Szurała butami w śniegu, co chwilę upadając na biały puch. Z trudem się podnosiła i szła dalej. Nie wiedziała ile trwa już wędrówka, ale miała wrażenie, że godziny. Miała już dosyć. Mimo iż uwielbiała zimę i to, co z nią związane, to w tamtej chwili nienawidziła zimna ponad wszelkie granice.
Nie czuła już stóp, ani tym bardziej ich palców. Ręce bolały ją jak diabli z zimna i mimo iż ciągle trzymała je pod pachami, to nic nie dawało. Nos jak i twarz, wydawały jej się zrobione z lodu. Na włosach miała szron, a jej usta były z pewnością całe sine. Głos jej utkwił w krtani, z powodu bólu gardła, który wciąż się nasilał. Nie mogła do siebie mówić i kłócić się więcej z losem lub zimnem, przez co jej silna wola przeżycia słabła.
Wspomnienia ją trzymały przy życiu. To dzięki nim się jeszcze nie poddała, rzucając w śnieg i zdejmując naszyjnik. Wspominała jak razem z Nate'm budowali osobne mury ze śniegu, a następnie się za nimi chowali i rzucali w siebie śnieżkami. Udawali, że są władcami murów i toczą wojnę na pociski, których rolę zagrały śnieżki. Bawili się, póki ciocia Harriet lub - jeszcze wcześniej - mama Tessy nie zawołały ich na gorącą czekoladę, którą tata Tessy przywoził z podróży. A kiedy nadchodził dzień Bożego Narodzenia, wieczorem lepili największego bałwana, jakiego potrafili. Kiedy ten był gotowy, siadali przy stole pełnym potraw i całą rodziną jedli kolację wigilijną. Po zjedzeniu i podzieleniu się opłatkiem, siadali obok pięknej choinki, którą ojciec Tessy kupował w każdą wigilię, i którą przyozdobiły jej mama i ciocia, używając cukrowych laseczek, najróżniejszych bombek i świeczek. Ale najbardziej co ona i Nate lubili w - jak to określała - magicznym drzewku, były kryjące się pod nim, prezenty. Zapakowane starannie w kolorowy papier i podpisane pięknym pismem mamy, które pewnego razu Tessa rozpoznała, odkrywając, że Święty Mikołaj wcale nie istnieje. Zawsze po zaśpiewaniu jednej kolędy, jedna z osób przyjmowała swój prezent i go odpakowywała, a potem kolejna kolęda i kolejna osoba dostawała prezent.
"Boże Narodzenie" pomyślała, starając sobie wyobrazić, jak będzie je obchodzić, kiedy wszystko się skończy.
Całe myślenie i mroczki przed oczami, przerwały jej niewyraźnie światła, które z każdym krokiem zaczęły się wyłaniać ze śniegu, po chwili ukazując niewielką, dwupiętrową chatę. Widać nie był opuszczony, bo ciepłe światło paliło się i wypadało przez okna.
Wytrzeszczyła oczy, kiedy jej umysł zalała fala myśli o ogniu, który może się kryć za tymi drewnianymi ścianami.
Przyśpieszyła kroku, a raczej chwiania i kuśtykania w stronę drzwi. Znajdowały się od niej kilkanaście metrów, ale dotarła do nich dopiero po pięciu minutach, zaczynając w nie walić najmocniej jak potrafiła. Po chwili drzwi się otworzyły. Właśnie chciała wyostrzyć wzrok, aby móc dostrzec osobę, która stała u ich progu, lecz ciepło buchnęło ze środka i uderzyło w Tessę. Czując je na swojej twarzy, nogi się się pod nią ugięły, a powieki opadły, zaczynając ważyć tonę. Ostatnie co zapamiętała, to że czyjeś chude, ciepłe ramiona ratują ją przed upadkiem...
***
- Proszę, zjedz jeszcze jedną. - Cecily przysunęła srebrną łyżkę napełnioną zupą rybną do ust Nate'a, który posłusznie otworzył usta i przełknął płyn.
- Dziękuję, ale już nie mogę. Podziękuj za mnie Sophie.
Brunetka spojrzała na głęboki talerz, który wciąż był prawie pełny. Westchnęła zrezygnowanie i włożyła łyżkę do talerza.
- Znowu tylko sześć łyżek? Nate, musisz jeść więcej inaczej zostanie z ciebie sam szkielet. - powiedziała spokojnie. - Wiem, że twój żołądek przyzwyczaił się do pochłaniania tej samej, małej porcji co w celi u Mortmaina, ale musisz się zmusić.
- I tak się zmuszam, że by w ogóle jeść. - powiedział nieco cichszym głosem. - Ale chętnie wziąłbym coś na ból gardła.
- Dostałeś już dzisiaj cztery razy lekarstwo, nie możesz więcej.
- Ale...
- Pójdę poprosić Sophie o ciepłe mleko z miodem, a teraz odpocznij. - nakazała i wolną ręką nakryła go bardziej kołdrą, po czym wyszła, zostawiając jedynie palącą się świeczkę na stoliku.
Ile on tak jeszcze wytrzyma? pomyślała. Brat Tessy był bardzo wybredny, jeśli chodzi o jedzenie, a kiedy przypadło mu coś do gustu, to bardzo mało jadł. Oczywiście to nie jego wina, ale jeżeli nie będzie jadł większych porcji, to Cecily jak i inni będą bezradni. Nate i tak już dużo schudł. Wtedy jak był u Mortmaina i teraz w instytucie, ponieważ nie zawsze chciał jeść. Najgorsze również było to, że jego stan prawie w ogóle się nie poprawia. Musi ciągle zażywać lekarstwa i witaminy, których niestety jedzenie nie ma szans mu dostarczyć. Jego stan był ciężki, kiedy tamtego dnia się tutaj zjawił, ale Cisi Bracia zrobili co mogli i podali mu lek, przyśpieszający bicie serca, dzięki czemu ciepło szybciej wróciło. Nate ma zażywać lek zawsze rano, do póki mu się nie poprawi. Do tego czasu musi odpoczywać jak najwięcej. A ponieważ duże ruchy sprawiają mu ból, trzeba go karmić lub mu pomagać wstać, kiedy chce się iść umyć, skorzystać z toalety lub się przebrać w świeżą piżamę. Najczęściej pomagają mu Sophie i Cecily, a towarzystwa dotrzymuje mu Panna Lovelace, której wyraźnie Nate przypadł do gustu. Często obok niego siedziała, grała z nim w szachy (przesuwając za niego pionki) lub po prostu rozmawiała i go rozbawiała.
Z zamyśleń wyrwał ją głos Gabriela i Gideona, którzy właśnie wyszli zza rogu, zacięcie prowadząc dyskusje. Lecz widząc brunetkę zatrzymali się, a Gabriel lekko położył dłoń na jej plecach.
- Właśnie rozmawialiśmy z Gideonem, czego moglibyśmy nauczyć ciebie i Sophie na trenin... - przerwał, widząc jej zmartwioną minę. Ujął jej twarz w swoje dłonie. - Co się stało, Cecy?
Nic nie mówiąc, pokazała mu talerz pełen zupy.
- Trzeba powiedzieć o tym Charlotte. - odezwał się po dłuższej chwili Gideon.
- Wątpię, aby temu zaradziła. Brat Tessy robi się co raz słabszy. Pamiętacie, co powiedzieli Cisi Bracia? - podniosła na nich wzrok. - Nate może umrzeć w każdej chwili, ponieważ jego serce wciąż jest słabe. A kiedy nie je, to jest jeszcze gorzej. Trzeba coś wymyślić, bo... - przerwał jej głośny krzyk blondyna. Rzuciła się w stronę jego pokoju, upuszczając przy tym talerz, który pobrudził podłogę. Ale nie to było teraz ważne.
Ona, Gabriel i Gideon wpadli do pokoju, zastając Nate'a rzucającego się na łóżku. Krzywił się z bólu. Lightwoodowie rzucili się w jego stronę, starając go unieruchomić. Z trudem im to wychodziło, ponieważ chłopak mimo iż był dość chudy, to jego mięśnie dało się dostrzec.
- Cecily, podaj lekarstwo! Szybciej!
- Gideon, ona nie może! Lek przyśpieszy jego serce, które i tak bije za szybko!
- Trzeba je uspokoić, ale nie wiem jak... - zaczęła, podchodząc do brzegu łóżka. Ujęła w swoje ręce rozpaloną twarz Nate'a. - Spokojnie, zrób głęboki wdech i wydech. - nakazała, a chłopak zaczął robić to o co prosiła, ale z marnym skutkiem. Zaciskał zęby, a po chwili również powieki. Mimo to, nie odpuszczała. Powtarzała mu zadanie na głos i tak w kółko, aż w końcu jego ciało przestało się rzucać. Znieruchomiało, zupełnie tak jak jego powieki i zaciśnięta szczęka. Gabriel i Gideon odsunęli się nieco, aby Cecily mogła jeszcze bardziej się zbliżyć i położyć głowę na piersi chłopaka. Chciała wyczuć i posłuchać bicia jego serca (kiedy tym czasem jej biło jak oszalałe). Jedno uderzenie rozległo się w środku. Drugie uderzenie... trzecie uderzenie... i cisza. Rozdziawiła usta, a do jej oczu zaczęły napływać łzy. Z drżącym oddechem, powoli zaczęła się odsuwać od piersi Nate'a.
- Cecy? - zaczął ostrożnie Gabriel, patrząc na nią tak, jakby chciał się zapytać "Żyje?"".
Pokręciła ledwo widocznie głową, a po jej policzkach spłynęły ciepłe łzy. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, czując jak dobrze jej znane ramiona ją obejmują i do siebie przyciągają. Nie wiedziała dlaczego płacze. Przecież widziała już jak człowiek umiera. I to nie raz... A może bała się reakcji Charlotte? Może bała się, że zacznie ją obwiniać, że nic nie potrafiła zaradzić? Lub po prostu się bała o Tessę, która jeśli się dowie, to się załamie na wieść iż jej ostatni członek rodziny umarł?
W tamtym momencie do pokoju weszła Jessamine w chabrowej sukni, a za nią Sophie z tacą, na której leżały karty do grania. Lecz kiedy zmierzyły wzrokiem sytuację wzrokiem, obydwie zastygły. Panna Lovelace, widząc ciało blondyna, zbladła. Zrobiła pierwszy krok i się zachwiała. Złapała równowagę i ruszyła bliżej łóżka, aż usiadła na jego brzegu. Pogładziła lekko palcem policzek Nate'a i nachyliła się, aby złożyć pocałunek na jego czole, zostawiając na nim nie tylko ślad brzoskwiniowej szminki, ale i kroplę łzy, która spływała po policzku, tak jak pozostałe.
Wyprostowała się i wybuchła cichym płaczem, chowając twarz w dłonie.
Mimo żałoby, wszyscy zszokowani spojrzeli na Jessamine - która zawsze chodziła, nie okazując żadnych emocji, której serce zawsze było jak z kamienia, której nigdy nie obchodził los innych - która teraz płakała prawdziwymi łzami.
- Panienko Lovelace... - zaczęła Sophie również z oczami pełnymi łez i podeszła do dziewczyny, siadając obok niej i przyciągając ją czule do siebie. - Cii, Panienko...
Cecily wtuliła się bardziej w Gabriela i szepnęła mu najciszej jak umiała;
- Trzeba wysłać ognistą wiadomość Charlotte i Willowi...
***
Miała wrażenie, że się lekko unosi i opada. I znowu, aż wszystko ustało i zaczęła mieć wrażenie, że świat wiruje... i znowu ustał. Teraz wszystko było nieruchome. Stabilne. Czuła, że leży na czymś bardzo miękkim, wygodnym i... ciepłym. Ciepło. Takie cudowne ciepło.
Rozchyliła zaspane powieki, lecz jedynie co zobaczyła, to zamazany obraz. Dopiero po kilku sekundach wyrównała jej się ostrość i mogła wyraźnie widzieć pomieszczenie, w którym się znajdowała.
Mały pokój. W lewym kącie znajdował się nieduży kominek, od którego biło ciepło. Przed nią znajdowała się mała komoda z ciemnego drewna, a nad nią tej samej szerokości obraz, przedstawiający zachód słońca nad morzem. Po prawej stronie komody znajdowały się zwykłe drewniane drzwi o metalowej klamce. Po obu jej stronach stały stoliki nocne. Na podłodze, pod jej małżeńskim łóżkiem, znajdował się perski dywan. A z sufitu zwisał mały, złoty żyrandol z motywem liści.
Ona sama była przykryta kremową, satynową kołdrą i grubym kocem w kratkę.
Po jej lewej stronie zauważyła okno, zakryte również kratkowymi zasłonami do ziemi.
W pewnej chwili usłyszała pukanie, a po chwili do pokoju weszła wysoka, szczupła, chuda kobieta o blond włosach. Wyglądała na czterdzieści osiem lat. Miała już oznaki starzenia się, ale po za tym była dość atrakcyjna jak na swój wiek. Ubrana była w zielono beżową suknie i ciemną pelerynę, którą odpięła i położyła na komodzie.
- Cieszę się, że się obudziłaś. - powiedziała, uśmiechając się lekko i siadając na brzegu łóżka. - Nazywam się Madeleine Russell.
- Tessa Gray. - odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech. - Myślałam, że ten dom jest opuszczony.
- Wprowadziłam się tutaj kilka tygodni temu ze swoim służącym. Nie przepadałam za otoczeniem pełnym tłumu. Gustuję bardziej na odludziach. Ale dość o mnie, chętnie bym się dowiedziała, co robiłaś w nocy na dworze i to w takiej śnieżycy? Byłaś więźniem Mortmaina?
- Ja... Pani zna Mortmaina? - Tessa wytrzeszczyła oczy.
- Owszem, jestem czarownicą. Jestem na bieżąco jeśli chodzi o świat podziemnych. Ale nie martw się, nie mam zamiaru cię wydać w jego ręce. Wiem jaką jesteś cenną zdobyczą dla niego.
- Nie jest Pani po jego stronie.
- Nie, nie jestem. Za dużo zła wyrządził i ma zamiar wyrządzić. A ja nie jestem tą złą czarownicą z bajek dla dzieci, która staje zawsze po stronie tych złych.
- Więc jest Pani bardziej jak Dobra Wróżka. - zażartowała Tessa, na co Madeleine wybuchła śmiechem i pokiwała głową.
- A ty mi przypominasz Dziewczynkę z Zapałkami. I chętnie wysłucham, co ci się stało.
Tessa kiwnęła głową i zaczęła opowiadać o wszystkim kobiecie. Miała dziwne wrażenie, że może jej ufać. Nie wiedziała czy to dlatego, bo kobieta była podobna do cioci Harriet, czy może dlatego, że uratowała ją przed zamarznięciem. Ale chyba obydwa powody.
***
- Bardzo dużo przeszłaś. - stwierdziła Madeleine, po tym jak Tessa opowiedziała jej o całej sprawie z Mortmainem. - Tym bardziej powinnaś teraz odpocząć.
- Chętnie bym została, ale muszę ruszać dalej w stronę Londynu. Dziękuję Pani za ratunek i taką gościnę.
Kobieta westchnęła zrezygnowana, ale po chwili znieruchomiała.
- A zrobisz mi tę przyjemność i pozwolisz sobie pomóc? Będzie to mój prezent Bożonarodzeniowy. - uśmiechnęła się promiennie.
- Co?
- Dzisiaj Boże Narodzenie. Zrobisz dla mnie wyjątek?
Boże Narodzenie... Całkowicie straciła poczucie czasu. Czuła się dziwnie, bo niezbyt czuła świąteczną atmosferę. Ale mimo to, na sercu zrobiło się jej jakoś... ciepło. Miło.
- Dobrze, dziękuję.
Kobieta się uśmiechnęła i ujęła dłoń Tessy, wstając.
- W takim razie chodź. W mojej szafie na pewno znajdę jakąś odpowiednią dla ciebie suknie i buty.
Wygrzebała się z pod kołdry i koca, po czym ruszyła za Madeleine. Wyszły z pokoju. Po lewej było jedynie okno, po prawej kilka metrów dalej były schody, a na przeciwko dwie pary drzwi. Blondynka otworzyła te po prawej i wpuściła Tessę do środka, ukazując jej swoją sypialnie. Była właściwie taka sama, z tą różnicą, że zamiast komody była ogromna szafa. Kobieta podeszła do niej i otworzyła ją szeroko, ukazując jeszcze więcej sukien i innych dodatków, niż w szafie u Mortmaina.
Bała się, że Madeleine wybierze jej suknie dla kogoś około pięćdziesiątki, ale kiedy po piętnastu minutach szukania wyciągnęła odpowiednią, Tessie aż zabrakło tchu.
Nic dodać nic ująć. Świetne. I Moja kochana Gabrily
OdpowiedzUsuńPowodzenia w szkole
Wierna Fanka <3<3<3
Boskie. Znowu. Weź coś zepsuj bo w komOleksy popadam//Karola
OdpowiedzUsuńNIESAMOWITY!!! Jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńMyślałam jednak, że Tessa trafi do domku Willa i Jema ;D
~Kate
Czekam na nekst. Nie wiem co napisać. Super, niesamowity, boski,a może wszystko na raz.
OdpowiedzUsuńJak zawsze super!
OdpowiedzUsuńMyślałam, że w tym domu będzie Will i Jem...