonią móc poprawić mu poduszkę. Ostrożnie go położyła, po czym zaczęła się odsuwać, gdy nagle dłoń Jema złapała jej kark, uniemożliwiając jej się odsunąć. Przyciągnął ją bliżej i sam lekko uniósł głowę, aby móc złączyć ich wargi.
Ten pocałunek był inny niż ten z Willem. Usta Jema były ciepłe i suche, zapewne od gorączki. Smakowały... wodą i czymś słodkim, jak syrop. Również pachniał świeżo wypalonymi runami jak Will, ale i... chorobą. Czuła, że jej serce bije z podniecenia. Nie wiedziała czemu, ale nie odsunęła się. Oddawała pocałunek, ale nie tak namiętnie jak blondyn. Przykładał dłoń do jej policzka, tym samym wplątując palce w jej wilgotne włosy, których wciąż nie zdążyła uczesać w konkretną fryzurę. Ona zaś trzymała dłoń na jego piersi, podpierając się.
Pocałunek trwał na pewno dłużej niż minutę, ale w końcu musieli złapać większy oddech przestać. Oddychali głęboko, wdychając nawzajem swoje powietrze. Patrzyła na jego srebrne oczy, w których było... pożądanie i tęsknota.
- Musiałem to zrobić... przepraszam. - szepnął i osunął się z powrotem na poduszki. Tessa się wyprostowała i wymusiła lekki uśmiech.
- Nic się nie stało. - odpowiedziała. - Czasami... nasza wola potrafi być silniejsza od nas.
Jem kiwnął głową i zamknął oczy. Po chwili jego klatka piersiowa zaczęła się wolno i równomiernie unosić i opadać, co musiało znaczyć, że zasnął. Tessa nie chcąc go budzić, nakryła go bardziej kołdrą i wyszła najciszej jak umiała.
***
Wróciła do swojego pokoju i usiadła przed toaletką, zaczynając po raz kolejny szczotkować włosy. Nie miała siły upinać włosów w koka, dlatego wzięła dwa pasma po bokach i spięła
je razem z tyłu.
Makijażu też nie robiła wyrazistego. Nałożyła odrobinę pomadki, aby nieco zaróżowić usta i ścisnęła policzki, aby przywrócić im kolor lekkich rumieńców. Nie musiała zakrywać pudrem worków pod oczami, bo ich nie miała. Jej twarz wyglądała na naprawdę wypoczętą i świeżą. I wcale się nie dziwiła. Po raz pierwszy od kilku dni się w pełni wyspała, co zmniejszyło nieco skutki trucizny...
Trucizna... później poprosi kogoś, aby pomógł jej odnaleźć Magnusa Bane'a. On jej pomoże i nareszcie będzie zdrowa.
Westchnęła i wstała. Starała się zająć czymś myśli, ale nie potrafiła. Ciągle myślała o pocałunku z Jemem... Nie potrafiła stwierdzić, czy żałowała pocałunku. Część, która kochała Willa oczywiście żałowała, ale część, dla której Jem był kimś, sądziła wręcz przeciwnie.
Przyłożyła palce do skroni, mając wrażenie, że jej głowa zaraz wybuchnie. Rozglądała się po pokoju, jakby czegoś szukała, aż w końcu jej wzrok się zatrzymał na książce "Opowieść o Dwóch Miastach". Leżała na stoliku nocnym. Dziwne, że wcześniej jej nie dostrzegła. Tak czy siak, wzięła ją do ręki i przytuliła do piersi, wdychając jej zapach.
Czytanie zawsze sprawiało, że mogła oderwać się od rzeczywistości. Wiedziała, że to teraz powinna zrobić. Nie robiła tego od dłuższego czasu. Dlatego wciąż przytulając książkę, skierowała się do miejsca, w którym miała zamiar zacząć ją czytać.
***
Biblioteka była pusta. Nic w niej nie zostało zmienione. Regały pełne książek, cały czas stały w tym samym miejscu. Zapach papieru i kurzu, unoszący się w powietrzu też został ten sam.
Zaczęła chodzić obok regałów i schodów, szukając fotela lub innego miejsca do siedzenia. Po długich minutach szukania weszła po schodach na kolejne, małe piętro i usadowiła się w końcu między dwoma regałami. Usiadła w kącie. Obok niej było również wiele innych książek, ułożonych w wieże. Czuła się idealnie. Była w swoim świecie.
Otworzyła książkę i rozpoczęła ją czytać już któryś raz w życiu. Dobrze znane słowa i zdania, pochłonęły ją całkowicie.
***
Czytając już którąś dziesiątą stronę, usłyszała syczenie. Włosy zjeżyły jej się na karku. Cicho zamknęła książkę i powoli wstała. Syczenie było co raz głośniejsze, a drewniana podłoga skrzypiała pod ciężarem intruza.
Demon, pomyślała. Nie wiedziała jak mógł się dostać do instytutu, ale była pewna, że był to demon. Zaczęła się rozglądać za jakąś bronią, ale dookoła nie było nic po za książkami. Zaklęła w duchu i mocno trzymając książkę w dłoniach, podeszła do brzegu regału. Czekała aż zza niego wyłoni się jakieś obrzydliwe cielsko. Jej plan wyglądał następująco: uderzy go książką i ucieknie na korytarz krzycząc na cały głos.
Syczenie było co raz wyraźniejsze... już prawie słysząc je przy uchu, wyskoczyła i z całej, swojej mizernej siły książką zdzieliła intruza w twarz, przez co upadł na ziemie.
Powinna była wtedy uciekać, ale słysząc znajomy głos, który klął cicho pod nosem, musiała spojrzeć na dół, aby zobaczyć kogo powaliła.
- Will?! - wciąż trzymając ręce w górze, upuściła książkę. Wpatrywała się w chłopaka, który leżał na ziemi i jęczał z bólu, trzymając się za nos. - O Boże! To ty?!
- Oczywiście, że ja! A kogo się spodziewałaś?! Kaczki?! - warknął. Tessa zdziwiona przykładem Willa, schyliła się, aby pomóc mu wstać. - Gratuluję, nareszcie udało ci się mnie uderzyć, zadowolona?!
- Przepraszam, myślałam, że to demon. - dopiero po chwili sobie uświadomiła, jak głupio to zabrzmiało. Tak głupio, że Will aż zapomniał o bólu i zaczął zwijać się ze śmiechu. - Słyszałam syczenie! - broniła się, ale jej argument nie robił na chłopaku najmniejszego wrażenia. W końcu uświadomiła sobie, że musiały to być halucynacje. Zaklęła cicho pod nosem. - Dobra, masz racje! Jestem bardzo zadowolona, że nareszcie udało mi się ciebie uderzyć! - podniosła książkę, ominęła Willa i zaczęła schodzić po schodach na dół.
- Ej! Tess! - krzyczał za nią, aż ją dogonił. Ignorowała go. - Halo! - dłonią machał jej przed oczami, ale ona jedynie skręciła w lewo i zaczęła wodzić palcem po książkach, udając, że szuka jakieś konkretnej. - Daj spokój! Pomyślałaś może, jak ten demon miałby się tutaj dostać?
Nie odpowiedziała.
- Dobrze... - westchnął i złapał ją za ramiona odwracając. Odważyła się i spojrzała w jego niebieskie oczy. - przepraszam. - powiedział i ją przytulił. Odwzajemniła uścisk, który trwał kilka sekund. Kiedy się od niego odsunęła spojrzała na jego wciąż rozbawioną minę.
- Ale ja naprawdę słyszałam syczenie, to nie moja wina. - zaczęła tłumaczyć, jak małe dziecko, które zacięcie stara się coś udowodnić rodzicom.
- Nie twoja wina? - zmarszczył brwi.
- To... przez halucynacje. - wydusiła w końcu i omijając go, ruszyła w stronę korytarza. Ściskała książkę mocno w dłoni, jakby była jej oparciem.
- Jakie halucynacje? - zatrzymał ją, stając tuż przed nią. Widziała przejęcie w jego niebieskich oczach.
- Mam je przez truciznę w mojej krwi. - wyszeptała. Will uderzył się płaską dłonią w czoło.
- Kompletnie o niej zapomnieliśmy. Przecież ty od niej umierasz.
- Znam kogoś, kto może mnie wyleczyć, ale będziesz musiał mi pomóc odszukać tą osobę.
- Mów... - nakazał, kładąc dłonie na jej ramionach. Uwielbiała ten gest. Miała wtedy wrażenie, że Will naprawdę się o nią martwi.
- Musisz mi pomóc znaleźć Magnusa Bane'a.
Dziś rozdział specjalnie dłuższy, aby nieco wynagrodzić wam to, że jutro rozdziału NIE BĘDZIE. ;(( Mam jutro cholernie dużo pracy w szkole, więc next pojawi się w środę. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ;**
PS. Z całego serca bym wam chciała podziękować za 22817 wyświetleń <3 Jesteście kochani <3 I dziękuję również bardzo za cudowne komentarze i opinie :) Pomyślałam ostatnio, że mogłabym się was zapytać: Co lubicie w moim blogu, a co w opowiadaniu?