- Dobrze. - mruknął niechętnie i skierował się w stronę schodów. Naprawdę nie miał ochoty wracać do instytutu. Szczególnie, że robili to tylko dlatego, aby Benedykt Lightwood mógł zdecydować o dziecku, kiedy się urodzi. Gdyby nie ta cała sprawa, to musiał przyznać, że po urodzeniu się dziecka, nie byłoby tak źle zostać jeszcze na trochę na wsi. W końcu nie było tutaj tak źle. Spędzał z Tessą dużo czasu, z dala od wszystkich problemów. Ale oczywiście tęsknił za Cecily i swoim parabatai.
***
- Maaamooo! - usłyszała krzyk dziecka. Odwróciła głowę, dostrzegając w oddali pięcioletniego chłopca, ubranego w spodniach do kolan i koszuli bez kołnierzyka, boso. Jego opadające na czoło, brązowe włosy podskakiwały, kiedy biegł w jej stronę, a niebieskie oczy, aż iskrzyły radością. - Maaamooo! - krzyknął ponownie, będąc co raz bliżej. Za chłopcem biegł Will w długich spodniach i koszuli w kamizelce, również był boso. Obaj chłopcy się śmiali i biegli ile sił w nogach. Tessa z uśmiechem na twarzy odłożyła książkę na koc. Chciała się podnieść, kiedy chłopiec wpadł na nią, rzucając się jej na szyje. Schował się za jej plecami, kiedy Will dobiegł do nich zdyszany i opadł na koc obok Tessy. Pocałował ją w policzek i wykorzystując ten moment, złapał chłopca za ramiona i pociągnął go do siebie, zaczynając łaskotać. Dziecko wiło się na ziemi, śmiejąc w niebo głosy.
- Mam cię!
Tessa nie mogła przestać się uśmiechać. Poczuła jak jej serce zalewa fala ciepła, kiedy Will nareszcie puścił chłopca, a ten usiadł z szerokim uśmiechem, ukazując rząd białych ząbków.
- Mówiłem, że szybko biegam! - krzyknął.
- Ale i tak cię złapałem. - przypomniał Will, wskazując na niego palcem.
- Ale ja i tak jestem szybszy! Prawda, mamo?!
- Obydwaj byliście szybcy.
- Nie, ja byłem szybszy. - wtrącił brunet.
- NIE, BO JA!
- Ten, który mnie złapie pierwszy, wygrywa tytuł najszybszego Herondale'a! - oznajmiła, wstając. Zdjęła swoje koronkowe rękawiczki, kapelusz i buty. I zanim chłopcy zdążyli stanąć na równe nogi, ta uniosła swoją błękitną z satyny suknie i ruszyła biegiem wzdłuż piaszczystego brzegu morza. Dookoła było pusto. Byli tylko oni. Tessa, Will... i ich syn.
Biegła, pozwalając sukni i rozpuszczonym lokom unosić się na wietrze. Jej stopa zawsze, dając krok, zanurzała się w wilgotnym piasku lub w chłodnej wodzie, która przybywała do niej w postaci fali. Powietrze wypełniał zapach, słonej morskiej wody i ciepłego piasku.
Nagle ktoś ją złapał w talii. Krzyknęła z zaskoczenia, czując jak upada na miękki piasek. Śmiała się chwilę z zamkniętymi oczami, a kiedy je otworzyła, nad sobą zobaczyła pochylającego się Willa. Podpierał się po bokach rękami, ale mimo to jego twarz była tak blisko, że jeden mały ruch wystarczył, aby jej wargi dotknęły jego ust.
- Mam cię. - szepnął z uśmiechem - A teraz chcę moją nagrodę. - i nachylił się, aby ją pocałować...
- To nie fair! - chłopiec dobiegł do nich, tupiąc nogą. - Po prostu masz dłuższe nogi! Ale nie długo urosnę i będę szybszy od ciebie!
- Dobrze, dobrze, a teraz zakrywaj oczy.
- Nie jestem głupi! Wiem, co robisz wtedy z mamą!
- Skoro wiesz, to nie musisz patrzeć. No już! Oczy!
- Tato!
- Bo nie dostaniesz dzisiaj deseru. - zagroził. Chłopiec przymrużył groźnie oczy i przyłożył swoją dłoń do twarzy, zasłaniając oczy. Zadowolony brunet, odwrócił głowę z powrotem w stronę Tessy i złożył na jej ustach, namiętny pocałunek. Leżała sztywno na piasku, jedynie unosząc głowę.
W pewnym momencie usłyszeli cichy chichot chłopca. Odwrócili głowy w jego stronę, dostrzegając jak chłopiec wyglądaj jednym okiem na nich, z pomiędzy dwóch palców. Złączył je szybko ze sobą, udając, że nic nie widział.
- Ty mały, kłamco. - warknął Will i wstał, zaczynając gonić chłopca, który ze śmiechem zaczął uciekać. Parsknęła śmiechem, zaciskając dłonie na piasku.
***
- Tesso... - obudził ją cichy głos pani Wetherby. Ocknęła się z głębokiego snu, wzdychając.
- Co się stało? - spytała sennym głosem.
- Musisz wstać i się ubrać.
Zmarszczył brwi i zamrugała kilka razy, dostrzegając twarz kobiety.
- Dlaczego?
Kobieta wypuściła drżące powietrze, zamykając na chwilę oczy.
- Wracamy do instytutu. - wdusiła w końcu.
Dla Tessy był to jak policzek. Ocknęła się w jednej sekundzie, gwałtownie siadając. Poczuła zawroty głowy, ale starała się nie zwracać na nie uwagi.
- O czym pani mówi? - spytała szeptem, oddychając przez usta. Miała wrażenie, że brak jej powietrza.
- Wytłumaczę ci to w powozie, a teraz dla dobra nas wszystkich wstań...
- Nie! - podniosła głos. - Niech mi pani wytłumaczy. Teraz. - ostatnie słowo wypowiedziała przez zaciśnięte zęby.
- To naprawdę nie jest temat na teraz, Tesso.
- Nie ruszę się stąd, do póki się nie dowiem prawdy! - ostrzegła, czując, że do jej oczu napływają łzy. - Proszę!
Kobieta westchnęła.
- Tylko się nie denerwuj, nie możesz. Obiecaj. - Jeanine widząc niepewną minę Tessy, jeszcze dodała - Dla dobra dziecka.
- Dobrze... - westchnęła w końcu.
- A więc... Konsul Wayland...
- Tak?
- Konsul rozka... poprosił - poprawiła. - abyś udała się do instytutu jak najszybciej.
- Dlaczego?
- Bo...
- Bo uznał, że resztę "odwyku" powinnaś spędzić w instytucie. - dokończył głos Willa. Odwróciła głowę w stronę drzwi, przez które właśnie wszedł. Podszedł do niej powoli i usiadł obok niej na brzegu łóżka.
- Nie wydaje się wam to dziwne?
- Nie. - odpowiedzieli w tym samym czasie Will i pani Wetherby. Tessa spojrzała na nich podejrzanie, ale po dłuższej chwili pokiwała głową. - Dobrze... tylko... tylko się ubiorę. - szepnęła, a na jej słowa kobieta i brunet odetchnęli z ulgą.
- Służące ci pomogą.
***
- Wiecie coś więcej? - spytała Tessa, kiedy jedna służąca poprawiała jej suknię, a druga włosy.
- Nie, panienko. - odpowiedziała starsza.
Mimo to, Tessa była pewna, że coś jest nie tak. Mogła to wyczuć w napiętym głosie służących, pani Wetherby, jak i Willa. Jedno było pewne: była okłamywana. Musiało to być coś ważnego, skoro nikt jej nie chciał powiedzieć prawdy.
- Gotowe, panienko. - służące dygnęły i cofnęły się, aby sięgnąć po walizki.
Z dłonią opartą o brzuch, ruszyła w stronę drzwi, za którymi zastała Willa i panią Wetherby. Rozmawiali o czymś, bo kiedy zauważyli Tessę, przerwali. Obydwoje chcieli coś do niej powiedzieć, ale ta ich wyprzedziła.
- Coś przede mną ukrywacie. - zmierzyła ich wzrokiem. - Nie mam pojęcia co... ale wiem, że nie bez powodu Konsul chce, abym się stawiła w instytucie. Wy wiecie dlaczego, ale nie chcecie mi powiedzieć.
- Tess...
- Will. - skłoniła lekko głową w przód i ruszyła w stronę schodów. Mocno złapała się barierki i powoli stąpała ze schodka na schodek, aż poczuła równą podłogę. Poczuła jak kręgosłup zaczyna ją pobolewać, dlatego starała się nie zwracać na to uwagi i iść dalej.
Wyszła na zewnątrz, czując jak chłodne, nocne powietrze w nią uderza. Przeszedł ją dreszcz, a kiedy wypuściła powietrze z ust, dostrzegła na tle jasnego księżyca i gwieździstego nieba, białą parę. Przed domem dostrzegła czarny powóz, który został zaprzężony do czterech, czarnych jak smoła koni. Rolę woźnicy pełnił mężczyzna w długim fraku i cylindrze. Widząc Tessę uśmiechnął i podszedł bliżej schodków od tarasu. Podał jej dłoń, aby pomóc jej zejść. Właśnie miała ją podać, kiedy chwycił ją ktoś inny. Palce Willa zacisnęły się wokół jej dłoni. Chłopak pomógł jej zejść, mrożąc mężczyznę wzrokiem.
Po zejściu po schodach chciała zabrać dłoń, ale ten ją trzymał. Odprowadził ją, aż do powozu i dopiero tam puścił. Usiadł obok niej, a na przeciwko ich pani Wetherby. Po zatrzaśnięciu się drzwi, konie ruszyły, sprawiając lekkie uczucie szarpnięcia.
- Więc... - zaczęła Tessa. - liczę na wyjaśnienia. Teraz. - na ostatnie słowo dała nacisk.
- Gotowe, panienko. - służące dygnęły i cofnęły się, aby sięgnąć po walizki.
Z dłonią opartą o brzuch, ruszyła w stronę drzwi, za którymi zastała Willa i panią Wetherby. Rozmawiali o czymś, bo kiedy zauważyli Tessę, przerwali. Obydwoje chcieli coś do niej powiedzieć, ale ta ich wyprzedziła.
- Coś przede mną ukrywacie. - zmierzyła ich wzrokiem. - Nie mam pojęcia co... ale wiem, że nie bez powodu Konsul chce, abym się stawiła w instytucie. Wy wiecie dlaczego, ale nie chcecie mi powiedzieć.
- Tess...
- Will. - skłoniła lekko głową w przód i ruszyła w stronę schodów. Mocno złapała się barierki i powoli stąpała ze schodka na schodek, aż poczuła równą podłogę. Poczuła jak kręgosłup zaczyna ją pobolewać, dlatego starała się nie zwracać na to uwagi i iść dalej.
Wyszła na zewnątrz, czując jak chłodne, nocne powietrze w nią uderza. Przeszedł ją dreszcz, a kiedy wypuściła powietrze z ust, dostrzegła na tle jasnego księżyca i gwieździstego nieba, białą parę. Przed domem dostrzegła czarny powóz, który został zaprzężony do czterech, czarnych jak smoła koni. Rolę woźnicy pełnił mężczyzna w długim fraku i cylindrze. Widząc Tessę uśmiechnął i podszedł bliżej schodków od tarasu. Podał jej dłoń, aby pomóc jej zejść. Właśnie miała ją podać, kiedy chwycił ją ktoś inny. Palce Willa zacisnęły się wokół jej dłoni. Chłopak pomógł jej zejść, mrożąc mężczyznę wzrokiem.
Po zejściu po schodach chciała zabrać dłoń, ale ten ją trzymał. Odprowadził ją, aż do powozu i dopiero tam puścił. Usiadł obok niej, a na przeciwko ich pani Wetherby. Po zatrzaśnięciu się drzwi, konie ruszyły, sprawiając lekkie uczucie szarpnięcia.
- Więc... - zaczęła Tessa. - liczę na wyjaśnienia. Teraz. - na ostatnie słowo dała nacisk.
***
- Cecily, ja ciebie bardzo proszę... SKOŃCZ JUŻ!
Dziewczyna nadal nie słuchając, zaczęła jeszcze szybciej wywijać mieczem w różne strony.
Opierając się o ścianę, obserwował jej zwinne ruchy. Brunetka robiła kroki i obroty w różne strony, tnąc serafickim mieczem powietrze. Było już po pierwszej, a ona wciąż ćwiczyła.
- Trenujesz już drugą godzinę! - przypomniał jej, wzdychając, ale ta nie słuchała. W końcu stracił cierpliwość i zdjął marynarkę, zostając w koszuli i spodniach. Następnie sam wziął ze schowka broń i podszedł do dziewczyny, blokując jej kolejny ruch. Rozległ się dźwięk uderzającego o siebie metalu, a oczy dziewczyny spoczęły na nim.
- Pięć. - oznajmił.
- Pięć? - powtórzyła zdyszana. - Uważam, że zasługuję na sześć.
- Pięć... za nie posłuszeństwo.
- To walka. - przypomniała mu, chowając miecz w skórzaną pochwę. Otarła krople spływającego potu z czoła. - Nieposłuszeństwo jest wskazane. W końcu nikt nie słucha demona w czasie walki z nim. - wyjaśniła. Odrzuciła swój francuski warkocz do tyłu i oparła dłonie na biodrach. Zanim się odwróciła, uniosła szybko brwi w górę, po czym je opuściła. Chciała ruszyć w kierunku drzwi, kiedy ktoś ją podciął, a ona znalazła się na podłodze, unieruchomiona. Gabriel siedział na niej okrakiem, przytrzymując jej nadgarstki. Nachylił się i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.
- Ale teraz jesteś na moim treningu. Więc, aby później wygrać w prawdziwej walce, musisz mi być posłuszna.
- Bez ciebie też dam sobie radę. - powiedziała z przekonaniem.
- Nie dasz.
- Dam.
- W takim razie potraktuj mnie teraz jak demona, który siedzi na tobie. Nie masz broni. Co zrobisz?
- Na pewno chcesz wiedzieć? - spytała. - Nie radzę.
- To rozkaz.
Nie trzeba było jej drugi raz powtarzać. Wzięła głęboki oddech i uniosła z całej siły nogę, ty samym kolanem uderzając chłopaka w miejsce między jego nogami. Krzyknął. Wykorzystała chwilę jego nieuwagi, napierając na niego tak, że się przeturlała w bok, lądując na nim. Nadgarstki mu unieruchomiła, a buty wbiła w jego nogi, tak aby nie mógł nimi ruszać. Zobaczyła na jego twarzy grymas bólu.
- Wybacz, kochanie, ale rozkaz to rozkaz. - szepnęła, całując go w policzek.
- Dla tego widoku warto... - wymamrotał po chwili, patrząc nieco niżej. Podążyła za jego wzrokiem, rozumiejąc o co mu chodzi. Rozdziawiła usta z niedowierzania i wstała z niego, podciągając bluzkę tak, aby całkowicie zasłoniła jej piersi.
- No wiesz co? - syknęła, kiedy ten się podniósł i rozmasował plecy. Podszedł do niej z krzywym uśmiechem. Dotknął jej policzka i nachylił się, chcąc ją pocałować... wtedy usłyszeli dźwięk kopyt koni, dobiegający z dworu. Obydwoje się od siebie odsunęli i podeszli bliżej okna. Na dziedziniec właśnie wjechał czarny powóz.
- Kto to? - spytała szeptem.
Powóz się zatrzymał i kiedy tylko drzwiczki się otworzyły, wyszła przez nie...
- Tessa?
Widać było, że brzuch dziewczyny urósł od ostatniego razu, kiedy ją widziała. Ale nie była w złej formie. Tessa kierowała się szybkim krokiem w stronę drzwi instytutu, a za nią biegł Will, który ją zatrzymał, łapiąc za ramiona. Mówił coś do niej, jakby chciał ją uspokoić, ale dziewczyny tylko krzyknęła na niego, wyrywając mu się.
- Ja myślisz, o co chodzi?
- Nie mam pojęcia, Cecily. A to coś poważnego.
Przepraszam, że nie było wczoraj rozdziału. Nie zdążyłam, bo cały tydzień mam zawalony nauką, więc dzisiaj wstawiam rozdział z cudem, bo jutro mam test z angielskeigo i powinnam teraz siedzieć i się uczyć. Ale co tam XD Trzeba trochę się poświęcać :D