środa, 30 września 2015

Rozdział 31

- Ja pójdę obudzić Tessę. - oznajmiła cicho Jeanine. - A ty idź się spakować.

- Dobrze. - mruknął niechętnie i skierował się w stronę schodów. Naprawdę nie miał ochoty wracać do instytutu. Szczególnie, że robili to tylko dlatego, aby Benedykt Lightwood mógł zdecydować o dziecku, kiedy się urodzi. Gdyby nie ta cała sprawa, to musiał przyznać, że po urodzeniu się dziecka, nie byłoby tak źle zostać jeszcze na trochę na wsi. W końcu nie było tutaj tak źle. Spędzał z Tessą dużo czasu, z dala od wszystkich problemów. Ale oczywiście tęsknił za Cecily i swoim parabatai.

***

- Maaamooo! - usłyszała krzyk dziecka. Odwróciła głowę, dostrzegając w oddali pięcioletniego chłopca, ubranego w spodniach do kolan i koszuli bez kołnierzyka, boso. Jego opadające na czoło, brązowe włosy podskakiwały, kiedy biegł w jej stronę, a niebieskie oczy, aż iskrzyły radością. - Maaamooo! - krzyknął ponownie, będąc co raz bliżej. Za chłopcem biegł Will w długich spodniach i koszuli w kamizelce, również był boso. Obaj chłopcy się śmiali i biegli ile sił w nogach. Tessa z uśmiechem na twarzy odłożyła książkę na koc. Chciała się podnieść, kiedy chłopiec wpadł na nią, rzucając się jej na szyje. Schował się za jej plecami, kiedy Will dobiegł do nich zdyszany i opadł na koc obok Tessy. Pocałował ją w policzek i wykorzystując ten moment, złapał chłopca za ramiona i pociągnął go do siebie, zaczynając łaskotać. Dziecko wiło się na ziemi, śmiejąc w niebo głosy.
- Mam cię!
Tessa nie mogła przestać się uśmiechać. Poczuła jak jej serce zalewa fala ciepła, kiedy Will nareszcie puścił chłopca, a ten usiadł z szerokim uśmiechem, ukazując rząd białych ząbków.
- Mówiłem, że szybko biegam! - krzyknął.
- Ale i tak cię złapałem. - przypomniał Will, wskazując na niego palcem.
- Ale ja i tak jestem szybszy! Prawda, mamo?!
- Obydwaj byliście szybcy.
- Nie, ja byłem szybszy. - wtrącił brunet.
- NIE, BO JA!
- Ten, który mnie złapie pierwszy, wygrywa tytuł najszybszego Herondale'a! - oznajmiła, wstając. Zdjęła swoje koronkowe rękawiczki, kapelusz i buty. I zanim chłopcy zdążyli stanąć na równe nogi, ta uniosła swoją błękitną z satyny suknie i ruszyła biegiem wzdłuż piaszczystego brzegu morza. Dookoła było pusto. Byli tylko oni. Tessa, Will... i ich syn.
Biegła, pozwalając sukni i rozpuszczonym lokom unosić się na wietrze. Jej stopa zawsze, dając krok, zanurzała się w wilgotnym piasku lub w chłodnej wodzie, która przybywała do niej w postaci fali. Powietrze wypełniał zapach, słonej morskiej wody i ciepłego piasku.
Nagle ktoś ją złapał w talii. Krzyknęła z zaskoczenia, czując jak upada na miękki piasek. Śmiała się chwilę z zamkniętymi oczami, a kiedy je otworzyła, nad sobą zobaczyła pochylającego się Willa. Podpierał się po bokach rękami, ale mimo to jego twarz była tak blisko, że jeden mały ruch wystarczył, aby jej wargi dotknęły jego ust.
- Mam cię. - szepnął z uśmiechem - A teraz chcę moją nagrodę. -  i nachylił się, aby ją pocałować...
- To nie fair! - chłopiec dobiegł do nich, tupiąc nogą. - Po prostu masz dłuższe nogi! Ale nie długo urosnę i będę szybszy od ciebie!
- Dobrze, dobrze, a teraz zakrywaj oczy.
- Nie jestem głupi! Wiem, co robisz wtedy z mamą!
- Skoro wiesz, to nie musisz patrzeć. No już! Oczy! 
- Tato!
- Bo nie dostaniesz dzisiaj deseru. - zagroził. Chłopiec przymrużył groźnie oczy i przyłożył swoją dłoń do twarzy, zasłaniając oczy. Zadowolony brunet, odwrócił głowę z powrotem w stronę Tessy i złożył na jej ustach, namiętny pocałunek. Leżała sztywno na piasku, jedynie unosząc głowę.
W pewnym momencie usłyszeli cichy chichot chłopca. Odwrócili głowy w jego stronę, dostrzegając jak chłopiec wyglądaj jednym okiem na nich, z pomiędzy dwóch palców. Złączył je szybko ze sobą, udając, że nic nie widział.
- Ty mały, kłamco. - warknął Will i wstał, zaczynając gonić chłopca, który ze śmiechem zaczął uciekać. Parsknęła śmiechem, zaciskając dłonie na piasku.

***

- Tesso... - obudził ją cichy głos pani Wetherby. Ocknęła się z głębokiego snu, wzdychając.

- Co się stało? - spytała sennym głosem.

- Musisz wstać i się ubrać.

Zmarszczył brwi i zamrugała kilka razy, dostrzegając twarz kobiety.

- Dlaczego?

Kobieta wypuściła drżące powietrze, zamykając na chwilę oczy.

- Wracamy do instytutu. - wdusiła w końcu.

Dla Tessy był to jak policzek. Ocknęła się w jednej sekundzie, gwałtownie siadając. Poczuła zawroty głowy, ale starała się nie zwracać na nie uwagi.

- O czym pani mówi? - spytała szeptem, oddychając przez usta. Miała wrażenie, że brak jej powietrza.

- Wytłumaczę ci to w powozie, a teraz dla dobra nas wszystkich wstań...

- Nie! - podniosła głos. - Niech mi pani wytłumaczy. Teraz. - ostatnie słowo wypowiedziała przez zaciśnięte zęby.

- To naprawdę nie jest temat na teraz, Tesso.

- Nie ruszę się stąd, do póki się nie dowiem prawdy! - ostrzegła, czując, że do jej oczu napływają łzy. - Proszę!

Kobieta westchnęła.

- Tylko się nie denerwuj, nie możesz. Obiecaj. - Jeanine widząc niepewną minę Tessy, jeszcze dodała - Dla dobra dziecka.

- Dobrze... - westchnęła w końcu.

- A więc... Konsul Wayland...

- Tak?

- Konsul rozka... poprosił - poprawiła. - abyś udała się do instytutu jak najszybciej.

- Dlaczego?

- Bo...

- Bo uznał, że resztę "odwyku" powinnaś spędzić w instytucie. - dokończył głos Willa. Odwróciła głowę w stronę drzwi, przez które właśnie wszedł. Podszedł do niej powoli i usiadł obok niej na brzegu łóżka.

- Nie wydaje się wam to dziwne?

- Nie. - odpowiedzieli w tym samym czasie Will i pani Wetherby. Tessa spojrzała na nich podejrzanie, ale po dłuższej chwili pokiwała głową. - Dobrze... tylko... tylko się ubiorę. - szepnęła, a na jej słowa kobieta i brunet odetchnęli z ulgą.

- Służące ci pomogą.

***

- Wiecie coś więcej? - spytała Tessa, kiedy jedna służąca poprawiała jej suknię, a druga włosy.

- Nie, panienko. - odpowiedziała starsza.

Mimo to, Tessa była pewna, że coś jest nie tak. Mogła to wyczuć w napiętym głosie służących, pani Wetherby, jak i Willa. Jedno było pewne: była okłamywana. Musiało to być coś ważnego, skoro nikt jej nie chciał powiedzieć prawdy.

- Gotowe, panienko. - służące dygnęły i cofnęły się, aby sięgnąć po walizki.

Z dłonią opartą o brzuch, ruszyła w stronę drzwi, za którymi zastała Willa i panią Wetherby. Rozmawiali o czymś, bo kiedy zauważyli Tessę, przerwali. Obydwoje chcieli coś do niej powiedzieć, ale ta ich wyprzedziła.

- Coś przede mną ukrywacie. - zmierzyła ich wzrokiem. - Nie mam pojęcia co... ale wiem, że nie bez powodu Konsul chce, abym się stawiła w instytucie. Wy wiecie dlaczego, ale nie chcecie mi powiedzieć.

- Tess...

- Will. - skłoniła lekko głową w przód i ruszyła w stronę schodów. Mocno złapała się barierki i powoli stąpała ze schodka na schodek, aż poczuła równą podłogę. Poczuła jak kręgosłup zaczyna ją pobolewać, dlatego starała się nie zwracać na to uwagi i iść dalej.

Wyszła na zewnątrz, czując jak chłodne, nocne powietrze w nią uderza. Przeszedł ją dreszcz, a kiedy wypuściła powietrze z ust, dostrzegła na tle jasnego księżyca i gwieździstego nieba, białą parę. Przed domem dostrzegła czarny powóz, który został zaprzężony do czterech, czarnych jak smoła koni. Rolę woźnicy pełnił mężczyzna w długim fraku i cylindrze. Widząc Tessę uśmiechnął i podszedł bliżej schodków od tarasu. Podał jej dłoń, aby pomóc jej zejść. Właśnie miała ją podać, kiedy chwycił ją ktoś inny. Palce Willa zacisnęły się wokół jej dłoni. Chłopak pomógł jej zejść, mrożąc mężczyznę wzrokiem.

Po zejściu po schodach chciała zabrać dłoń, ale ten ją trzymał. Odprowadził ją, aż do powozu i dopiero tam puścił. Usiadł obok niej, a na przeciwko ich pani Wetherby. Po zatrzaśnięciu się drzwi, konie ruszyły, sprawiając lekkie uczucie szarpnięcia.

- Więc... - zaczęła Tessa. - liczę na wyjaśnienia. Teraz. - na ostatnie słowo dała nacisk.

***

- Cecily, ja ciebie bardzo proszę... SKOŃCZ JUŻ!

Dziewczyna nadal nie słuchając, zaczęła jeszcze szybciej wywijać mieczem w różne strony.

Opierając się o ścianę, obserwował jej zwinne ruchy. Brunetka robiła kroki i obroty w różne strony, tnąc serafickim mieczem powietrze. Było już po pierwszej, a ona wciąż ćwiczyła.

- Trenujesz już drugą godzinę! -  przypomniał jej, wzdychając, ale ta nie słuchała. W końcu stracił cierpliwość i zdjął marynarkę, zostając w koszuli i spodniach. Następnie sam wziął ze schowka broń i podszedł do dziewczyny, blokując jej kolejny ruch. Rozległ się dźwięk uderzającego o siebie metalu, a oczy dziewczyny spoczęły na nim.

- Pięć. - oznajmił.

- Pięć? - powtórzyła zdyszana. - Uważam, że zasługuję na sześć.

- Pięć... za nie posłuszeństwo.

- To walka. - przypomniała mu, chowając miecz w skórzaną pochwę. Otarła krople spływającego potu z czoła. - Nieposłuszeństwo jest wskazane. W końcu nikt nie słucha demona w czasie walki z nim. - wyjaśniła. Odrzuciła swój francuski warkocz do tyłu i oparła dłonie na biodrach. Zanim się odwróciła, uniosła szybko brwi w górę, po czym je opuściła. Chciała ruszyć w kierunku drzwi, kiedy ktoś ją podciął, a ona znalazła się na podłodze, unieruchomiona. Gabriel siedział na niej okrakiem, przytrzymując jej nadgarstki. Nachylił się i złożył na jej ustach namiętny pocałunek.

- Ale teraz jesteś na moim treningu. Więc, aby później wygrać w prawdziwej walce, musisz mi być posłuszna.

- Bez ciebie też dam sobie radę. - powiedziała z przekonaniem.

- Nie dasz.

- Dam.

- W takim razie potraktuj mnie teraz jak demona, który siedzi na tobie. Nie masz broni. Co zrobisz?

- Na pewno chcesz wiedzieć? - spytała. - Nie radzę.

- To rozkaz.

Nie trzeba było jej drugi raz powtarzać. Wzięła głęboki oddech i uniosła z całej siły nogę, ty samym kolanem uderzając chłopaka w miejsce między jego nogami. Krzyknął. Wykorzystała chwilę jego nieuwagi, napierając na niego tak, że się przeturlała w bok, lądując na nim. Nadgarstki mu unieruchomiła, a buty wbiła w jego nogi, tak aby nie mógł nimi ruszać. Zobaczyła na jego twarzy grymas bólu.

- Wybacz, kochanie, ale rozkaz to rozkaz. - szepnęła, całując go w policzek.

- Dla tego widoku warto... - wymamrotał po chwili, patrząc nieco niżej. Podążyła za jego wzrokiem, rozumiejąc o co mu chodzi. Rozdziawiła usta z niedowierzania i wstała z niego, podciągając bluzkę tak, aby całkowicie zasłoniła jej piersi.

- No wiesz co? - syknęła, kiedy ten się podniósł i rozmasował plecy. Podszedł do niej z krzywym uśmiechem. Dotknął jej policzka i nachylił się, chcąc ją pocałować... wtedy usłyszeli dźwięk kopyt koni, dobiegający z dworu. Obydwoje się od siebie odsunęli i podeszli bliżej okna. Na dziedziniec właśnie wjechał czarny powóz.

- Kto to? - spytała szeptem.

Powóz się zatrzymał i kiedy tylko drzwiczki się otworzyły, wyszła przez nie...

- Tessa?

Widać było, że brzuch dziewczyny urósł od ostatniego razu, kiedy ją widziała. Ale nie była w złej formie. Tessa kierowała się szybkim krokiem w stronę drzwi instytutu, a za nią biegł Will, który ją zatrzymał, łapiąc za ramiona. Mówił coś do niej, jakby chciał ją uspokoić, ale dziewczyny tylko krzyknęła na niego, wyrywając mu się.

- Ja myślisz, o co chodzi?

- Nie mam pojęcia, Cecily. A to coś poważnego.


Przepraszam, że nie było wczoraj rozdziału. Nie zdążyłam, bo cały tydzień mam zawalony nauką, więc dzisiaj wstawiam rozdział z cudem, bo jutro mam test z angielskeigo i powinnam teraz siedzieć i się uczyć. Ale co tam XD Trzeba trochę się poświęcać :D

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 30

***

05.08.1879
Droga Charlotte,

nie mam pojęcia, który już raz piszę list do ciebie, na który ty zapewne nie odpowiesz. Domyślam się, że jesteś zła na mnie i na Willa i trudno ci uwierzyć w to, że chłopak który mieszkał z wami pod jednym dachem... teraz zostanie ojcem.
Rozumiem twoją odrazę i nie mam zamiaru cię o to winić, ani -broń Boże- się na ciebie gniewać. Ale sprawia mi to ból, kiedy nie dostaję od ciebie żadnej odpowiedzi. Czasami zastanawiam się, czy w ogóle czytasz moje listy. W mojej głowie krąży również pytanie, czy po upłynięciu tego roku, powinnam się pojawić w instytucie.
Błagam, Charlotte, odpowiedz na ten list krótko i wyraźnie. Jesteś na mnie zła? Chcesz mnie widzieć na oczy pierwszego stycznia?
Cokolwiek byś napisała lub nie... zrozumiem. Masz na to moje słowo.

Tessa Gray

***

- Tess, obudź się. - głos Willa ją ocknął. Wzdrygnęła się na nagłą pobudkę i ziewnęła, odrywając głowę i służące jej za poduszkę ręce od blatu biurka. Rozejrzała się nieco, zdając sobie sprawę, że musiała przysnąć, pisząc list do Charlotte. Rozmasowała swój obolały kark i plecy, głową powoli kręcąc w różne strony.

- Już późno, może się położysz? - zaproponował, zmierzając wzrokiem jej skromny strój, składający się z długiej koszuli nocnej i satynowego szlafroka w kolorze lawendy. Na jej twarz wpłynął lekki rumieniec. Teraz już niemal codziennie chodziła w takim stroju. Nie było sensu zakładać sukni i się stroić, skoro większość czasu spędzała w sypialni, śpiąc w łóżku lub w salonie na kanapie, czytając. A nawet gdyby chciała się więcej ruszać, to nie mogła z powodu bólu pleców, który powodował ciężar jej sporo wydatnego już brzucha.

- Dobrze. - westchnęła. - Pomożesz mi?

Kiwnął głową i podał jej rękę, drugą zaś kładąc na jej plecach. Zacisnęła palce na jego dłoni i wspierając się nią i krawędzi biurka, podniosła się, chwiejąc przez chwilę. Skrzywiła się na twarzy, czując ponowną falę bólu w kręgosłupie. Chłopak widząc to, nie miał zamiaru jej puszczać. Odprowadził ją do łóżka, znosząc cierpliwie jej wolne tępo.

Usiadła z ulgą na łóżko i spuściła głowę, biorąc kilka oddechów. Will kucnął, aby móc spojrzeć na jej twarz.

- Może poproszę Jeanine, aby ci coś przyniosła?

Spojrzała w jego niebieskie oczy, w których widać było troskę i współczucie. Jego obecność zawsze sprawiała, że czuła ciepło na sercu i czuła się bezpieczna. Gdyby go tutaj nie było, była pewna, że o wiele gorzej by sobie radziła.

- Nie trzeba. Zaraz mi przejdzie, ale dziękuję. - wysiliła się na lekki uśmiech, który on odwzajemnił.

- Dobranoc, Tess. - szepnął i wstał.

- Dobranoc. - odpowiedziała mu równie cicho i położyła się. Nie przykrywała się kołdrą ostatnio było jej dość gorąco w nocy.

Will zaczął kierować się w stronę korytarza, ale kiedy już miał nacisnąć klamkę, zatrzymał się. Tessa właśnie miała otworzyć usta i spytać się, czy coś się stało, kiedy chłopak się odwrócił, przenosząc na nią wzrok. Powoli podszedł do krawędzi łóżka, na której przysiadł. Następnie się zaczął nachylać.

Jej serce biło jak oszalałe.

Brunet się zatrzymał dopiero... kiedy jego usta spoczywały na jej ustach. Zamknęła oczy. Jego wargi się nie poruszały, tylko spoczywały nieruchomo na jej wargach. Po kilku sekundach zaczął się odsuwać, ale ona pragnęła więcej. Przyłożyła dłoń do jego policzka, dając mu to do zrozumienia. Patrzyła błagalnie w jego oczy i wtedy znów go pocałowała. Tyle, że ona poruszała swoimi wargami. Po chwili on też zaczął oddawać ruchy.

Pocałunek trwał nie mniej i nie więcej niż minutę.

Oboje zaczęli się od siebie odsuwać, aby móc złapać oddech, ale wciąż na siebie patrzyli.

- Dobranoc. - powiedział cicho.

- Dobranoc, Will.

I wyszedł.

Została sama. Czuła pot na swojej skórze, i wciąż mocno bijące serce. Była zamroczona, zupełnie, jakby nie wiedziała, co się właśnie stało. Wzięła głęboki oddech i zgasiła palącą się świeczkę na stoliku obok.



***

- To już nie długo, prawda? - spytał Will, siedząc na kanapie i wpatrując się w skaczący ogień w kominku.

Jeanine, która do tej pory czytała jakieś listy i popijała herbatą, teraz podniosła wzrok na chłopaka, jakby dopiero teraz go zauważyła.

- Ale co?

- Poród. - odpowiedział beznamiętnie.

- Owszem, powinna zacząć rodzić w przyszłym miesiącu, ale może się też się zdarzyć, że zacznie wcześniej... - przerwało jej ostre, głośne pukanie do drzwi.

Odłożyła papiery i wstała, razem z Willem kierując się w stronę wyjścia. Jeanine otworzyła drzwi, za którymi zastała mężczyznę w czarnym płaszczu i cylindrze.

- Mam nadzieję, że to coś ważnego, skoro nachodzi nas pan o tej porze.

- Wiadomość, którą przynoszę, wymagała natychmiastowego przesłania.

- Więc, słucham?

- Przysyła mnie Konsul Wayland. Enklawa omówiła ponownie temat panny Gray i jej przyszłego dziecka. Stwierdzono, że nie wiadomo jakie dziecko się urodzi i jaka krew będzie w nim płynęła.

- Ależ mogę zapewnić, iż dziecko nie będzie niebezpieczne. Płynąć w nim będzie w większości krew Nefilim, a krwi czarownika i demona będzie tyle co nic.

- Konsul wydał rozkaz, iż Tessa Gray ma niezwłocznie się udać do instytutu, który obecnie prowadzi Charlotte Branwell. To tam ma powić dziecko, które później oceni zaufany człowiek i zdecyduje o jego lub jej losie.

- Mianowicie kto? - wtrącił brunet niezbyt miłym tonem i wcale nie starał się na milszy. W środku gotował się jak w piekle.

- Benedykt Lightwood, który kilka dni temu został mianowany jako druga prawa ręka Konsula i Inkwizytora.

- Słucham?! - to tyle co Will mógł wykrztusić. Zamrugał kilka razy oczami, chcąc się upewnić, że dobrze usłyszał.

- Czy to na pewno rozsądna decyzja? Panna Gray...

- Panna Gray, pani Wetherby, ma niezwłocznie się udać do instytutu. Ja jestem tylko posłańcem. - oznajmił i skłonił się nisko, wycofując się. - Powóz czeka...

piątek, 25 września 2015

Rozdział 29

Kolejne dni wyglądały dość podobnie... no prawie. Ponieważ Jessamine wróciła do instytutu razem z pozostałymi, to Tessa miała więcej czasu dla siebie. Nie musiała grać od rana do wieczora w karty lub pić co godzinę herbaty w ogródku. Te wszystkie okropne zajęcia zastępowała, spędzając czas z Willem. Oboje brali koszyk z kocem i owocami i szli nad staw, gdzie potrafili - oczywiście z przerwami na obiad - spędzić prawie cały dzień, aż do pięknego zachodu słońca, który razem podziwiali.

Ponieważ mieli dla siebie zawsze dużo prywatności, nie musieli ukrywać swoich uczuć i mogli się sobie zwierzać ze wszystkiego. Tessa zawsze mogła na nim polegać, ale ostatnio Will zaczął ją nieco drażnić. Zawsze kiedy wracali wieczorami do domu, to on od razu proponował jej położenie się spać lub, kiedy od czasu do czasu miewała bóle, to biegł po służące, panikując, że ona zaczyna rodzić. Ale w głębi serca i tak była szczęśliwa, że to on tutaj jest, a nie Jessamine.

***

"Pragnę, by pani wiedziała, że była pani ostatnim marzeniem mej duszy! Pomimo upadku nie upadłem tak nisko, by widok pani i pani ojca oraz waszego domu, który potrafiła pani uczynić prawdziwym domem, żeby to wszystko nie zbudziło we mnie dawnych cieni, o których myślałem, że na zawsze umarły. Od kiedy panią poznałem, czuje wyrzuty, których myślałem już nigdy nie czuć, słyszę głosy wzywające mnie naprzód, o których myślałem, że zamilkły na wieki. Mam jakieś niejasne pragnienie walki, dokonania czegoś, zaczęcia czegoś od początku, wyzwolenia się z więzów gnuśności i rozpusty! Chciałbym znów walczyć jak dawniej! Sen, tylko sen, który kończy się niczym, który zostawia śpiącego tam, gdzie spał, ale pragnę, by wiedziała pani, że to pani natchnęła mnie tym snem!".*

- Uwielbiam jak mi czytasz. - powiedziała z lekkim uśmiechem, okryta cienkim kocem i wyciągnięta na kanapie w salonie. Opierała się o jego klatkę piersiową, czując przyjemne ciepło bije od jego ciała, a także od kominka obok.

Na dworze był już chłodny wieczór, dlatego tym razem postanowili wrócić szybciej z nad stawu.

- Mi też sprawia to dużą przyjemność. - powiedział cicho, dłonią lekko masując jej ramię. Drugą zaś ją obejmowała, cały czas trzymając przy sobie.

Głowę oparł o jej głowę i westchnął. W pomieszczeniu panowała cisza, jedynie co można było usłyszeć, to dobiegający z kominka dźwięk iskrzącego się ognia. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, rozkoszując się tą cudowną, spokojną chwilą.

- Pani Wetherby cię badała? - spytał.

- Tak. Jest bardzo aktywny i dobrze się rozwija.

Cisza. Cisza. Cisza.

- Jak damy mu na imię?

I  wtedy zamrugała kilka razy, jakby właśnie się obudziła. Wzięła głęboki oddech, rozumiejąc, że Will ma racje. Chłopiec nie miał imienia.

- Nie wiem, ale na drugie ma mieć Nathaniel. - oznajmiła.

- A na pierwsze?

- A jakie ci się podoba?

- Hmm... co powiesz na Christopher? Christopher Nathaniel.

- Ładnie... a Philip? Philip Nathaniel.

- Też ładnie, ale wolę Christophera.

- A ja Philipa.

- Christopher.

- Philip.

- Christopher.

- Philip.

- Zrobiłam herbatę. - przerwała im służąca, stawiając na stoliku tackę z dwiema, parującymi filiżankami. Kobieta dygnęła i odeszła.

- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy. - zagroził, a Tessa jedynie cicho zachichotała, ale zanim uśmiech zniknął z jej twarzy, w środku poczuła jakby coś ją... kopnęło. Od środka. Wzięła szybki oddech, siadając i łapiąc się za brzuch.

- Co się dzieje? - spytał, gwałtownie wstając. Usiadł na brzegu kanapy, kiedy tym czasem Tessa się położyła na poduszce, dłonią wodząc po swoim brzuchu.

- Po prostu... coś poczułam. - wytłumaczyła, a na jej twarzy błąkał się uśmiech. I znowu to uczucie. - Znowu. - szepnęła i wzięła dłoń Willa, przykładając ją w odpowiednie miejsce. Chłopak jedynie zmarszczył brwi, spuszczając wzrok... I znowu kopnięcie. Teraz on też to poczuł, bo na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech. Też wyszczerzyła zęby.

- Czy... czy to...? - motał się, ale ona odpowiedziała mu jedynie kiwaniem głowy. - Faktycznie jest aktywny. - przyznał i przyłożył ucho do brzucha. Tessa przyłożyła dłoń do włosów Willa, uśmiechając się. Czuła, że dziecko się w niej rusza i ponownie kopie. Jej serce zalała fala ciepła i miłości, przez co do jej oczu napłynęły łzy.

- Co tu tak wesoło? - głos pani Wetherby rozległ się w wejściu. Blondynka podeszła bliżej i widząc pozycje Willa, uśmiechnęła się. - Kopie?

- Bardzo. - odpowiedział brunet, prostując się.

- Wybraliście już imię? W końcu to już nie długo.

- Jeszcze się zastanawiamy.

- No tak, najważniejsze jest nazwisko. - stwierdziła kobieta. - Herondale lub Gray. Trudny wybór. - stwierdziła, cmokając. Następnie wyszła bez słowa.

Oboje spojrzeli na siebie z poważną miną.

- Gray
- Herondale. - powiedzieli w tym samym czasie swoje nazwiska.

- Do tej rozmowy też jeszcze wrócimy. - powiedziała.






*Opowieść o dwóch miasach - Charles Dickens

wtorek, 22 września 2015

Rozdział 28

Była już na pewno dwudziesta pierwsza. Na dworze, - gdzie wszyscy się bawili, śmiejąc się, pijąc i tańcząc w rytm muzyki granej przez jedną ze służących na pianinie na tarasie - zrobiło się już ciemno i chłodno. Jedyne światło dawały gwiazdy i pełnia na niebie. Do tego ognisko, przy którym Tessa siedziała, obserwując innych i klaskając.

Śmiała się i kiwała na boki, w rytm melodii, wydobywającej się z klawiszy. Nie był to wymuszony śmiech. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, dobrze się bawiła. Raz zrobiła okrążenie, tańcząc energicznie ze wszystkimi po kolei, ale potem Pani Wetherby jak i inni zalecili jej nieco odpoczynku. Siedziała więc teraz na jednym z krzeseł ustawionych obok ogniska i obserwowała jak inni się bawią i wygłupiają.

Charlotte tańczyła walca ze swoim mężem, ale Henry był już pijany, więc nie szło mu za dobrze... czego oczywiście nie można powiedzieć o tańczących cotilliona Cecily i Gabrielu. Tańczyli tak wspaniale i... romantycznie, że nawet Will tańczący z Jessamine walca (między nimi była bardzo duża odległość) patrzył na nich co chwilę z przymrużonymi oczami. Ale najbardziej trzeźwi byli Gideon i Sophie, tańcząc obojętne kroki, piruety i inne. Nie obchodziło ich to, że źle tańczą. Po prostu się do siebie uśmiechali i śmiali.

Jem zaś właśnie podszedł do Tessy z kocem i parującym kubkiem. Podał jej napój, który przyjęła z wdzięcznością. Ciepły kubek był niemal pieszczotą dla jej chłodnych dłoni.

- Dziękuję. - powiedziała z uśmiechem, kiedy chłopak nakrył ją jeszcze kocem. Następnie wziął krzesło i postawił je sobie obok jej krzesła.

- Przykro mi, że nie możesz pić alkoholu, dlatego zaparzyłem ci herbate.

- Dziękuję, miło wypić coś innego, a nie tylko te ziółka Pani Wetherby. A co do alkoholu... nic się nie stało. To i tak najwspanialsze urodziny, jakie mogły mi się teraz zdarzyć.

- A jak planowałaś je spędzić?

- Prawdopodobnie sama w pokoju, wyglądając przez okno. - wzruszyła ramionami i wzięła łyk ciepłego, lekko słodkawego napoju.

- Wiesz już co będzie? - spytał.

- Co?

- Chłopiec czy dziewczynka? - wskazał brodą na jej brzuch.

- Och.. - odchrząknęła, przygryzając dolną wargę. - Pani Wetherby mnie badała i powiedziała, że będzie to na dziewięćdziesiąt procent chłopiec. - uśmiechnęła się lekko, kładąc wolną dłoń na brzuchu.

- Wybrałaś już imię?

- Nie, chciałabym je wybrać z... - urwała i ugryzła się w język. Chciałaby je wybrać z Willem.
- Z kim?

- Z...

- Z tym, kto jest ojcem dziecka? - spytał najspokojniej w świecie. Nie było w jego głosie złości, żalu ani poirytowania.

- Tak. - odpowiedziała szybko i przeniosła wzrok na resztę, tańczących. Wiedziała, że blondyn wciąż się na nią patrzy, przez co na jej twarz wpłynął rumieniec. Ale nie żałowała swojej odpowiedzi. Powiedziała mu prawdę. Więcej nie musiał wiedzieć.

- Będziesz je chciała zatrzymać, prawda? - spytał po dłuższej chwili.

- Tak, choć kiedy dowiedziałam się o tym, że zostanę matką... do głowy przyszła mi myśl, aby po urodzeniu... oddać dziecko.

- Czemu zmieniłaś zdanie?

- Po prostu... w pewnym momencie postawiłam się na jego miejscu. Ja na pewno bym nie wybaczyła swojej matce, gdyby mnie oddała. Zadaniem matki jest obdarzanie swojego dziecka miłością, która we mnie też się zrodziła. Najpierw trudno mi było znieść myśl, iż miałabym się wcielić w rolę matki, ale potem... ta miłość sama przyszła. Kocham go i wiem, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym go oddała w obce ręce. To mój syn, moja krew, teraz cząstka mojego serca... moje dziecko.

Przeniosła wzrok na ognisko, z którego strzelały iskry i ciepło. Czując jak przechodzi ją chłodny dreszcz, wzięła łyk ciepłego napoju.

- Jestem pewien, że będziesz wspaniałą matką, Tesso. I nie mówię tego tylko po wysłuchaniu twojego owego przemówienia, ale dlatego bo zdążyłem cię doskonale poznać. Mam nadzieję, że twój syn będzie miał większość cech po tobie.

Odpowiedziała mu uśmiechem, następnie się nachylając i ściskając jego dłoń.

- Dziękuję. - szepnęła i się odsunęła.

***

- Obawiam się, że już na was czas. - poinformowała pani Wetherby, po przerwaniu służącej w graniu na pianinie.

Tessie zabiło mocniej serce na myśl, że znów wszyscy wyjadą, a ona zobaczy ich dopiero za pięć miesięcy.

- Rozumiem. - odpowiedziała smutno Charlotte i podtrzymując pijanego męża, podeszła do Tessy. - Zobaczymy się nie długo. Mam nadzieję, że teraz znów będziesz pisać.

Pokiwała głową ze łzami w oczach i jednym ramieniem objęła kobietę za szyję. - Bądź silna. - szepnęła jej jeszcze Charlotte, zanim się odsunęła. Wtedy również Tessa dostrzegła jak Will staje obok niej.

- My też widzimy się za pięć miesięcy. - powiedział, przybierając poważny ton.

Wszyscy dookoła przenieśli wzrok na Willa, który patrzył na nich beznamiętnie.

Co on robi?, pomyślała. Ale pozytywnie. W duchu niemal błagała, aby chłopak kontynuował.

- O czym ty mówisz? - Cecily jako pierwsza odzyskała głos.

- Ja też chciałabym wiedzieć. - Pani Wetherby zrobiła krok w stronę bruneta.

- Zostaję tutaj z Tessą. - oznajmił, podnosząc przy tym głos tak, że serce Tessy, aż podskoczyło.

- Wsiadaj do powozu i wynoś się stąd, zanim zechcę powiadomić o tym Konsula, bo nie masz najmniejszego prawa, aby tutaj przebywać! - Pani Wetherby wskazała palcem na czekający powóz. W jej oczach Tessa mogła dostrzec gniew i furię.

- Mam prawo, aby przebywać obok osoby, która nosi w sobie NASZE dziecko! - wydarł się. Jego reakcja nie tylko zamurowała kobietę, ale i pozostałych, w tym Tessę, która nigdy by się nie spodziewała po nim takiego wyznania. Nigdy by nie pomyślała, że to tak właśnie wszyscy się dowiedzą o ich małym sekrecie. O tym, że to Will jest ojcem dziecka, które ona obecnie w sobie nosi.

Z osłupienia wyciągnęło ją poczucie dotyku, kiedy Will splótł palce u dłoni z jej palcami, na oczach wszystkich. Wolną dłoń trzymając na swoim brzuchu, spuściła zarumieniona wzrok, przełykając w tym samym czasie ślinę, byleby nie wybuchnąć płaczem. A nawet jeśli łzy spłynęłyby po jej twarzy, to nie wiedziała dlaczego. Ze szczęścia, że Will z nią zostaje? Z napięcia, bo teraz wszyscy się na nich patrzą jak na kogoś obcego? A może ze strachu, że wszyscy się od niej odwrócą i już nigdy nie spojrzą w oczy?

Ścisnęła dłoń Willa tak mocno, że zbielały jej kostki. On też nieco bardziej wzmocnił uścisk, ale tym samym kojąco gładził kciukiem jej skórę. Zupełnie jakby chciał powiedzieć; jesteśmy w tym razem, albo nigdy cię nie zostawię.

- To prawda? - wydobył się zachrypnięty głos z gardła Charlotte. Kiedy Tessa uniosła wzrok, zobaczyła w oczach kobiety niedowierzanie i rozpacz.

- Tak. - odpowiedziała jej ledwo słyszalnym głosem.

- Brak mi słów...

- Charlotte... - przerwał jej Will. - zamiast wyprawiać nam kazanie na temat tego, jak bardzo byliśmy nie odpowiedzialni, to lepiej nam powiedz czy wciąż nas akceptujesz, czy nie chcesz nas już więcej widzieć na oczy?

Pani Branwell skakała wzrokiem z niego na Tessę i tak w kółko, aż oznajmiła;

- Widzimy się za pięć miesięcy. - I razem z mężem ruszyła w kierunku powozu.

Inni ruszyli za nią, cicho mrucząc pod nosem pożegnanie. Wszyscy z wyjątkiem Jem'a i Cecily, która podeszła do ich dwójki i uścisnęła.

- Czegokolwiek byście nie zrobili, to ja i tak jestem po waszej stronie. - szepnęła, po czym odwróciła się i ruszyła w ślady pozostałych.

Ulżyło nieco Tessie na myśl, że przynajmniej jedna osoba wciąż będzie przy niej. Ale kamień na jej sercu znów się pojawił, kiedy podszedł do nich Jem.

- Ode mnie to samo, co od Cecily. - powiedział z lekkim uśmiechem. - I obiecuję, że też będę pisywał do was.

- Przepraszam, Jem. - odezwał się Will, spuszczając wzrok.

- Nie masz za co. Przecież od zawsze było wiadomo, że któregoś dnia... każdy z nas będzie miał prawo do wkroczenia w nowy etap w życiu. I twój dzień nadszedł, Will. Zostaniesz ojcem, a Tessa matką. Nie traktujcie tego jak straszną opowieść. - powiedział i odwrócił się, aby kilkanaście metrów dalej, móc wsiąść do powozu razem z innymi.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 27

- Nigdy bym tego nie zrobił. - szepnął, po dłuższej chwili patrzenia się w podłogę. Teraz uniósł swój wzrok na nią i wbił swoje niebieskie oczy w dziewczynę. - Gdybym się go wyrzekł i was zostawił... żałowałbym tego do końca życia. To byłby największy błąd w całym moim życiu.

Jej oczy zaczęły wypełniać się łzami, a serce zaczęło bić tak mocno, jakby chciało wyskoczyć zaraz z jej piersi. Przełknęła ślinę i splotła palce dłoni z jego palcami. Przysunęła się jeszcze bliżej, aby móc go bardziej poczuć. Jego ramiona objęły ją całą i do siebie przyciągnęły. Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową, wdychając zapach jego koszuli.

- Poradzimy sobie. - szepnął. - Kocham cię. - Przyłożył następnie usta do czubka jej głowy, składając na niej pocałunek pełen troski.

Mogła tak siedzieć wtulona w jego pierś przez wieczność, ale wiedziała, że zaraz powinna zebrać w sobie odwagę i zejść na dół. Wzięła kilka spokojnych oddechów, następnie się odsuwając. Will nadal patrzył na nią czule.

- Pani Wetherby powiedziała, że każdy ma przychodzić do ciebie po kolei.

- Nie, dajcie mi chwilę, a zaraz zejdę. - wymusiła lekki uśmiech.

- Dobrze. - kiwnął głową, ale zanim wyszedł z walizką, złożył na jej policzku lekki pocałunek.

Po zamknięciu się drzwi, wstała i podeszła do toaletki, aby się przejrzeć. Poprawiła koka, ponieważ po leżeniu przez dłuższy czas, kilka kosmyków wypadło z fryzury. Następnie, aby nie wyglądać tak blado, ścisnęła lekko policzki. Poprawiła suknie, splatając palce pod brzuchem.

Wzięła głęboki oddech i skierowała się na dół do salonu. Powoli zeszła ze schodów, dostrzegając innych. Charlotte, Cecily, Sophie, Gabriela, Gideona, Jema, Henry'ego. Kiedy tylko przekroczyła próg salonu, wszystkie twarzy przeniosły się z Pani Wetherby na nią, nawet Willa i Jessamine.

Najpierw czuła jak każdy obecny mierzy ją wzrokiem, ale już po chwili usłyszała kroki i otaczające ją ramiona innych. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który sam wpłynął na jej twarz.

Po kilku minutach ściskania, została zasypana falą pytań: Jak się czujesz? Dlaczego nie pisałaś? Czy wszystko dobrze? Kto jest ojcem?

- Hei! - podniosła głos pani Wteherby, odpychając lekko pozostałych. - Na pewno nic wam nie powie, jeżeli nie dacie jej trochę przestrzeni osobistej. - powiedziała i trzymając dłoń na plecach Tessy, lekko pchnęła ją w stronę kanapy. Wszyscy usiedli z powrotem na swoje miejsce.

-Miło was widzieć. - odezwała się po chwili z lekkim uśmiechem. Czuła się nieswojo, czując na sobie wzrok wszystkich.

- Ciebie też, Tesso. - powiedziała Charlotte. - Tak w ogóle, wszystkiego najlepszego!

- Dziękuję. - odpowiedziała dość zaskoczona. Kompletnie zapomniała o swoich urodzinach.

- Może zamiast faktycznie zadawać ci tysiące pytań, to od razu byśmy przeszli do naszych podarunków i świętowania? W końcu to twój dzień.

- Doskonały pomysł! My pierwsi! - krzyknęła Cecily, stając na równe nogi razem z Gabrielem. Brunetka sięgnęła do swojej torebki i wyciągnęła z niej wachlarz zrobiony z pawich piór. Podała go Tessie, która rozłożyła wachlarz.

- Jest śliczny. Dziękuję. - uśmiechnęła się szeroko, palcem wodząc po jednym z piór. Chciała wstać i wyściskać Cecily i Gabriela, ale dziewczyna tylko pchnęła ją z powrotem na kanapę. 

- Nie, do póki tutaj jestem, to masz się nie przemęczać. - rozkazała i usiadła z ukochanym na swoje miejsca.

Tessa jedynie się cicho zaśmiała i kiwnęła głową.

- To jest ode mnie i Henry'ego. - Charlotte podała jej cienkie, kwadratowe pudełeczko, które idealnie mieściło się w dłoni.

Tessa ostrożnie je otworzyła, ukazując srebrny grzebyk z motylkiem wysadzanym różnymi diamencikami.

- Podoba ci się?

- Jest... piękny. - to tyle co mogła powiedzieć. - Przypomina ten, który kiedyś nosiła moja matka. - uśmiechnęła się na miłe wspomnienie. - Dziękuję.

Kobieta wyściskała Tessę, po czym się odsunęła, aby zrobić miejsce Sophie i Gideonowi. Ci jej podarowali długie, z białej koronki zrobione rękawiczki. Od Jessamine dostała złoty medalik z jaskółką, a od panny Wetherby kremową parasolkę, której końca były zrobione z cienkiej, czarnej koronki. Jem zaś jej podarował śliczne kolczyki, składające się z róży, wysadzanej rubinami.

Kiedy przyszła kolej na Willa, zaczęła się denerwować, choć sama nie wiedziała dlaczego. Chłopak posłał jej lekki uśmiech, po czym ze swojej walizki wyciągnął podobne pudełko do tego, w którym Tessa dostała grzebyk od Branwellów. Ale te było większe, zdecydowanie grubsze i zrobione ze skóry.

Chłopak podszedł i otworzył pudełko, ukazując wszystkim naszyjnik w kształcie serca... z ciemno-chabrowego diamentu, otoczonym jasnymi diamentami, tak jak i pozostałość naszyjnika.

- Dobry Boże... - szepnęła, palcami dotykając tylko krawędzi pudełka, jakby bała się dotknąć tego co się w nim znajduje.

Był on piękny. Prawdopodobnie najpiękniejszy jaki w życiu miała możliwość zobaczyć. Kolor był tak... głęboki... że można w nim było niemal utonąć.

- Musiał cię kosztować fortunę. - powiedziała, patrząc na niego.

- Nie mnie, ale Magnusa. To on mi go odsprzedał za tańszą cenę.

- Ile?

- Nie mówi się ceny prezent...

- Proszę. - przerwała mu.

Chłopak westchnął, wywracając oczami.

- Normalna cena to trzy miliony, ale ja go odkupiłem za niecałe półtora.

- To i tak dużo. - powiedziała, prostując się i zabierając rękę z pudełka. - Jest przepiękny... ale nie mogę go przyjąć.

- Nie wygłupiaj się! - krzyknęła Cecily, wskazują na pudełko. - Przecież tak pięknie byś z nim wyglądała!

- Też tak sądzę. - odezwał się Jem.

- Przykro mi, Tesso... - zaczął Will z chytrym uśmieszkiem i wyciągnął naszyjnik z pudełka, podając jej go. - ale obawiam się, że będziesz ZMUSZONA, aby go przyjąć.

Niepewnie zaczęła obracać go w palcach, pod różnymi kątami. Był dość ciężki... ale jednak piękny.

- Na co czekasz? Załóż go! - podnieciła się Charlotte.

Will przejął od niej naszyjnik, zakładając go jej na szyję. Czuła jak opuszki jego palców, muskają jej skórę na karku, sprawnie zapinając zapięcie biżuterii. Przeszedł ją mały dreszcz.

Chłopak się odsunął, aby razem z innymi ocenić Tessę. Patrzyli na nią jak na jakiś niesamowity obraz w muzeum. Poczuła jak się rumieni, dlatego z lekkim uśmiechem spuściła wzrok.

- Wyglądasz przepięknie.

- Pasuje ci.

- Przepiękny.

- Dziękuję. - powiedziała. - I tobie też dziękuję, Will. Jest przepiękny. - posłała mu ciepły uśmiech, który on odwzajemnił.

piątek, 18 września 2015

Rozdział 26

Otworzył brązową walizkę na łóżku, następnie wrzucając do niej wszystko jak leci: ubrania, pieniądze, mniejszą broń jak sztylety i prezent dla Tessy, który jeszcze dzisiaj do niej trafi.wted

Tak. 27 lipca. Dzisiaj były jej urodziny, na które wszyscy czekali. To dzisiaj zobaczy ją po raz pierwszy od jej wyjazdu z instytutu. Tak często do niej pisał, że nie wiedział ile buteleczek atramentu już zużył. Był tak podekscytowany, że ledwo co mógł nad sobą zapanować.

Charlotte poinformowała kilka miesięcy temu Konsula o ciąży Tessy, ale ten oczywiście tylko wysłał do niej czarownice, która jest teraz jej osobistą medyczką. Po za tym, zasady się nie zmieniały. Mieli tylko jeden dzień wizyty do wykorzystania. Ale on miał plan, który zachował dla siebie...

- Will, jesteś już gotowy?! - usłyszał głos Jem'a za drzwiami.

- Tak!

Zamknął walizkę, po czym złapał za jej rączkę i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. Tym samym wpadł na swojego parabatai, który o mało co nie upadł. Mrucząc słowo "wybacz", Will zaczął mierzyć go wzrokiem.

Jem od wyjazdu Tessy się zmienił. Był o wiele silniejszy i miał o wiele więcej energii. Cisi Bracia odkryli sposób na tworzenie narkotyku, który mu dostarczają co miesiąc. Na tą wieść wszyscy odetchnęli z ulgą. Charlotte wtedy aż się wzruszyła.

- Po co ci ta walizka? Wracamy wieczorem. - przypomniał mu.

- Bo... - Will starał się znaleźć odpowiednią wymówkę. Nie żeby nie ufał Jemowi, ale plan miał zostać sekretem. -... prezent Tessy jest zbyt cenny. Łatwo się może zniszczyć.

- Coś ukrywasz. - stwierdził blondyn i ruszył w stronę schodów.

***

Wsiadł do jednego z dwóch powozów. Tym, którym miał jechać, jechali również Cecily, Gabriel i Jem. Nie był zachwycony, kiedy wsiadając, przyłapał swoją siostrę i Lightwooda, całujących się namiętnie tuż na jego oczach.

- Przypominam, że wciąż nie zaakceptowałem waszego związku. - powiedział rozdrażniony.

- Jeszcze. - dodała brunetka, po czym znów powróciła do poprzedniej czynności. Will jedynie wywrócił poirytowany oczami i odwrócił głowę w stronę okna, byleby nie musieć patrzeć na ten okropny widok.

***

Za oknem było widać łąkę pełną kwiatów, na które padały promienie słoneczne. Miał wrażenie, że znajduje się zupełnie w innym kraju, który na pewno nie był Londynem. W powozie zaczęło się robić duszno mimo otwartych okien. Zdjął więc cienki materiał, z którego była zrobiona jego kamizelka, zostając w samej, białej koszuli.

- Na Anioła, ile jeszcze będziemy jechać? Czuję się jakbym znajdował się w piekarniku.

- Jeszcze kilkanaście minut, Will. - odpowiedział spokojnie Jem, również zdejmując swoją kamizelkę.

Przez dłuższą chwilę była cisza, kiedy Cecily gwałtownie nabrała powietrza, łapiąc się za czarny guzik od swojej błękitnej marynarki.

- Wybaczcie, ale ja też nie dam rady. - oznajmiła i szybko zdjęła marynarkę, odsłaniając przy tym swoje ręce. Miała na sobie (bardzo) błękitną sukienkę, której krótkie, luźne rękawy były zrobione z koronki. Dół sukni był prosty, a materiał cienki. O prócz marynarki, dziewczyna zdjęła również swoje białe rękawiczki zrobione z cieniutkiej koronki, która dosięgała do nadgarstków. Następnie poprawiła kapelusz i chwyciła za wachlarz, mocno się nim wachlując. Will aż wtedy żałował, że sam nie ma wachlarza.

Był pewny, że gdyby była tutaj ich matka, to skarciłaby swoją córkę za rozbieranie się przed mężczyznami, ale w tej chwili, to nikt nie mógł jej się dziwić. Nie miał pojęcia jak dokładnie wygląda ubiór kobiet pod tymi ich sukniami, ale doskonale wiedział, że sam gorset, które zaciskały, musiał być naprawdę uciążliwy latem.

- Jak myślicie, jak Tessa zareaguje na nasz widok? - głos Jem'a wyrwał go z zamyślenia.

- Miejmy nadzieje, że nasza wizyta ją ucieszy i dobrze na nią wpłynie. - odpowiedział brunet.

Po dłuższej chwili w oddali zaczął dostrzegać coś wysokiego jak... dom.

- Dojeżdżamy. - oznajmił z uśmiechem i już po kilku minutach powóz się zatrzymał. Wstał i wyszedł, rozglądając się. Dom, który się znajdował przed nim był dwupiętrowy dom z małym tarasem. Dom otaczał drewniany płot.

- Pięknie tutaj. - dobiegł głos Charlotte, która właśnie zeszła na ziemie z ostatniego schodka.

Will wziął szybko swoją walizkę i razem z innymi otworzył furtkę, kierując się w stronę drzwi. Weszli po kilku stopniach, stając przed drzwiami. Charlotte zapukała kilka razy. Rozległy się kroki obcasów, a już po chwili drzwi otworzyła im kobieta. Była blondynką o bardzo blado zielonych oczach. Ciemno-bordowa suknia idealnie podkreślała jej krągłości. Widać, że kobieta miała około pięćdziesiątki, ale jak na ten wiek, bardzo atrakcyjnie się prezentowała.

Will od razu odgadł, że to czarownica, gdyż jej znakiem rozpoznawczym były długie, ostre paznokcie, a właściwie pazury... jak u kota.

- O co chodzi? - spytała wcale niemiłym tonem.

- Przybyliśmy z wizytą do panny Gray. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem Charlotte.

- Nie uprzedzono mnie o...

- Spokojnie, Pani Wetherby. - przerwała jej Jessamine, które przepchnęła się przez kobietę. - To również członkowie Enklawy.

Jessamine nie zmieniła się z wyglądu ani trochę. Te same włosy, chłodne spojrzenie, i sztuczny, lekki uśmiech. Szczerze mówiąc, była podobna do tej... Pani Wetherby. Równie dobrze mogłaby grać jej córkę.

- No dobrze. - mruknęła kobieta i odsunęła się, aby przepuścić gości.

Will pewnie wszedł do środka i zaczął wszystko mierzyć wzrokiem. Ściany były obłożone białą tapetą, a na ciemnej drewnianej podłodze znajdowały się perskie dywany lub małe chodniki. Na lewo znajdowała się kuchnia, trochę dalej na prawo - salon. A na przeciwko wejścia do salonu, schody.

W domu panował chłód, który był ogromną ulgą dla wszystkich. Z powrotem mógł założyć swoją kamizelkę, wiedząc, że nie powinien się już zgrzać.

- Tutaj. - odezwała się Jessamine i za kobietą ruszyła w stronę salonu. Inni za nią. Jego serce zabiło mocniej na myśl, że zaraz zobaczy Tessę. Ale kiedy wkroczyli do przestronnego salonu, nie było nikogo prócz służących.

- Wyjść! - podniosła głos kobieta po za klaśnięciu w dłonie dwa razy. - I przynieście wszystkim wody!

Służące jedynie dygnęły i wyszły szybkim krokiem, omijając Willa i innych. Musiał przyznać, że Pani Wetherby przyprawiała go o dreszcz, zupełnie tak jak i Lady Rochford. Ale momentalnie znieruchomiał na myśl, że ta czarownica miałaby być tak oschła również w stosunku do Tessy.

- Usiądźmy. - kobieta nie poprosiła, ale rozkazała.

Nie chcąc się kłócić wszyscy zajęli miejsce na kanapie lub jak w przypadku Willa, na fotelu.

- Gdzie Tessa? - spytał, nie racząc na miły ton.

- Czy ty jesteś ślepy? - odpowiedziała mu pytaniem na pytanie.

- To zależy co ma Pani na myśli. Na pewno nie jestem tak ślepy jak kret lub kaczka. Mam idealny wzrok, choć zdarza mi się czasami umknąć...

- Will! - przerwała Jessamine.

- Co?

- Spójrz na zegarek. Jest dopiero dziewiąta rano. Pani Wetherby chodziło oto, że Tessa jeszcze śpi.

- Pani Wetherby mogłaby być bardziej uprzejma...

- Will! - tym razem to Charlotte warknęła. - Przepraszam za niego. Póki Tessa śpi, byłabym wdzięczna, gdyby mogłaby Pani powiedzieć jak ona się czuje.

Blondynka westchnęła, opierając się od oparcie fotela.

- Nazywam się Jeanine. A co do Theresy, to czuje się dobrze... przynajmniej fizycznie.

Wtedy do pokoju weszły służące z tacami pełnymi szklanek. Każdy wziął po jednej i łapczywie zaczął pić chłodną wodę.

- Co ma Pani na myśli?

- Ogólnie nic jej nie jest. Dziecko jak do tej pory dobrze się rozwija. Tessę jedynie od czasu do czasu dokuczają mdłości, ale zdarzają się też omdlenia, jeżeli się przemęcza, chodząc w tę i we w tę po pokoju. A co do pokoju... siedzi w nim nieustannie. Nikogo do siebie nie wpuszcza, prócz mnie. To ja jej zanoszę jedzenie i picie.

- Co najczęściej robi?

- Śpi, płacze, wpatruje się zahipnotyzowana w okno. Ale nikt nie powinien się jej dziwić. Dziecko w tak młodym wieku i w dodatku po tylu przejściach, wcale nie polepsza sytuacji w jej życiu.

- Co więc powinniśmy zrobić?

- Sprawić, aby choć raz się uśmiechnęła. Nigdy nie widziałam uśmiechu na jej twarzy, a wasza wizyta być może zdziała cuda.

- Dobrze. - Charlotte kiwnęła głową. - Dzisiaj są jej urodziny, więc postaramy się ją jakoś rozweselić i jej pomóc.

- Świetnie, pójdę zobaczyć czy już się obudziła. - szepnęła Jeanine i wstała, kierując się na schody.

Po kilku minutach wróciła lekkim uśmiechem.

- Nie spała już od świtu. Leży. Możecie się z nią zobaczyć, ale na razie pojedynczo. - oznajmiła, wracając na swój fotel.

Will nie czekając, aż ktoś się zgłosi, stanął na równe nogi i, trzymając walizkę, ruszył na górę...

***

Nie wiedział, które z drzwi prowadziły do pokoju Tessy, po prostu szedł tam gdzie nogi go poniosły. Stanął przed drzwiami z ciemnego drewna, które były lekko uchylone. Przełknął ślinę i zapukał cicho dwa razy. Następnie zaczął powoli wchodzić, aż w końcu mógł zobaczyć całe pomieszczenie. Szafa, toaletka, wanna, parawan, biurko, łóżko... i Tessa. Ta Tessa, którą widział siedem miesięcy temu. Ta, z którą spędził najpiękniejszą noc w całym swoim życiu.

Leżała na boku, skulona na łóżku w letniej, złotawej sukni, której materiał był rozrzucony na kołdrze niczym kapa. Włosy miała jak zawsze upięte w niskiego koka z warkocza. Jej twarz nic się nie zmieniła od ich ostatniego spotkania. Zupełnie jak całe jej ciało... oczywiście nie licząc już dość wydętego brzucha, na którym spoczywała jej dłoń. Drugą trzymała obok głowy na poduszce.

- Tess... - zaczął z rozpaczą, zamykając za sobą drzwi.

Zaczął powoli podchodzić, aż odstawił walizkę i usiadł na brzegu łóżka. Ostrożnie ujął jej dłoń, która do tej pory spoczywała na brzuchu.

Miał wrażenie, że uderzyło w niego coś dziwnego. Jak fala ulgi lub spokoju. Zupełnie jakby był uzależniony od jej dotyku, którego nie mógł poczuć przez siedem miesięcy.

Ucałował jej gładką dłoń, wdychając zapach lekkich perfum.

- Wiesz, że możesz się go wyrzec. - odezwała się po chwili.

Will zmarszczył brwi i odsunął wargi od jej dłoni, wciąż ją ujmując, jakby się bał, że dziewczyna zaraz zniknie, a on wybudzi się ze snu.

Dopiero po chwili jej słowa dotarły do niego... Mógł się wyrzec dziecka. Miał możliwość, ale nie zrozumiał jednej rzeczy.

- Go? - powtórzył, patrząc na nią.

Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok swoich cudownych, szarych oczu w jego stronę. Och, jak bardzo tęsknił za ich barwą.

- To chłopiec. - oznajmiła spokojnie i usiadła, zabierając dłoń. Nogi razem z suknią zrzuciła na podłogę i przysunęła się do niego bliżej.

- Chłopiec. - powtórzył Will jak zamroczony. To słowo odbijało się echem o całe jego ciało i umysł, ale wciąż nie potrafił pojąć jego znaczenia. Spojrzał pytająco na Tessę, jakby chciał, aby mu wyznała więcej szczegół. - Chłopiec. - powtórzył po raz kolejny.

- Będziemy... mieć... syna. - wytłumaczyła, powoli wypowiadając każde słowo. Patrzyła uważnie w jego oczy, czekając na dalszą reakcję.

środa, 16 września 2015

Rozdział 25


22.02.1879
Droga Charlotte,


medyk dotarł już na drugi dzień. Przez trzy dni obserwował, a także badał Tessę, której stan zaczął się nieco polepszać. Mimo to medyk zalecił jej dużo odpoczynku i picie ziołowej herbaty, którą nam przysłałaś.
Zanim Pan Walker wyjechał, oznajmił, iż nie ma najmniejszych wątpliwości... że Tessa spodziewa się dziecka. Było to dla mnie, a szczególnie dla Tessy naprawdę wielkim szokiem. W końcu ta dziewczyna w tym roku kończy dopiero 17 lat. Starałam się z nią porozmawiać z nadzieją, iż mi wyjawi, kiedy utraciła swoje dziewictwo, a przede wszystkim z kim? Ale niestety po usłyszeniu "nowiny" zamknęła się w sobie i zaczęła odmawiać wszelkiej pomocy. Siedzi zamknięta w swoim pokoju i dnie spędza w łóżku, śpiąc, lub chodząc na spacery, płacząc.
Jest mi jej naprawdę żal, szczególnie, że bardzo polubiłam Tessę. 
Obawiam się tylko, że ona tak długo nie podoła bez jedzenia i picia. W końcu teraz szkodzić będzie nie tylko sobie, ale i dziecku.
Charlotte, proszę ciebie nie tylko w imieniu Tessy, ale i w moim, abyś powiadomiła o tym Konsula i Inkwizytora. Potrzebujemy pomocy, bo same sobie nie poradzimy.

Jessamine Lovelace

PS: Przekaż Willowi, iż Tessa czyta jego listy, ale - jak sama już wiesz - nie jest w stanie pisać odpowiedzi. A już szczególnie nie będzie tego robić teraz.


23.02.1879
Jessamine,


po raz kolejny ci dziękuję za poinformowanie mnie o takich... wydarzeniach.
Jak się domyślasz po przeczytaniu twojego listu byłam i wciąż jestem w ogromnym szoku. O prócz tego czuję duży strach. Każdy się mógł obawiać, iż Tessa zamknie się w końcu w sobie z tęsknoty lub ze zmęczenia psychicznego, ale nikt się spodziewał, że "to" będzie powodem. Oczywiście nie można jej się dziwić.
Jak najszybciej powiadomię o tym Konsula Waylanda. Z taką sytuacją nie można zwlekać. Do tego czasu proszę, abyś postarała się jeszcze namówić Tessę do rozmowy.
Ja tym czasem również pomyślę, jak powiedzieć o tym innym. Skontaktuję się również z czarownikiem lub czarownicą, która mogłaby ponownie zbadać Tessę.

Charlotte Branwell


27.02.1879
Najdroższa Tess,


boli mnie to, kiedy od tylu dni nie dostaję od ciebie żadnego listu. Ale - broń Boże - nie mam zamiaru cię oto winić lub się na ciebie złościć. Cieszę się zaś, że chociaż czytasz moje listy, które nieustannie do ciebie piszę, z nadzieją, iż w końcu mi odpiszesz. Każda sekunda jest dla mnie bezustanną torturą, kiedy nie mogę posiadać wiedzy, dotyczącej twojej osoby. 
Kiedy nie wiem, co się u ciebie dzieje i jak się czujesz. Ale wczoraj... Charlotte powiedziała nam wszystkim o nowinie, dotyczącej ciebie. Od tamtej chwili zastanawiałem się co mam napisać do ciebie w tym oto liście i jak widzisz, wciąż nie wiem.
Wiem na pewno, że teraz wszystko się zmieni. Ale nie mam pojęcia, czy na lepsze czy na gorsze.
Oboje dobrze wiemy, że ja też jestem związany... związany z tym, co nosisz w tej chwili w swoim łonie. Potrzebuję czasu, aby to przemyśleć, wiem że ty też. Cokolwiek by się stało... wiedz, że zawsze będę cię kochał. Ale tak jak już mówiłem, potrzebuję nieco czasu. Muszę sobie wszystko poukładać w głowię. Tym czasem, błagam cię całym sobą, abyś jadła i piła. Przestań krzywdzić siebie... i dziecko.

Will


01.03.1879
Williamie,

obawiam się, że będzie to ostatnia odpowiedź na twoje listy. Kolejnych na pewno nie dam rady napisać. Nie jestem w stanie. Chcę. Ale nie potrafię. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.
Ale wiedz, że zawsze czytałam i dalej czytać będę twoje listy, jeżeli tylko zechcesz je dalej do mnie pisać. Są one dla mnie ogromnym wsparciem teraz. Jessamine i służące są naprawdę opiekuńcze wobec mnie i bardzo starają się mi pomóc, ale nie chcę teraz nikogo widzieć. Po prostu, kiedy czuję na sobie czyiś wzrok... chcę mi się płakać ze wstydu, przed pytaniami, którymi inni mnie obarczają. Czuję się wtedy tak... jakbym była... goła. Jakbym była łatwą ofiarą do zaatakowania. Możesz mnie zrozumieć lub nie, ale tak jest, a ja nic nie mogę na to poradzić. Nigdy nie planowałam dzieci i nie wiem, czy kiedykolwiek bym miała zamiar. Ale na pewno nie teraz. Nie jestem gotowa, aby... zostać matką dziecka, które być może urodzi się martwe. Podobno dzieci nocnych łowców i demonów nigdy nie rodzą się żywe, a we mnie płynie krew demona. Nie mam pojęcia co będzie. Nie długo ma przyjechać pewna czarownica, którą Konsul Wayland osobiście dla mnie wybrał. Oceni ona całą sytuację i zostanie ze mną do końca... do końca ciąży. Jestem i będę w dobrych rękach, więc nie musisz się martwić.

Na zawsze
Twoja Tessa

PS. Nie wiem jak ty, ale ja... nigdy nie będę żałować tamtej nocy.


Ponieważ wczoraj nie było rozdziału, to dzisiaj dodaję podwójny :*** A teraz INFORMATION: Prawdopodobnie został już tylko jeden lub dwa rozdziały w wersjach listów. Choć niewykluczone, że już jutro może się pojawić taki normalny rozdział. Tym czasem bardzo bym chciała podziękować Evelyn za napisanie imienia aktorki, która w moim opowiadaniu wcieliła się w rolę Camille Belcourt. Camille gra Amber Heard. Resztę imion aktorów, wcielonych w postacie w opowiadaniu znajdziecie w zakładce "BOHATEROWIE".

poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział 24


16.02.1879
Charlotte,


piszę ten list za Tessę, która po prostu nie jest wstanie teraz tego zrobić. Kazała przeprosić, że nie pisała tak długo, ale nie czuła się najlepiej. Wciąż ma mdłości i zaczęła miewać również omdlenia. Jej zwiększony apetyt się zmniejszył, ale na szczęście nadal chce dużo pić. Zioła, które przysłałaś zmniejszyły nieco bóle brzucha, a mdłości nie pojawiają się tak często w ciągu dnia, jak wcześniej. Zabroniła mi pisać o swoim stanie, ale uznałam iż będzie lepiej, jeżeli się o tym dowiesz. Ani ja, ani służące nie możemy odgadnąć, co dolega Tessie. Na zwykłą grypę lub zatrucie to nie wygląda. Nocami dostaje dość wysokiej temperatury, która rankiem ustaje. Dlatego teraz Tessa spędza dnie w łóżku lub w salonie na kanapie, śpiąc. Czasami, po odespaniu nocy, staje na równe nogi i spaceruje, starając się nam wmówić, że wszystko z nią dobrze i, że to tylko zwykłe zatrucie. Ale kiedy zaczyna się przemęczać, to dostaje zawrotów głowy lub mdleje.
Naprawdę nie wiemy, co robić. Byłabym wdzięczna, gdybyś przysłała nam jeszcze jakieś lekarstwa.

Jessamine Lovelace


18.02.1879
Droga Jessamine,


dziękuję ci, że mnie o tym poinformowałaś. Osobiście spotkam się z Konsulem i Inkwizytorem, prosząc ich, aby przysłali wam odpowiednią ilość leków do końca roku. Tym czasem stan Tessy powinien sprawdzić i ocenić medyk, którego oczywiście do was przyślę. Ale do póki się on nie zjawi, proszę, abyś ty i służące miały Tessę na oku i starały się ją namawiać na więcej odpoczynku. Nie chcemy przecież, aby jej się pogorszyło.
Jeszcze raz bardzo dziękuję, za napisanie do mnie. Denerwowałam się bardzo, kiedy przez dłuższy czas nie dostawałam od was żadnych listów.
Tak czy siak, medyka spodziewać się możecie jutro.


Charlotte Branwell

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 23


24.01.1879
Charlotte,


jak to możliwe, że za sześć dni minie dopiero pierwszy miesiąc od mojego wyjazdu, a ja się czuję jakby minęły już trzy? Czas mija tak wolno, że czasami mam wrażenie, iż robi to celowo. Staram się go zabić, czytając, a nawet i grając z Jessamine w karty, ale mimo to...
Czasami patrzę na godzinę, coś robię, a kiedy mam wrażenie, że minęło pół godziny, okazuje się, że minęło dopiero pięć minut.
Wierzę, że okazja, na której zjawicie wszyscy razem nadejdzie już wkrótce, ponieważ spotkanie się z wami jest w tej chwili moim największym marzeniem. Wstaję każdego dnia z nadzieją, że kiedy zejdę na dół, to zobaczę was. Ten obraz śni mi się niemal każdej nocy.
Obiecałam Willowi, że będę silna i, że sobie poradzę. Staram się dotrzymywać obietnicy, choć wychodzi mi to z trudem.
Tak czy siak, bardzo bym ci chciała podziękować za przysłanie mi księgi ze wszystkimi nazwiskami Anglii. Sprawdzałam już nazwiska na literę "G" i było ich tylko dziesięć, w tym moje. Nie wiem skąd się mogło wziąć. Może, kiedy moi rodzice uciekali przed Mortmainem, to byli kiedyś w Anglii i wpisano ich nazwisko, ale tego nie jestem pewna. O broszce dowiedziałam się jedynie tyle, że mogła ją zgubić kobieta, która mieszkała ze swoim mężem wcześniej w tym samym domku, co ja teraz.
Dowiedziałam się tego od pewnego rolnika, który mieszka niedaleko nas. Powiedział jeszcze, że nazwisko rodziny również zaczynało się na "G", ale nie potrafił sobie przypomnieć jak ono brzmiało.

PS. Ostatnio miewam mdłości, a także zwiększony apetyt. Byłabym wdzięczna, gdybyś przysłała mi jakieś zioła, bo tutaj nie mamy żadnych.

Tessa Gray


01.02.1879
Droga Tesso,


Wybacz, że piszę ten list tak późno. Nie miałam ostatnio czasu, bo Enklawa wznowiła zebrania, a mi przydzielono oczywiście papierkową robotę. Już kiedy piszę ten list, mam odciski po trzymaniu pióra. Ale nie będę cię męczyć własnymi problemami, szczególnie, że twoje ty sama nie czujesz się najlepiej. Poproszę Sophie, aby przygotowała dla ciebie jakieś zioła do zaparzenia, które ci wyślę najszybciej jak tylko będę mogła. Póki co, staraj się więcej sypiać.
Co do naszego przyjazdu, to na pewno nie powinnaś się go spodziewać przed czerwcem. Znam to uczucie, kiedy czas leci okropnie wolno. Ale najszybszym zabiciem czasu jest spanie, więc to daje ci jeszcze jeden powód, aby spać więcej. 
Will kazał przekazać, że znalazł kilka ciekawych książek, które są podobno w drodze na wieś. Ma nadzieje, że ci się spodobają.
Nie mam pojęcia co zrobiłaś, bo Will nie jest już aż tak oschły jak wcześniej. Ale od twojego wyjazdu jest... niedostępny. Rzadko, kiedy go widzimy, nie licząc oczywiście pór śniadań, czy obiadów. Byłabym naprawdę wdzięczna, gdybyś przemówiła mu do rozsądku, po przez list.

Charlotte Brawell

sobota, 12 września 2015

Rozdział 22


12.01.1879
Will,


wiem, że długo zwlekałam z pisaniem tego listu. Masz brawo być na mnie zły.
Mam nadzieję, że chociaż przeczytałeś list, który wysłałam Charlotte. Jeśli tak, to na pewno się domyślasz, że badam pewną broszkę, którą znalazłam na łące przed domkiem. Niestety wciąż nie potrafię odgadnąć do kogo ona należy. Jedynie co wiem, to że ma jakieś dwadzieścia lat i jest warta co najmniej kilka tysięcy. Przynajmniej tak wywnioskowała moja pokojówka - Johanna Misseldon. Jeżeli to prawda i nie znajdę już właściciela, to po moim powrocie ją sprzedam. Za zyskane pieniądze spłacę swój dług, który zostawiłam wam w instytucie. Między innymi: podróż do Nowego Jorku.
A co do wsi... o prócz badania broszki i czytania, codziennie spaceruję wzdłuż ścieżki, aż docieram do małego stawu. Chciałabym ci pokazać tą chwilę wieczorem. Wtedy wszystko cichnie, a kwiaty dookoła wydają się mieć intensywniejszy kolor z powodu promieni słonecznych. Siedząc nad stawem, można zobaczyć przepiękny zachód słońca, które zachodzi daleko za kwiatami. Zawsze mam wtedy wrażenie, że woda się świeci. Za każdym razem, kiedy spędzam tam czas, to żałuję, że nie jestem uzdolniona plastycznie. Mogłabym wtedy namalować obraz i ci go wysłać.
Naprawdę jest to dla mnie ulga, że Enklawa nie wysłała mnie na żadne bagno, tylko tutaj. Może kiedyś zamieszkam w podobnym miejscu. A jeśli chodzi o przyszłość, to Charlotte coś mówiła o szansie odwiedzenia mnie. Kiedy macie zamiar to zrobić? O jaką okazję jej chodziło? A co u Jema i Cecily?

Twoja Tessa <3


14.01.1879
Droga Tess,

przyznaję, że nieco się niepokoiłem, kiedy przez te kilka dni nie dostałem od ciebie żadnego listu. Ale za nic w świecie nie mógłbym czuć do ciebie złości. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że kiedy wejdę do twojego pokoju w instytucie... ciebie tam nie będzie. Dlatego wciąż tam chodzę i otwieram szafę, w której zostawiłaś swoją suknie. Doskonale pamiętam jak miałaś ją na sobie, przyjeżdżając do instytutu po raz pierwszy. Nadal jest ona przesiąknięta twoim cudownym zapachem, co dodaje mi nieco otuchy. Zupełnie jak i twoje zdjęcie, które Nate dał Jemowi zanim wyruszyliśmy cię szukać. Jesteś na nim prawdopodobnie w parku, a twoje włosy są rozpuszczone. Nie zmieniłaś od tamtego czasu. Wciąż masz taki sam uśmiech, który przyprawia mnie o radość.
Nie wiesz nawet jak bardzo bym chciał się z tobą teraz zobaczyć. Śnisz mi się po nocach, a zawsze, kiedy patrzę na twoje zdjęcie lub dotykam twojej sukni, to przed oczami pojawia mi się nasza wspólna noc.
Ale nie tylko ja bym cię chciał zobaczyć. Jem również. Ostatnio czuje się lepiej, ale wciąż jest nieco osłabiony. Mimo to, bez twojego naszyjnika na pewno mógłby się czuć gorzej. A co do innych, to też za tobą tęsknią. Szczególnie Cecily. Ostatnio doprowadza mnie do szału. Ją i Gabriela można często usłyszeć, idąc w nocy obok któregoś z ich pokoi. Prawdopodobnie robią to samo, co my robiliśmy przed twoim wyjazdem. A raczej na pewno. Po za tym. nic się w instytucie nie zmieniło.
Odpowiadając na twoje pytanie, dotyczące naszej wizyty u ciebie : nie powiem. Jest to sekret. Ma to być niespodzianka. I już sobie wyobrażam twoją minę, kiedy nasz zobaczysz, tego dnia...


Sługa twojego serca
Will
PS. Muszę przyznać, że podoba mi się określenie, iż jesteś moja.

piątek, 11 września 2015

Rozdział 21


02.01.1879
Droga Charlotte,                                                                                                                                        

jak już wiesz, ja i Jessamine dojechałyśmy na miejsce. Myślałam, że Enklawa wyśle mnie na całkowite odludzie, ale się myliłam. Ja, jak i panna Lovelace byłyśmy zaskoczone, widząc kwiecistą łąkę i skromny, drewniany dom z dwoma piętrami. Znajdują się w nim trzy sypialnie (jedna dla mnie, dla Jessamine i jedna dla służących), łazienka, kuchnia i salon. Niczego tutaj nie brakuje... z wyjątkiem was.
Pierwsza noc w nowym miejscu nie była łatwa, szczególnie że zasypiając towarzyszyły mi różne myśli, dotyczące przeszłości i przyszłości. Jak się zapewne domyślasz, nie były one miłe. Ale w końcu udało mi się zasnąć, kiedy z całych sił wyobraziłam sobie nasze spotkanie po moim powrocie. Ta myśl wciąż mi pomaga i mam nadzieję, że wciąż będzie.
Po rozpakowaniu się byłam się przejść i w kwiatach znalazłam srebrną broszkę w kształcie kwiatka. Płatki wypełniał rubin. Z tyłu ozdoby zaś były wyryte inicjały. A.G.
Nie mam najmniejszego pojęcia do kogo należy lub mogła należeć broszka, a litera "G" wciąż nie daje mi spokoju. Dlatego też postanowiłam, że postaram się odnaleźć właściciela. Nie wiem, jak to zrobię, ale zacznę od najprostszych metod, jakie stosowali bohaterowie w niektórych kryminałach, które czytałam. Życz mi szczęścia.

Tessa Gray


04.01.1879
Droga Tesso,


cieszę się, że Enklawa nie wybrała dla ciebie bagna lub innego okropnego miejsca na owy rok. Cieszę się również, że spodobał ci się dom, który Inkwizytor dla ciebie wybrał. Gdybym tylko miała możliwość, z chęcią bym cię odwiedziła, a niestety ten zaszczyt przypada mnie, jak i innym tylko raz w ciągu tego roku. Dlatego też wszyscy zadecydowaliśmy, że wykorzystamy tą jedną szansę na specjalną okazje, którą również już powoli organizujemy.
Co do broszki, teraz mnie też będzie nękać ciekawość, dotycząca litery "G". Zapewne obydwu nam do głowy wpada tylko twoje nazwisko, ale litera "A" wszystko komplikuje.
Zrób więc swoje badania, a kiedy broszka nie będzie ci już potrzebna, to byłabym wdzięczna, gdybyś mi ją wysłała. Jestem pewna, że inni też będą chętni, szczególnie że od twojego wyjazdu zrobiło się nudno. Dnia, którego wyjeżdżałaś, wszyscy poszli na małe polowanie, które się zaczęło i zakończyło na zabiciu jednego demona w zaułku. Ja także mam ostatnio mniej pracy z papierami, ponieważ Enklawa nie naradzała się od dłuższego czasu.
Tak czy inaczej... życzę ci powodzenia, Tesso i z ogromną niecierpliwością czekam na nasze spotkanie, które z każdym niem będzie co raz bliżej.

Charlotte Branwell



WAŻNE: Przez jakiś czas, przyszłe rozdziały będą opierały się na listach. A dzisiejszy rozdział (jeżeli tak go można nazwać XD) był przykładem. Oczywiście Tessa nie będzie pisać tylko do Charlotte. Znajdą również listy miłosne, a nawet i małe groźby :3 Ponieważ rozdziały będą dość krótkie, postaram się je pisać codziennie, zamiast w określonych dniach. A tym czasem z całego serca chciałabym wam podziękować za 27 080 wyświetleń i za te kilka chwil, które poświęcacie na napisanie komentarza. Jest to dla mnie ogromną motywacją <3 Tym czasem pomyślałam, że mogłabym się z wami podzielić kawałkiem początku prologu z mojego przyszłego bloga o DA ;)

"- Moje dzieci. - jego dumny ton głosu odbił rozprzestrzeniającym się echem o ściany podziemi. Ciemne oczy uważnie obserwowały każdy oddech stojącej w rzędzie trójki Morgensternów.

Najmłodsza potomkini, czuła na sobie jego wzrok najbardziej. Czuła, że obserwuje jej unoszącą się pierś, kiedy oddychała. Ale nie czuła strachu, tylko podniecenie. Uwielbiała uczucie satysfakcji, że jego wzrok spoczywa właśnie na niej. Wiedziała wtedy, że ją podziwia. Podziwia swoje dzieło, które jest nie tylko jego córką, ale i wojowniczką, którą z niej zrobił."