piątek, 4 września 2015

Rozdział 18

W pokoju było słychać krople deszczu, uderzające o parapet okna. Na dworze było chłodno, deszczowo i pochmurno. Czyli jak to powiedziała Sophie: typowy Londyn. Ale Tessa cieszyła się, że nie świeci słońce. Bo dzisiaj był dzień, w którym widziała tylko szare barwy. Egzekucja.

Jej włosy po dłuższym czasie zostały upięte w jej ulubionego, niskiego koka z warkocza, w który Sophie włożyła srebrny grzebyk, składający się z jednego rzędu błękitnych cyrkonii. Po nałożeniu lekkiego makijażu i ubraniu się w gładką, szarą suknie z damską marynarką (której guziki i brzegi były czarne) do kompletu, wstała i założyła czarne rękawiczki. Sophie w ciszy, jak i do tej pory, zawiązała na szyi Tessy białą, koronkową apaszkę, która dosięgała jej do biustu.

- Panienka jest gotowa. - oznajmiła cicho.

Tessa kiwnęła głową, bezgłośnie wypowiadając słowo "dziękuję". Starała się na uśmiech, ale jej to nie wychodziło.

Następnie wzięła szary kapelusz z czarnymi brzegami, który również był do kompletu jej sukni. Założyła go na głowę, przechylając go odrobinę na bok.

- Wiesz może gdzie jest moja parasolka? - spytała.

- Obawiam się, panienko, że została już spakowana z częścią innych twoich rzeczy. - powiedziała Sophie, patrząc w kąt, gdzie stało już kilka, pełnych walizek, które Tessa jutro miała zabrać ze sobą na wieś.

Nie płacz, mówiła sobie już chyba setny raz. Ponad wszystko chciała powstrzymać łzy i już nie płakać. Ostatniej nocy zmoczyła łzami całą poduszkę, przez co teraz miała cienie pod oczami, których nawet makijaż nie mógł dokładnie zamaskować.

Przełknęła ślinę i wolnym krokiem ruszyła na dół w stronę dziedzińca, gdzie wszystko miało się odbyć. Sama się czuła jakby właśnie szła na egzekucje. Jej serce biło jak oszalałe, a okropne łzy wcale nie chciały się cofać, tylko dalej pchać do kącików jej oczu.

Szła bardzo powoli, jakby to miało spowolnić czas. Tak bardzo chciała przegapić egzekucje, ale coś w środku podpowiadało jej, że powinna tam iść... ze względu na Marię, która została skazana na śmierć, mimo iż jest niewinna.

Docierając do dużego holu, poczuła chłód, który dochodził od otwartych na oścież, podwójnych drzwi. W holu zebrało się już naprawdę wielu Nocnych Łowców. Wszystkie twarze były dla niej dość znajome, ponieważ należały one do wszystkich członków Enklawy. W tłumie dostrzegła również Charlotte i Henry'ego, którzy rozmawiali spokojnie z Benedyktem Lightwoodem. Przy drzwiach dostrzegła Cecily, obejmowaną czule przez Gabriela. Oboje rozmawiali z Jessamine i Gideonem, który co chwilę się rozglądał jakby kogoś wypatrywał. A tuż u szczytów schodów stali Will i podpierający się na lasce Jem. Blondyn wyglądał o wiele lepiej od ostatniego ich spotkania... kiedy ją pocałował. Wciąż był blady, ale nie tak bardzo jak wtedy. Trzymał się na nogach, a na jego twarzy widniał uśmiech.

Schodząc po schodach w ich stronę też starała się na uśmiech, ale jej usta ani drgnęły. Po prostu nie mogła, nie umiała, nie chciała. Stanęła obok nich i jedynie cicho ich przywitała.

- Witaj, Tesso. - odpowiedział Jem jeszcze bardziej się uśmiechając. Widać, że był to szczery uśmiech, którego już od dawna u niego nie widziała. Zebrała w sobie siły i zdobyła się na lekki uśmiech.

- Dobrze spałaś? - spytał Will, uważnie jej się przyglądając. Nieco spuściła głowę, aby ukryć swoje oczy.

- Tak. - skłamała.

- Nie było cię na śniadaniu.

- Nie byłam głodna, po za tym... musiałam się już częściowo spakować.

Czuła na sobie ich wzrok, dlatego swój spuściła. Była pewna, że gdyby tylko spojrzała na te ich zatroskane miny, to od razu by wybuchła płaczem, a tego nie chciała.

-  Kiedy masz na sobie tą szarą suknie, twoje oczy wydają się być niebieskie. - Will zmienił temat.

- Co? - tym razem na niego spojrzała.

- Powiedziałem, że mając na sobie szary kolor, twoje oczy wydają się być niebieskie. Nie wiem dlaczego, ale tak po prostu jest. Jem?

- Racja. - zgodził się, kiwając głową.

Odchrząknęła i odwróciła głowę, aby spojrzeć na dwór. Przez szybkie spadające krople deszczu, mogła dostrzec, jak kilkanaście metrów od drzwi, stoi szubienica. Zwisający supeł liny huśtał się w różne strony razem z wiatrem.

Tessę przeszedł dreszcz, kiedy do jej głowy wpadła myśl, że mokry, zimny, szorstki supeł miałby się zacisnąć wokół jej szyi. Przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie była na czyjeś egzekucji. A teraz, kiedy będzie miała możliwość zobaczenia tego na własne oczy, trzy osoby umrą, w dodatku te, które doskonale zna.

- Jesteś strasznie blada, Tesso. - zauważył Jem, dotykając palcem jej policzka. - Jeżeli nie chcesz na to patrzeć...

Pospiesznie się odsunęła i na nich spojrzała.

- Nie, zostanę. Ale chciałabym porozmawiać z Marią Rochford.

- Dlaczego?

- Bo... kiedy Mortmain mnie więził, a ona miała dotrzymywać mi towarzystwa... powiedziała wtedy coś, dzięki czemu wiedziałam jak się zachowywać, aby nie zostać ukarana. A gdybym została ukarana, to nigdy bym nie przeszła tego co przeszłam, a wy nigdy byście mnie nie znaleźli. Dlatego proszę tylko o jedną, chwilę rozmowy z nią. - spojrzała na nich, zaciskając usta w wąską kreskę.

Chłopcy jedynie na siebie spojrzeli, po czym ponownie przenieśli na nią wzrok kiwając głowami.

- Chodź. - powiedział Will i pchnął ją lekko w stronę drzwi, które się znajdowały w kącie. Otworzył je i razem weszli do środka ciemnego tunelu, który oświetlany był przez pochodnie. Przed nimi znajdowali się schody, po których zeszli. Dźwięk uderzających o posadzkę pantofli rozchodził się głośnym echem.

Lochy, pomyślała i od razu zrobiło jej się niedobrze, kiedy przypomniała sobie o lochach w zamku Mortmaina. Ciekawe, co się stało z ludźmi z cel?

Zeszli na sam dół, gdzie korytarz się rozdwajał. Will skręcił w lewo. Po obu stronach ścian znajdowały się tej samej wielkości cele i tak samo były urządzone. Drewniane meble, jednoosobowe łóżko, stolik nocny, krzesło i stół, na którym stała świeczka, kilka kartek i pióro z atramentem. Nie było okien, a światło dawały pochodnie, które znajdowały się na ścianie, pomiędzy celami.

Szli kilkanaście sekund, aż Will się zatrzymał przed jedną z cel, gdzie stał strażnik.

- Daj jej piętnaście minut. Za pół godziny egzekucja. - powiedział, a strażnik kiwnął głową i otworzył cele, wpuszczając Tessę do środka, po czym z powrotem zamknął cele.

Odwróciła się, aby spojrzeć na Willa i mu podziękować, ale jego już nie było. Przełknęła więc ślinę i się odwróciła, zastając Marię siedzącą, skuloną w rogu łóżka i opatuloną kołdrą. Dziewczyna miała podkrążone oczy od płaczu, w którym ciągle była pogrążona. Jej jasnobrązowe loki ją dodatkowo okrywały.

Tessie zrobiło się jej żal. Współczuła Marii.

- Dlaczego przyszłaś? - spytała niewyraźnym głosem dziewczyna, której szkliste oczy powędrowały ku Tessie. Podeszła i usiadła na brzegu łóżka.

- Przyszłam ci podziękować.

- Za co?

- Za to... że byłaś dla mnie miła w zamku Mortmaina. Mogłaś zachowywać się wrednie, ale jednak byłaś miła i mi o sobie opowiedziałaś. Bardzo mi wtedy pomogłaś, Mario, i bardzo ci za to dziękuję.

- Byłam dla ciebie miła, bo nie chciałam, aby Mortmain mnie ukarał... i żeby kolejna osoba nie znienawidziła. Nikogo wtedy nie miałam. Dla mojej matki to Axel był zawsze najważniejszy, a ja byłam na ostatnim miejscu.

- Mario, ja cię nie nienawidz...

- Nie chciałam takiego życia. - przerwała jej dziewczyna. - Chciałam żyć jako przyziemna. Chciałam wyrzec się run, wyjść za mąż, mieć dzieci i normalne życie. Chciałam zamieszkać daleko stąd w uroczym, rodzinnym domku z ogródkiem, w którym moje córki i synowie będą się bawić i sobie dokuczać. A ja co noc spałabym spokojnie w objęciach mojego męża, który codziennie mówiłby, że mnie kocha. Chciałam takie życie, ale moja matka mnie zmusiła do pomagania Mortmainowi, grożąc, że jeżeli się nie zgodzę, to mnie zabije. A teraz? Teraz siedzę w celi instytutu, czekając aż przyjdzie po mnie strażnik, który zaprowadzi mnie szubienice i zaciśnie sznur na mojej szyi, przed publicznością, która będzie później świętować moją śmierć. Nie obchodzi ich to, że jestem niewinna i że zostałam do tego wszystkiego zmuszona.

- Tak mi przykro. - szepnęła Tessa.

- Ja nie chcę umierać. - powiedziała dziewczyna i się rozpłakała, chowając twarz w kolana. Tessa nie mogła wytrzymać i przysunęła się bliżej, przytulając do siebie dziewczynę. - Boże, mam szesnaście lat, a już muszę odejść!

- Cii...

- Ja będę musiała sama wejść na szubienice, a jeśli tego nie zrobię, to zadadzą mi ogromny ból przed śmiercią.

- Mario...

- Ja nie dam rady! Nie dam rady wejść po schodkach! - Tessa czuła jak dziewczyna cała się trzęsie, ale nie z zimna, tylko ze strachu. Po chwili nie dała radu już jej uspokajać, ponieważ Maria zaczęła krzyczeć, płacząc i się trzęsąc.

- Cii... Mario, posłuchaj mnie. - nakazała jej, starając się ująć jej twarz. Szatynka przestała na chwilę krzyczeć i z przerażonymi oczami spojrzała na Tessę. - Rozumiem, że się boisz, ale nie musisz.

- Kłamiesz...

- Nie! - tym razem to Tessa podniosła głos. - Moja rodzina nie żyje, ale śni mi się co noc. Wiem, że są bezpieczni i zaznali spokoju. Są w miejscu, gdzie gra piękna muzyka i jest zawsze jasno. Tak jak ty i ja musieli dużo wycierpieć za czasów życia na tym świecie, ale po śmierci... dostali to na co zasłużyli. Ty też to dostaniesz. Bóg i anioły wybaczą ci błędy, bo wiedzą, że twoje serce jest pełne dobroci.

- Ale ja tego nie czuję, Tesso. Mam wrażenie, że kiedy umrę... pochłonie mnie ciemność. - szepnęła.

Tessa jedynie pokręciła głową i ścisnęła jej dłonie.

- Rozmyślanie o śmierci, jest jak rozmyślanie o wolności.

- I tak nie dam rady wejść na szubienice. Nie potrafię nawet sobie tego wyobrazić.

- Zamknij oczy.

Dziewczyna posłusznie zamknęła powieki, ciężko oddychając.

- Wyobraź sobie, że stoisz przed schodkami szubienicy. Ktoś wyciąga w twoją stronę jasną rękę, aby pomóc ci wejść. Przyjmujesz pomoc i powoli wchodzisz. Stajesz w odpowiednim miejscu, zamykasz oczy i po kilku sekundach je otwierasz, będąc w niebie.

Tessa dostrzegła jak oddech dziewczyny się uspokaja. Następnie rozchyla powieki, a ostatnia łza spływa po jej policzku.

- Dziękuję. - szepnęła z lekkim uśmiechem.

Odwzajemniła uśmiech i rozejrzała się po celi, dostrzegając na stoliku śliczną ozdobę na głowę i drewniany grzebień. Wtedy wpadła na pomysł...

- Jeżeli nie długo masz pójść w lepsze miejsce, to musisz się przygotować - uśmiechnęła się i pomogła wstać dziewczynie, która zrzuciła z siebie kołdrę, ukazując swoją czarną, zamszową suknie, której gorset był przyozdobiony różnymi, drogimi kamieniami.

Sięgnęła po grzebień i zaczęła powoli rozczesywać loki dziewczyny, następnie częściowo je upinając jedną ze spinek, którą wyciągnęła ze swojego koka, przez co teraz kosmyk jej włosów opadał jej na twarz.

Po założeniu Marii ozdoby na głowę, otarła jej twarz z łez i kazała jej wziąć głęboki oddech.

- Gotowa. - szepnęła Tessa, stając przed jej twarzą. - Nigdy nie będę mogła ci się wystarczająco odwdzięczyć za pomoc w zamku Mortmaina. Ale mimo to... cieszę się, że mogłam się z tobą teraz zobaczyć.

- Ty już mi się odwdzięczyłaś i to kilkakrotnie za jednym razem. Przed śmiercią... nic lepszego nie mogło mnie spotkać niż twoja wizyta teraz. Obiecuję ci, że postaram się wejść po tych schodkach, ale ty musisz mi obiecać, że zostaniesz do końca mojej egzekucji i będziesz mi patrzyć w oczy do końca.

Tessa jedynie pokiwała głową i ze łzami w oczach uściskała dziewczynę najmocniej jak umiała. W tamtym momencie usłyszała skrzypienie drzwi. Niechętnie się odsunęła od Marii i odwróciła. Przed nimi stał strażnik.

- Piętnaście minut minęło. - oznajmił, patrząc na Tessę. Ta kiwnęła głową i ostatni raz spojrzała na dziewczynę. Następnie wyszła, ale zanim ruszyła do holu, zatrzymała się, aby szepnąć prośbę do mężczyzny.

- Wiem, że słyszał Pan naszą rozmowę. Chciałabym Pana poprosić, aby nie pchał dziewczyny, kiedy będzie szła na szubienice. Niech idzie sama, swoim krokiem. Dużo wycierpiała, a teraz jeżeli ma umrzeć, to niech umrze z godnością.

Mężczyzna chwilę się wahał, ale po chwili kiwnął głową.

- Dziękuję. - szepnęła i ruszyła w stronę schodów. Docierając do nich uniosła suknie, by się potknąć i ruszyła w górę, aż do holu. Już po kilkunastu sekundach światło pomieszczenia ją oślepiło. Zamknęła za sobą drzwi i wzrokiem postarała się odnaleźć Willa lub Jema, lecz nagle ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła ich obydwu, czule ją obserwujących.

- Płaczesz. - odezwał się cicho Jem.

Dopiero teraz się zorientowała, że ma mokre policzki. Zaklęła w duchu i szybko je otarła rękawem, odwracając głowę. Zrozumiała również, że nie ma ochoty z nikim rozmawiać. Chciała być sama i trochę pomyśleć. Dlatego szybko strzepnęła dłoń Willa ze swojego ramienia i ominęła ich, kierując się do progu drzwi, gdzie było najwięcej powietrza. Starała się jak najgłębiej oddychać, ale nawet z tym miała trudności. Zdjęła kapelusz ze swojej głowy i zaczęła się nim wachlować. Czuła ja łzy powoli zasychają na jej twarzy, a jej oddech zwalnia.

***

-... została skazana na śmierć! - zakończył konsul Wayland, dając znak ręką katowi, który pociągnął za wajchę. Drewniany grunt pod nogami Natalie się osunął z hukiem głośniejszym niż deszcz, zagłuszając łamiącą się kość w ciele kobiety.

W tamtym momencie Tessa zamknęła oczy i zaczekała, aby linę odcięto i zabrano ciało. Tessa stała na dworze zaledwie kilka minut, a końce jej sukni już były przemoczone do suchej nitki. Od góry była sucha, dzięki parasolce, którą trzymał dla nich Benedykt Lightwood.

- Nigdy nie lubiłem tej jędzy. - mruknął, uważnie obserwując każdą czynność kata.

Było jej zimno, przechodziły przez nią dreszcze, a także strach.

- Kto teraz? - spytała cicho.

- Mortmain.

Uniosła wzrok i przez drobne krople deszczu dostrzegła jak Axel wchodzi ze związanymi rękami po schodkach, kiedy tym czasem kat przygotowywał kolejną linę.

Konsul Wayland wygłosił przemowę, która się opierała na przedstawianiu wszystkich przestępstw dokonanych przez więźnia, który został skazany...

-... na śmierć!

Wajcha została pociągnięta, ale mimo to Tessa nie mogła oderwać wzroku od oczu Mortmaina, w których kryła się furia, pogarda i chłód. Zamknęła oczy dopiero, kiedy usłyszała huk osuwającej się dechy z pod nóg skazańca.

Przełknęła ślinę, czując kolejny przypływ dreszczów, z powodu kolejnej śmierci przed jej oczami.

- Ojjjj, będziemy świętować. - uśmiechnął się Benedykt.

- Rozumiem, że Mortmain zasłużył na taki los, ale czy Pan naprawdę lubi patrzeć na śmierć? Patrzeć, jak dusza uchodzi z człowieka? - spytała wstrząśnięta.

- Tylko, jeśli wychodzi to na dobre.

Prychnęła i odwróciła głowę w stronę... Marii, która właśnie stała przed schodkami i wpatrywała się w nie jak w potwora. Tessa już się bała, że dziewczyna spanikuje, ale ta tylko wzięła głęboki oddech i weszła w kilku podskokach.

Nie spuszczała z niej oczu. Wkrótce oczy Marii natknęły się na Tessę. Obie się do siebie lekko uśmiechnęły, po czym dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła katowi robić swoje.

6 komentarzy:

  1. Ta cała egzekucja ... A Benedykt Lightwood ... brak słów. Rozdział PIĘKNY ( mam łzy w oczach ). Czekam na niedzielny rozdział. Mam nadzieje, że Tessa nie pojedzie, albo pojedzie z nią Will

    ~ Evelyn

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudowny :) Płakałam :( Strasznie szkoda mi Mari ona jako jedyna z tej trójki nie zasłużyła na taki los :( Dobrze że Tessa uspokoiła ją przed śmiercią :) Mam nadzieję że nie dojdzie do wyjazdu a jeżeli już to tak jak wspominałam w wcześniejszych komentarzach Will pojedzie z nią :D Pozdrawiam życzę weny i z niecierpliwością czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział cudowny jak zawsze szkoda mi Marii :(
    Czekam na next ♡.♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne i straszne. Niesamowicie to opisałaś. Nie mogę uwierzyć, że Tessa wyjeżdża. Już nie mogę się doczekać nexta.

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW WOW WOW!!! Ten rozdział jest tak niesamowicie cudowny, jak i straszny! ;) Szkoda, że Tessa ma wyjeżdżać... Proszę, niech Will z nią pojedzie :')
    ~Kate

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow.Rozdział bardzo smutny....Szkoda Marii :(

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Jeśli tak, to zostaw ślad :3