środa, 9 września 2015

Rozdział 20

Dźwięk uderzającego deszczu dotarł do uszu Tessy, wyrywając ją tym samym ze snu. Wzdrygnęła się na nagłą pobudkę i niechętnie rozchyliła powieki. Mimo iż na dworze było pochmurno, a w pokoju ponuro, to owe światło i tak ją nieco oślepiło.

Nie miała ochoty wstawać, szczególnie, że tak cudownie i wygodnie jej się leżało... w obejmujących ją ramionach.

Uśmiechnęła się na wspomnienie z zeszłej nocy. Poczuła motylki w brzuchu, a na sercu zrobiło jej się jakoś cieplej. Nie chcąc jeszcze wstawać i przerywać tego uczucia, zamknęła oczy i przysunęła się jeszcze bliżej ciepłego ciała Willa. Tym małym ruchem prawdopodobnie go obudziła, bo poczuła na plecach jego unoszącą się, mocno klatkę piersiową, kiedy głęboko nabierał powietrza. Przyciągnął ją bliżej, muskając jej ucho.

- To była najwspanialsza noc w całym moim życiu. - szepnął.

Uśmiechnęła się i wolno przyłożyła dłoń do jego dłoni, która spoczywała obok jej piersi. Kciukiem zaczęła kreślić różne znaki i wzory. Tym gestem chciała zastąpić słowa, które nie wydobywały się z jej ust.

- Spróbuję jeszcze porozmawiać z Konsulem, aby mnie puścił na wieś razem z tobą.

- A Jem? - z wysiłkiem wydobyła z siebie głos.

- Pojedzie z nami na kilka miesięcy. Wczoraj w czasie przyjęcia czuł się dość dobrze dzięki twojemu naszyjnikowi i niewielkiej ilości yin fen, którą znaleźli Cisi Bracia w swoich kryptach z próbkami różnych prochów. Znów ma pełną szkatułkę, ale starczy mu ona najwyżej na półtora miesiąca. Potem nie wiem co będzie. Nikt nie wie.

- Nie powinieneś ze mną jechać. - szepnęła, czując jak jej serce zaczyna pękać.

- Nie chcesz? - spytał z lekkim niedowierzaniem.

- Oczywiście, że chcę, ale nie chcę, aby Jemowi się pogorszyło. Jeśli coś się mu stanie, to Cisi Bracia będą za daleko, aby mu pomóc. Bezpieczniej będzie, jeżeli zostaniesz z nim w instytucie. To twój parabatai.

- Ale...

- Proszę. - przerwała mu, odwracając się w jego ramionach tak, aby patrzeć mu w oczy. - Nie możesz wybierać między mną a Jemem. To jemu powinieneś teraz poświęcać czas. Przecież możemy go stracić w każdej chwili.

- Tak jak i ciebie. - dodał, przyciskając ją jeszcze mocniej siebie. - Ciebie też los nam może odebrać... w każdej chwili.

- Nie zachoruję...

- A co jeśli przez ten rok czasu zamkniesz się w sobie? Co jeśli przestaniesz jeść i pić? Nie wiadomo czy nie pojawi się w twojej głowie myśl o tym, aby się zranić.

- Nie pojawi. - zapewniła, choć do głowy nie raz wpadała jej taka myśl, kiedy była jeszcze w zamku Mortmaina.

- Mimo to, nie możesz tego przewiedzieć. Byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że będziesz mieć właściwą opiekę. Że będzie z tobą osoba, która cię będzie wspierać i pomagać zawsze. A oboje dobrze wiemy, że Jessamine dba wyłącznie o swoje suknie i urodę.

- Będą służące.

- Które będą przy tobie tylko wtedy, kiedy je zawołasz. A mi chodzi o kogoś do dobrego towarzystwa, i tak jak mówiłem, Jessamine się do tego nie nadaje.

- Będziemy do siebie pisać. - powiedziała i uniosła się na jednym łokciu.

- Dla mnie, to i tak za mało. - Zbliżył się, aby ją pocałować. Przyłożył dłoń do jej policzka, i trzymając usta złączone z jej ustami, pchnął ją na poduszki. Teraz to on się nad nią nachylał. Drugą dłonią wodził po jej nagim ciele, które ona starała się trzymać jak najbliżej jego. Odchyliła głowę, aby móc poczuć pocałunki na swojej szyi. 

- Poradzę sobie. Teraz jesteś dla mnie nadzieją, która trzyma mnie przy życiu. - szepnęła mu do ucha, kiedy jego wargi ssały jej skórę w miejscu obojczyka.

- A ty moją. Jesteś dla mnie jednym z najważniejszych powodów, aby żyć.

Serce zabiło jej mocniej na jego wyznanie, a jej ciało odruchowo wygięło się w łuk. Chłopak wykorzystał ten moment i wsunął dłoń pod jej kręgosłup, trzymając jej ciało wciąż w tej samej pozycji. Usta, które spoczywały na jej szyi, teraz przesunął w dół do jej pępka.

- Zostań w instytucie. - szepnęła, błagając w duchu, aby Will nie stawiał już oporu i nie utrudniał całej sprawy.

- Pod jednym warunkiem, Tesso. - odpowiedział, a ona poczuła ciepły oddech na swoim brzuchu. Miała wrażenie, że ciepło zawarte w nim zaczęło się rozprzestrzeniać po niej całej.

- Tak? - szepnęła, wzdychając na kolejny namiętny pocałunek złożony na jej ciele, przez jego wargi. Lecz chłopak powoli się zaczął odsuwać. Następnie nachylił się nad nią, gładząc jej policzek i patrząc jej prosto w oczy. Ona też uniosła się nieco, aby być wyżej.

- Jeżeli choć przez moment poczujesz się na skraju wytrzymałości lub - broń Boże - wpadnie ci do głowy jakaś straszna myśl... od razu napisz, a ja przyjadę najszybciej jak potrafię. Przysięgam na Anioła.

W odpowiedzi się jedynie uśmiechnęła, kiwając głową.


***

Gotowa stała przed lustrem. Umyta, ubrana, uczesana z lekkim makijażem na twarzy. Miała wrażenie, że widzi zupełnie inną osobę. Ta, którą teraz widziała, nie miała worów lub cieni pod oczami. Na jej twarzy nie było śladów po łzach, a jej ciało nie było ani trochę zgarbione.

Musiała przyznać, że nareszcie poczuła się jak dama, ale była to pewnie zasługa porządnego i głębokiego snu.

- Panienko, Konsul Wayland i Pani Branwell czekają już na dziedzińcu. Wszystko jest już spakowane. - oznajmiła Sophie, stojąc za Tessą, która wyraźnie mogła dostrzec również jej odbicie. Na twarzy służącej było widać współczucie i smutek.

- Dobrze, dziękuję, Sophie. - odpowiedziała Tessa i odwróciła się, aby uściskać dziewczynę. Była najpierw nieco zaskoczona i odrętwiała, ale już po chwili oddała uścisk.

- Życzę miłej podróży.

- Dziękuję. - Tessa się uśmiechnęła, odsuwając. Ostatni raz się rozejrzała po pokoju, który teraz wydawał się strasznie opustoszały. Wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyjechała do instytutu. Westchnęła i wzięła swoją torebkę, następnie kierując się w stronę dziedzińca.

Tam oczywiście czekali na nią już wszyscy. Nienawidziła uczucia, kiedy wszystkie oczy obecnych były zwrócone w jej stronę. Strasznie się wtedy krępowała, dając kolejne kroki. Przełknęła ślinę i zatrzymała się przed Konsulem, który stał sztywno.

- Cóż czynię, że ciągle wypadam w waszych oczach tak źle, iż wysyłacie mnie na wieś? Nie dość wycierpiałam, tracąc rodzinę i doświadczając kilkakrotnego uczucia ocierającej się o mnie śmierci?

- Nie mamy pewności, czy nie będzie się Pani mścić. - odpowiedział beznamiętnie, patrząc na nią chłodno.

- Dobrze Pan wie, Panie Wayland, że ja taka nie jestem i chcę jedynie spokoju. Po prostu według waszych zasad nie możecie mnie łatwo zignorować, dlatego wysyłacie mnie na wieś, aby mieć moją osobę z głowy na jeden rok. Ale coś Panu powiem... - warknęła. - po tych waszych "rocznych wakacjach", kiedy wrócę, to wciąż będę się upominać o pieniądze, które jesteście mi winni.

- A to - przepraszam - za co?

- Za pogrzeb mojej ciotki i brata, którzy zginęli z waszej winy.

- To była wina Mortmaina.

- Ale wy daliście mi słowo, że będziecie mieć oko na moją rodzinę, złamaliście słowo. Tak czy siak, jak wrócę, moja ciotka i brat mają być pochowani lub macie mi dać pieniądze, wtedy ja sama ich pochowam. Nie odpuszczę.

Konsul nachylił się nieco i szepnął jej do ucha:

- Smaż się w piekle.

Auć.

Odsunęła się i ze sztucznym, lekkim uśmiechem dygnęła wolno.

- Wzajemnie. - mruknęła i ruszyła kilka kroków dalej w stronę Charlotte i innych. Z uśmiechem zatrzymała się przed nimi i wzięła głęboki oddech.

- Nigdy nie będę żałować, że was poznałam. Staliście się dla mnie naprawdę dużym oparciem. Gdyby nie wy... nie wiem czy kiedykolwiek bym sobie poradziła po stracie rodziny. I wiem, że dobrze się opiekowaliście Nate'm, dlatego dziękuję wam za to, że... zapewniliście mu przed śmiercią dobre warunki, wśród godnych zaufania osób.

- Tesso, nie mów tak jakbyś to ty teraz miała umrzeć. - w głosie Cecily dało się usłyszeć rozpacz.

- Mówię tak, bo nigdy nie wiadomo... - przeniosła wzrok na Willa. - co przyniesie następny dzień. A tych dni, które muszę przetrwać bez was, jest trzysta sześćdziesiąt pięć. Od dzisiaj.

Wszyscy patrzyli na nią ze smutkiem, jedynie Cecily, Charlotte i Sophie wyglądały jakby miały zaraz wybuchnąć płaczem. Każde z nich zbliżyło się do swojego partnera. Nawet Gideon do Sophie. O prócz oczywiście Willa i Jema, którzy w tym samym czasie patrzyli na Tessę.

Wiedziała, że jeśli jeszcze chwilę będzie musiała patrzeć na ich miny, to wybuchnie płaczem, ale mimo to z lekkim uśmiechem podeszła do nich obu.

- Nareszcie nie będziecie mnie mieli na głowach - zaśmiała się cicho ze łzami w oczach. - Mam nadzieję, że spędzicie ten rok czasu na tych całych treningach, polowaniach i innych zadaniach Nocnych Łowców.

- Na pewno spędzimy dużo czasu na pisaniu listów. - odezwał się Jem i zbliżył się, aby ją przytulić.

Oplotła rękami jego szyje, przyciągając bliżej. Łzy tak bardzo ją piekły w oczy, że musiała je zamknąć. Spłynęły ciurkiem po jej policzkach, wsiąkając w marynarkę Jema.

- Kiedy wrócę, to masz być na nogach, rozumiesz? I to nie jest prośba. - zagroziła.

- Tak jest. - potwierdził. Była pewna, że na jego twarzy widniał teraz uśmiech.

Odsunęła się od niego powoli z zaczerwienionymi oczami, którymi spojrzała na Willa. Stał nieruchomo się w nią wpatrując. Ale już po chwili oni też stali w objęciach.

- A ty... masz przeczytać masę nowych książek i po moim powrocie polecić mi jakąś... której nie znam. I to też nie jest prośba.

- Dobrze. - szepnął.

Odsunęła się i spojrzała na nich dwóch.

- Ale najważniejsze, abyście choć raz w miesiącu napisali do mnie list. Muszę wiedzieć... co się dzieje u was i w mieście.

Obaj tylko kiwnęli głowami, spuszczając wzrok. Im też na pewno było trudno na nią patrzeć, szczególnie kiedy płakała.

Nie chcąc dłużej im tego utrudniać, ruszyła w kierunku powozu, którego woźnicą był Thomas. Weszła do środka sama, gdzie gotowa siedziała już wachlująca się panna Jessamine i dwie inne służące. Jedna była młodą blondynką o piwnych oczach, a druga to była siwo włosa kobieta. Wyglądała na około sześćdziesiątkę. Dziewczyna przedstawiła się jako Annabelle Malberg, a kobieta jako Johanna Misseldon.

- Przykro mi, Tesso, ale tobie zostaje tylko ta starsza pani, bo ja sobie biorę Annabelle, jako pokojówkę.

- To nic. - uśmiechnęła się lekko do kobiety, która ukradkiem odwzajemniła gest.

Tessa odwróciła głowę w stronę okna, obserwując oddalający się widok instytutu i jego mieszkańców. Z każdą sekundą jej serce bolało co raz mocniej, aż w końcu musiała się oprzeć i głęboko oddychać.

- Nie będzie tak źle. - pocieszyła ją dość miłym tonem Jessamine. - Podobno wysyłają nas wieś Woking. Czytałam o tym, jest to podobno spokojne miejsce. Około dwóch godzin stąd. Będziemy mieszkać w cudownym, skromnym, dwupiętrowym domu z ogródkiem i łąką dookoła! - zachwycała się. - Będziemy chodzić razem na spacery, pić herbatę, robić bukiety, czytać, śmiać się, grać...

7 komentarzy:

  1. Piękne. Czemu ona wyjechała ??? Mam nadzieje, że w następnym rozdziałe będzie " Rok później " lub Will ją odwiedzi.
    Powodzenia w szkole i dużo weny

    ~ Evelyn

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe jak Tessa sobie poradzi z tym nowym życiem. Mam nadzieję, że wytrzyma ten rok. Rozdział świetny. Pięknie opisane to pożegnanie. Przepraszam, że ostatnio nie zawsze komentuję, ale niestety z czasem bywa różnie. Życzę dużo weny i czekam na nexta.
    Tysja

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny rozdział :) Już nie mogę się doczekać następnego :D Mam nadzieję że Tessa sobie poradzi i szybko wróci do Willa :* Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział cudowny!Czekam na nexta! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział boski, ale mi smutno, bo Tessa wyjechała. Czekam na nekst. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś czuję, że to nie będzie spokojny rok ;). Rozdział świetny! :D
    ~Kate

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudo ♡.♡
    Ale ciągle nie mogę przeżyć to ze ona musi wyjechać :'(
    Czekam szybko na next ;*
    Ps: Zapraszam na mojego nowego bloga
    half-blood-as.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Czytasz? Jeśli tak, to zostaw ślad :3