2 dni później...
- Gdzie idziesz? - Will zatrzymał Sophie idącą z tacą filiżanki herbaty i talerzem pełnego jedzenia. Dziewczyna się zatrzymała i odwróciła w jego stronę.
- Szłam właśnie zanieść obiad panience Gray.
- Otwiera ci drzwi, jak pukasz? - spytał z nadzieją w głosie.
Sophie lekko pokręciła głową, spuszczając wzrok na podłogę. Otworzyła usta i cichym tonem odpowiedziała:
- Kładę tacę pod drzwiami, ale nic z niej nigdy nie znika, kiedy po nią wracam. - następnie się odwróciła i cicho tupiąc swoimi pantoflami, odeszła.
Will przetarł dłonią twarz i osunął się na ziemie. Zaklął cicho pod nosem, zastanawiając się co powinien zrobić, aby skłonić Tessę do wyjścia z jej pokoju. Tego samego dnia, kiedy dowiedziała się o śmierci Nate'a, zamknęła się w pokoju na klucz i od tamtej pory z niego nie wychodziła. Od dwóch dni nie jadła, ani nie piła. Każdy w instytucie starał jej się przemówić do rozsądku, nawet Charlotte i Henry, którzy wczoraj wrócili z Arthog razem z zakutym w kajdany Mortmainem. Niestety, nic nie pomagało. Starali się nawet za pomocą steli prześwietlić drzwi, ale Tessa założyła na nie jakiś materiał, więc nie było widać pokoju.
Wiedzieli, że musząc coś zrobić, i to jak najszybciej, ponieważ ona nie tylko się głodziła, ale trucizna, która pływała w jej krwi, wciąż ją zabijała. Do tego mieli inne problemy, jak umierający Jem, który opowiedział im wszystko o zdarzeniach, które spotkały Tessę i o aniołku, którego mu podarowała. Jem ma teraz więcej czasu, ale w końcu zacznie cierpieć, nie mogąc umrzeć, dlatego dla niego również trzeba się śpieszyć z lekarstwem... którego nikt nie znał.
Chcąc choć na chwilę uwolnić się od ciążących myśli, skierował się do jadalni, gdzie wszyscy już jedli obiad. Zajął swoje miejsce i zabrał się za jedzenie ziemniaczanego omletu, od czasu do czasu popijając winem. Było dość nieswojo, ponieważ w pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Dopiero po dłuższym czasie przerwała ją Charlotte:
- Dzisiaj razem z resztą Enklawy przesłuchaliśmy Mortmaina, a także Natalie i Marię Rochford. Jak się domyślacie, zostali skazani na śmierć. Wszyscy.
- Dobrze im tak. Jak, kiedy i gdzie ma się odbyć ich egzekucja? - zaczął dopytywać Will.
- Zostali skazani na stryczek, za kilka dni na dziedzińcu naszego instytutu. - odpowiedziała i wzięła łyk herbaty. W tym samym czasie drzwi jadalni się otworzyły. Spojrzenia wszystkich powędrowały ku... Tessie. Ubrana tak samo jak po raz ostatni ją wszyscy widzieli dwa dni temu, podeszła do stołu i usiadła na swoim miejscu. Wzrok, który do tej pory miała spuszczony, teraz uniosła, aby spojrzeć w oczy Pani Branwell.
- Ja... przemyślałam wszystko... - zaczęła nieco ochrypłym głosem. Odchrząknęła. - i zdecydowałam, że pójdę do Magnusa Bane'a po lekarstwo...
- Nawet nie wiesz, jak się cieszymy, Tesso. - przerwała jej Charlotte.
- ...a potem mam zamiar wrócić do Nowego Jorku.
Wszyscy zamarli. Dźwięki uderzających o siebie sztućców i kieliszków, ucichły. Było tak cicho, że w sali dało się usłyszeć bijące serca innych.
- Jak to? - odezwała się w końcu Cecily.
- Mój brat nie żyje, a ja jestem już wolna od planów Mortmaina. Poznałam również prawdę o moich rodzicach i o sobie... więc nie pozostaje mi nic innego jak iść dalej. Zacząć nowe życie. Postaram się znaleźć pracę i odbudować swój dom rodzinny.
- Ale myślałam, że nie chcesz nas opuszczać.
- Masz racje, Charlotte, ale nie mogę również opuścić miejsca, w którym się urodziłam i wychowałam. To w Nowym Jorku zostawiłam wspomnienia... i prawdziwą mnie. To tam jest mój dom.
- Mieszkając w Nowym Jorku, byłaś otoczona kłamstwami i nieprawdą. - przypomniał Will.
- Ale moi rodzice, ciotka Harriet i Nate byli prawdziwi, zupełnie jak miłość i wspomnienia, które wypełniały naszą rodzinę. A teraz zostałam już tylko ja. Już nikt po mnie nie odziedziczy nazwiska, więc można stwierdzić, że rodzina Grayów już nie istnieje.
- Zostań z nami chociaż do egzekucji Mortmaina, Natalie i Mari. - zaproponował Will.
- Mari? - Tessa wytrzeszczyła oczy.
- Ona również współpracowała z Mortmainem...
- Nie! To matka ją do tego zmusiła! Ona jest niewinna!
- Enklawa już podjęła decyzję, więc nic już nie zmienią.
Tessa westchnęła i przymknęła na dłuższą chwilę powieki. Po co najmniej dziesięciu sekundach się odezwała.
- Kiedy mają umrzeć?
- Za kilka dni, jeszcze przed nowym rokiem. - odpowiedziała Pani Branwell.
- Dobrze, zostanę. Ale jeszcze dzisiaj chciałabym pójść do Magnusa Bane'a. - Tessa przeniosła wzrok na Willa. - Oczywiście, jeżeli tylko zgodzisz się ze mną pójść i mnie do niego zaprowadzić.
Zawsze patrząc w jej szare oczy, miał kłopoty z mówieniem. Musiał się więc wtedy porządnie wysilić, aby cokolwiek mógł wydobyć ze swoich ust.
- Jak najbardziej. - odpowiedział w końcu z lekkim uśmiechem i wciąż wpatrując się w jej oczy, w tym samym czasie co ona, odsunął krzesło, wstając. - Przy okazji dopytam się jeszcze o lekarstwo dla Jema.
- Dobry pomysł. - stwierdziła Pani Branwell, kiwając głową. - My też jeszcze przeszukamy bibliotekę.
Chcąc choć na chwilę uwolnić się od ciążących myśli, skierował się do jadalni, gdzie wszyscy już jedli obiad. Zajął swoje miejsce i zabrał się za jedzenie ziemniaczanego omletu, od czasu do czasu popijając winem. Było dość nieswojo, ponieważ w pomieszczeniu panowała niezręczna cisza. Dopiero po dłuższym czasie przerwała ją Charlotte:
- Dzisiaj razem z resztą Enklawy przesłuchaliśmy Mortmaina, a także Natalie i Marię Rochford. Jak się domyślacie, zostali skazani na śmierć. Wszyscy.
- Dobrze im tak. Jak, kiedy i gdzie ma się odbyć ich egzekucja? - zaczął dopytywać Will.
- Zostali skazani na stryczek, za kilka dni na dziedzińcu naszego instytutu. - odpowiedziała i wzięła łyk herbaty. W tym samym czasie drzwi jadalni się otworzyły. Spojrzenia wszystkich powędrowały ku... Tessie. Ubrana tak samo jak po raz ostatni ją wszyscy widzieli dwa dni temu, podeszła do stołu i usiadła na swoim miejscu. Wzrok, który do tej pory miała spuszczony, teraz uniosła, aby spojrzeć w oczy Pani Branwell.
- Ja... przemyślałam wszystko... - zaczęła nieco ochrypłym głosem. Odchrząknęła. - i zdecydowałam, że pójdę do Magnusa Bane'a po lekarstwo...
- Nawet nie wiesz, jak się cieszymy, Tesso. - przerwała jej Charlotte.
- ...a potem mam zamiar wrócić do Nowego Jorku.
Wszyscy zamarli. Dźwięki uderzających o siebie sztućców i kieliszków, ucichły. Było tak cicho, że w sali dało się usłyszeć bijące serca innych.
- Jak to? - odezwała się w końcu Cecily.
- Mój brat nie żyje, a ja jestem już wolna od planów Mortmaina. Poznałam również prawdę o moich rodzicach i o sobie... więc nie pozostaje mi nic innego jak iść dalej. Zacząć nowe życie. Postaram się znaleźć pracę i odbudować swój dom rodzinny.
- Ale myślałam, że nie chcesz nas opuszczać.
- Masz racje, Charlotte, ale nie mogę również opuścić miejsca, w którym się urodziłam i wychowałam. To w Nowym Jorku zostawiłam wspomnienia... i prawdziwą mnie. To tam jest mój dom.
- Mieszkając w Nowym Jorku, byłaś otoczona kłamstwami i nieprawdą. - przypomniał Will.
- Ale moi rodzice, ciotka Harriet i Nate byli prawdziwi, zupełnie jak miłość i wspomnienia, które wypełniały naszą rodzinę. A teraz zostałam już tylko ja. Już nikt po mnie nie odziedziczy nazwiska, więc można stwierdzić, że rodzina Grayów już nie istnieje.
- Zostań z nami chociaż do egzekucji Mortmaina, Natalie i Mari. - zaproponował Will.
- Mari? - Tessa wytrzeszczyła oczy.
- Ona również współpracowała z Mortmainem...
- Nie! To matka ją do tego zmusiła! Ona jest niewinna!
- Enklawa już podjęła decyzję, więc nic już nie zmienią.
Tessa westchnęła i przymknęła na dłuższą chwilę powieki. Po co najmniej dziesięciu sekundach się odezwała.
- Kiedy mają umrzeć?
- Za kilka dni, jeszcze przed nowym rokiem. - odpowiedziała Pani Branwell.
- Dobrze, zostanę. Ale jeszcze dzisiaj chciałabym pójść do Magnusa Bane'a. - Tessa przeniosła wzrok na Willa. - Oczywiście, jeżeli tylko zgodzisz się ze mną pójść i mnie do niego zaprowadzić.
Zawsze patrząc w jej szare oczy, miał kłopoty z mówieniem. Musiał się więc wtedy porządnie wysilić, aby cokolwiek mógł wydobyć ze swoich ust.
- Jak najbardziej. - odpowiedział w końcu z lekkim uśmiechem i wciąż wpatrując się w jej oczy, w tym samym czasie co ona, odsunął krzesło, wstając. - Przy okazji dopytam się jeszcze o lekarstwo dla Jema.
- Dobry pomysł. - stwierdziła Pani Branwell, kiwając głową. - My też jeszcze przeszukamy bibliotekę.
***
Tessa pospiesznie zarzuciła na siebie biały, futrzany płaszcz, który znajdował się głęboko w szafie. Po zapięciu wszystkich guzików, szybkim krokiem ruszyła w stronę dziedzińca, gdzie czekał już na nią Will w czarnym płaszczu.
Kiedy ją zobaczył, uśmiechnął się lekko i zaproponował ramię. Odwzajemniła uśmiech i podeszła bliżej, przyjmując miły gest. Poczuła cudowne ciepło nie tylko na skórze, ale i na sercu. Dopiero teraz zrozumiała jak bardzo jej brakowało jego bliskości przez ostatnie dwa dni, w których całkiem odcięła się od świata.
Trzymając się blisko siebie, ruszyli. Przez dłuższy czas szli w ciszy. Żadne z nich się odzywało, mimo iż Tessa naprawdę miała na to ochotę. Ale na jaki temat miałaby z nim rozmawiać? Nie miała najmniejszego...
- Pamiętasz list, który do mnie napisałaś?
...pojęcia.
- Tak. - powiedziała w końcu cichym głosem, czując jak jej serce przyśpiesza. Szykowała się na szczerą rozmowę, która mogła się okazać równie bolesna jak kilka poprzednich.
- Nadal jest takie samo? Twoje uczucie do mnie?
- To co napisałam w liście, Will, nie jest tymczasowe. - odpowiedziała spokojnie i pewnie. Zdziwił ją ton jej głosu, gdyż w środku trzęsła się z nadmiaru emocji jak galareta. - Otworzyłam się wtedy przed tobą, i byłabym wdzięczna gdybyś, ty, zrobił to samo przede mną.
Will milczał. Słyszała jak chłopak nerwowo przełyka ślinę.
- Jeżeli nie odwzajemniasz moich uczuć, to wolę o tym wiedzieć od razu, aby oszczędzić sobie później płaczu.
Kątem oka dostrzegła, że chłopak odwrócił głowę w jej stronę i na nią spogląda. Ona też się odważyła na niego spojrzeć, ale w tamtym momencie Will pociągnął ją w bok na ławkę, która stała obok jednego z ciągu, równo zasadzonych drzew. Usiedli na niej wciąż na siebie patrząc.
Nie potrafiła oderwać swoich oczu od jego niebieskich tęczówek, które były wpatrzone w jej twarz. Mogła tak siedzieć i patrzeć godzinami, a nigdy by jej się to nie znudziło.
- Chcesz, żebym się przed tobą otworzył?
- Tak. - szepnęła.
- A czy to co ci wyznam... wpłynie na twoją decyzję powrotu do Nowego Jorku?
No niech on to w końcu powie! Musisz tak przedłużać? Świetny rozdział, czekam na next.
OdpowiedzUsuńAaa gupi POLSACIE XD Super rozdział i on musi jej powiedzieć no grrrrrr
OdpowiedzUsuńPiękne. Niech wreszcie powie co do Niej czuje. Już wszystko nadrobiłam :D
OdpowiedzUsuń~ Evelyn
Dlaczego w takim pięknym momencie?!
OdpowiedzUsuńRozdział NIEZIEMSKI!
no nie ma to jak przerwać w takim momencie! Niech on to jej powie <3
OdpowiedzUsuńRozdział boski i czekam na next <333
PS: zapraszam na mojego nowego bloga :)
http://half-blood-as.blogspot.com/
Po co to przedłużasz czekam na ten moment od bardzo dawna kobiety ty chyba serca nie masz :) A co do rozdziału bardzo fajny :D Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na next <
OdpowiedzUsuń