środa, 2 września 2015

Rozdział 17

- To się nigdy nie skończy, prawda? - szepnęła, podnosząc wzrok na Charlotte. - Zawsze będzie jakieś "ale". - Łza spłynęła po jej policzku. Szybko starła ją ręką. - Coś jeszcze?

- Nie, to wszystko. - odpowiedziała ledwo słyszalnie Charlotte.

Tessa powoli wstała, po czym wyszła z biblioteki. Na korytarzu zastała Willa, który opierał się niedbale o ścianę. Wyglądał na zamyślonego, ale dźwięk zamykanych drzwi go ocknął. Widząc ją, od razu się wyprostował i do podszedł, patrząc na nią zaniepokojonym wzrokiem. Nie chciała już więcej wylewać łez. Czuła się wycieńczona, ale kiedy spojrzała w jego niebieskie oczy, pełne troski... słone łzy ponownie spłynęły po jej twarzy, a ona nic nie mogła na to poradzić.

Nic nie mówiąc, przyległa do niego całym ciałem, twarz wtulając w jego obojczyk. Czuła jak jego ramiona zamykają się wokół niej z mocnym uścisku. Było jej tak dobrze. Mogła zostać w takiej pozycji już na zawsze.

- Co się stało? - spytał, szepcząc w jej włosy.

Nie odpowiedziała.

- Tess. - ponaglił ją po dłuższej chwili.

- Obiecaj mi coś. - odezwała się w końcu i odsunęła się trochę, ale tylko trochę. Tylko tyle, aby móc spojrzeć na jego twarz.

- Co zechcesz. - powiedział i ujął jej obie dłonie, na których złożył po jednym pocałunku.

- Obiecaj mi, że cokolwiek by się miało zdarzyć... będziesz dalej żył i próbował naleźć lekarstwo dla Jema.

- Tess... - zaczął niepewnie, marszcząc brwi, ale ona mu przerwała.

- Obiecaj mi!

- Obiecuję. - szepnął w końcu. - Ale powiedz mi, co się stało?

Głośno przełknęła ślinę. Nie była pewna czy powiedzieć mu o tym, co ma się stać za kilka dni, czy może zaczekać z tą wieścią do egzekucji Mortmaina.

- Ja... - zaczęła niepewnie, ale chłopak przerwał jej, dłonią ściskając jej policzki.

- Tylko nie próbuj kłamać lub mnie zmylać. Mów prawdę. - nakazał stanowczym tonem i ją puścił. Wzięła głęboki oddech.

- Konsul i Inkwizytor zamierzają mnie odesłać na jeden rok. - powiedziała na jednym wydechu.

- Jak to? Gdzie? Dlaczego?

- Na wieś, bo wciąż mają za mało informacji na mój temat i wciąż nie mają pewności, że nie jestem niebezpieczna. Wyjeżdżam chwilę po egzekucji Mortmaina, Natalie i Marii.

Nie potrafiła odgadnąć miny Willa, ale w jego oczach wyraźnie dostrzegała ból, szok i... złość. W końcu zamrugał kilka razy i z zaciśniętymi zębami odsunął się od niej, aby pięścią uderzyć w ścianę. Usłyszała huk, a także coś jak pękanie...

Will upadł i krzyknął, łapiąc się za obolałą dłoń.

Tessa momentalnie znalazła się przy nim i delikatnie ujęła jego rękę. Palcem zaczęła badać kości dłoni, lecz za każdym razem, kiedy na którąś najeżdżała, chłopak krzywił się z bólu.

- Kość w części więzadła palca serdecznego... - powiedziała automatycznie, w środku dziękując losowi, że ciocia Harriet udzieliła jej kilku lekcji pierwszej pomocy. - jest złamana.

- Okropnie boli... - poskarżył się. - Narysuję sobie iratze...

- Nie. Wtedy kość może ci się zrosnąć krzywo.

- Więc co Pani radzi, Pani doktor?

- Chodź.

***

Oboje skierowali się do jej pokoju, gdzie szeroko otworzyła okno. W pokoju było dość duszno, a w powietrzu panował zapach chorej osoby.

Wzięła krzesło od toaletki i wskazała na nie palcem. Will posłusznie usiadł. Tessa szybko otworzyła szafę i zaczęła szukać bandaża lub czegoś z tego rodzaju. Po dłuższej chwili, głęboko w rogu znalazła małe, czerwone pudełko z namalowanym, białym krzyżykiem, w którym były dwa rulony bandażów i jakiś stary syrop. Chwyciła za miękki materiał i uklękła przed Willem. Ujęła jego dłoń i najdelikatniej i najlepiej jak umiała, zaczęła mu bandażować złamany palec, łącząc go następnie z pozostałymi trzema w rzędzie.

W czasie opatrywania, każde z nich trzymało język za zębami. Dopiero, kiedy Tessa ostatnie kilka centymetrów bandaża schowała w pozostałe owinięte warstwy, chłopak przerwał cisze.

- Co jeszcze potrafisz? Śpiewać? Gotować? - spytał z błąkającym się uśmiechem na ustach.

- Z gotowaniem bardzo źle mi idzie. Ostatnie gotowanie, za którym stałam ja, skończyło się spaloną owsianką i przypalonym dzbankiem.

- A śpiew?

- Śpiew? - spojrzała na niego i westchnęła. - Ostatnio śpiewałam jako dziecko.

- A teraz?

- Mój głos jest okropny. - stwierdziła bez chwili namysłu.

Will zdrową dłonią ujął dłoń Tessy i pomógł jej wstać, sam się również prostując.

- Zaśpiewaj mi coś.

Przerażona miała zacząć protestować. - Przecież nikogo nie ma. Zaśpiewaj tylko trochę... proszę. Dla mnie. - szepnął i pociągnął ją w stronę łóżka, na którym usiedli.

Przełknęła ślinę i zastanowiła się jaki utwór mogłaby zaśpiewać. Mama i ciocia Harriet uczyły ją różnych piosenek, aczkolwiek żadnej nie pamiętała... o prócz jednej. W pamięć zapadła jej ta, którą jej mama kiedyś śpiewała późnymi wieczorami w salonie przy kominku, kiedy była smutna. Wszyscy wtedy spali, ale Tessa zawsze ukrywała się wśród schodów i słuchała jej głosu. Zamknęła oczy i zaczęła śpiewać.

- Lascia ch'io pianga
  Mia cruda sorte,
  e che sospiri, la libertå.
  Il duolo infranga queste ritorte
  de'miei martiri sol per pietå. - piosenka była wolna. Śpiewało się ją normalnym głosem. Nie za wysokim, nie za niskim. Zakończyła utwór i rozchyliła powieki, od razu napotykając przed sobą niebieskie oczy, wpatrujące się w nią.

Okropnie mi poszło, pomyślała i przygotowała się na wybuch śmiechu Willa... który o dziwo nie nadszedł. Patrzył na nią jedynie z zaciekawieniem i fascynacją. Zupełnie jak na jakiś eksponat.

- Ile jeszcze talentów ukrywasz, Tess? - spytał szeptem i pogładził jej zarumieniony policzek.

- Cóż... granie na nerwach też się liczy? - spytała z uśmiechem.

- Co znaczyła ta piosenka? - zmienił temat.

Odchrząknęła, starając sobie przypomnieć tłumaczenie, które jej matka również śpiewała.

- To stara, włoska ballada, którą moja matka śpiewała wieczorami. Śpiewała i płakała. - posmutniała, kiedy do jej głowy wpadło znane szlochanie. - Pozwól mi płakać
                                                                   mój okrutny losie,
                                                                   i dla wolności westchnij.
                                                                   Nade mną się ulituj,
                                                                   jak ja mój smutek lamentuję.

Spuściła wzrok. Do głowy nagle wpadła jej myśl, że ona też będzie śpiewać tą piosenkę, kiedy będzie na wsi w jakimś wiejskim domku. Będzie ją śpiewać, kiedy wszyscy będą spali, bo wtedy nikt usłyszy jej bólu i nie poczuje jej spływających łez.

Przepraszam, że tak późno, i że taki nudny, krótki rozdział. W środy kończy mi się dość późno szkoła, plus zadanie domowe na jutro i wgl... Mam nadzieję, że mi wybaczycie następnym, dłuższym rozdziałem, który wstawię pojutrze ;**

7 komentarzy:

  1. Biedna Tessa. Mam nadzieję, że Will + jego parabatai pojadą z Nią ( Uwielbiam Will'a i Jem'a jako parabatai ). Wzruszający rozdział. Czekam do piątku i powodzenia w szkole

    ~ Evelyn

    OdpowiedzUsuń
  2. genialne *0* więcej chce <33333333

    OdpowiedzUsuń
  3. Super!
    Tak mi szkoda Tessy. :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedna Tess i biedny Will :( Czemu los tak krzyżuje im drogi i nie pozwala być razem ? Mam nadzieję że mimo wszelkich przeciwności będą razem :D Pozdrawiam życzę weny i z niecierpliwością czekam na next :) <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. Przykro mi z powodu Tessy. Czekam na nekst.

    OdpowiedzUsuń
  6. CUDOWNY!!! Ten rozdział był niesamowicie uroczy ^_^ . Mam nadzieję, że Will z nią pojedzie :)
    ~Kate

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Jeśli tak, to zostaw ślad :3